Witam wszystkich, wybaczcie że mój pierwszy post jest od razu sprawozdaniem z własnych problemów, wypadałoby najpierw dać się poznać ale zwlekałem z napisaniem tego wszystkiego dość długo i wolę zrobić to pod wpływem impulsu zanim znów odłożę to na x czasu. Kiedyś miałem potrzebę opowiadania o sobie ale problemem było komu, z czasem ta zdolność niemal całkowicie zanikła w obawie przed ośmieszeniem się. Dziś od człowieka wymaga się by był bez skazy inaczej jest spychany na margines i wszyscy odwracają się plecami w obawie ''równania do dołu''. Nie do końca wiem czy ten post powinien być tu czy w innym dziale. Borykam się z wieloma trudnymi dla mnie rzeczami które zaliczają się do nerwicy lękowej, depresji, socjofobii, syndromu DDD, pojawiają się myśli samobójcze, dawniej potrzeba samookaleczania, napady wściekłości, lęki i wiele innych chorobliwych objawów. W miarę rozwoju samoświadomości i zrozumienia poszczególnych problemów coraz mniej chciałem/umiałem na ten temat mówić innym. Dobrze się też maskuję, ludzi którzy kontakt ze mną mają sporadyczny i nie są w stanie sami wyciągnąć głębszych wniosków na mój temat potrafię tak zmylić że nie mają pojęcia z czym codziennie się zmagam a czasem szokiem dla nich byłoby odkrycie prawdy bo znają tylko tą stronę mnie którą chcę im pokazać, precyzyjnie dobraną z wyselekcjonowanymi cechami skromnego, uczynnego i pogodnego człowieka... Z biegiem lat staje się to jednak coraz trudniejsze i coraz bardziej zaczynam bać się kontaktów z ludźmi w ogóle w obawie że odkryją takiego mnie jakiego sam nienawidzę a wiem że nikt by takiej osoby nie zaakceptował.
Wszystko zaczęło się dawno temu... gdy moja biologiczna matka której do dziś nie znam zaszła przypadkiem w ciążę. Urodziłem się ja i zostałem już w tym szpitalu skąd trafiłem do jakiegoś ośrodka a później adoptowali mnie ludzie z maleńkiej miejscowości na południowym wschodzie. Tak się zaczęło 18 lat wyzwisk, poniżeń, nieuzasadnionych kar fizycznych, oczerniania, niemal niewolniczej pracy żeby ''odrobić'' czyjąś ''łaskę'', wyśmiewek rodziny że ''to ten wzięty'' i coraz większej izolacji środowiskowej. Jako dziecko osłuchałem się rzeczy które podobno były ''w złości'' więc nie mogę ich traktować poważnie. Nie wiem do końca jak można nie potraktować poważnie słów ''żałuję że Cię wziąłem pierdolony nierobie'', ''Ty bydlaku z dziwki'' czy ''trzeba było skurwiela zostawić na ulicy'' lub wytłumaczyć 10-14 letniemu dziecku że to ''w złości'' więc nic się nie stało. Pochodzę z domu gdzie nie było słowa ''kocham Cię'' ani okazywania miłości czy uczuć, była za to ciągła praca fizyczna, krzyk, wściekłość i agresja bo zużywam czyjeś pieniądze. Od dziecka słyszałem, że jestem nieudaną inwestycją. Kiedy dorosłem i zacząłem się temu sprzeciwiać doszło raz nawet do sytuacji gdzie zagroziłem ojcu nożem że go użyję jeśli podejdzie i mnie uderzy. Oczywiście wszystkiemu winien byłem ja, złe dziecko, opętane przez szatana, urodzony przez patologię i patologią będzie. Wtedy zaczęły się poważne myśli samobójcze, nawet jedna próba która skończyła się faktem iż jedynie naćpałem się tabletkami i obudziłem po 15 godzinach w lesie. Niedługo przed maturą zostałem wyrzucony z domu słowami ''wypierdalaj z mojego domu jebany śmieciu'' i mieszkałem 4 dni u kumpla w garażu aż znalazła mnie matka i sceną błagania niewdzięcznego syna (?) namówiła do powrotu do domu. Po maturze życie potoczyło się już inaczej ale zawsze w cieniu tamtych wszystkich wydarzeń. Dostałem się na studia ale po kilku miesiącach zostałem bez grosza bo uczelnia jaką wybrałem była w/g ojca niewłaściwa. Znalazłem pracę i zacząłem studia zaoczne ale ciągła depresja, nerwica, lęki, napady agresji sprawiały że wszystko trzymało się na włosku aż przez poważny wypadek z którego cudem ocalałem bez szwanku całkowicie załamałem się psychicznie i straciłem pracę a co za tym idzie studia. Długo żałowałem ze w ogóle przeżyłem. Przestało mnie być stać na mieszkanie więc znów wróciłem do ''domu'' i koszmar zaczął się na nowo. Zarzuty że zniszczyłem życie komuś i sobie, że zmarnowałem pieniądze, studia, wszystko wyniszczały mnie coraz bardziej. Nie wytrzymałem i w obawie przed odebraniem sobie życia sprzedałem wszystko co miałem i uciekłem za granicę. Nie układało się zbyt dobrze, nigdy nie radziłem sobie dobrze wśród ludzi więc środowisko rozbestwionych Polaków z wysokim mniemaniem o sobie traktujące jak wroga każdego nowego Polaka tym bardziej jeśli jest ze wschodu szybko uznało mnie za niezrównoważonego psychicznie wieśniaka. Znów musiałem uciekać i całkowitym przypadkiem trafiłem w miejsce gdzie zaczęło się powoli układać, pracowałem z ludźmi którzy mnie szanowali i doceniali to co potrafię. Przeniesiono mnie na lepsze stanowisko i wszystkie zaoszczędzone pieniądze zainwestowałem w auto które było warunkiem nowej posady. Niestety auto spłonęło w pożarze i wylądowałem znów na ulicy. Poszukiwanie pracy szło bardzo źle i musiałem zamieszkać w zrujnowanym domu gdzie była masa pleśni, brudu i brak ogrzewania. Znalazłem pracę ale wyrzucono mnie z niej kiedy 2 raz w ciągu 3 miesięcy zachorowałem. Kolejny raz się załamałem i będąc bez pracy oraz mając pieniądze tylko na 1 miesiąc w tej ruderze lub bilet do Polski wybrałem Polskę. To było w grudniu zeszłego roku...
Teraz mam 26 lat i znów mieszkam u ludzi przez których jestem w opłakanym stanie psychicznym. Po powrocie nie zastałem tu już nikogo ze starych znajomych. Wszyscy ułożyli sobie jakoś życie, wyjechali, dążą do nowych celów, mają swoje własne problemy które są mi obce bo mój świat wygląda inaczej. Czuję jak powiększa się dystans między mną a innymi ludźmi, jak moje życie staje się odizolowane i nieadekwatne do społecznych wzorców. Ogarnia mnie przenikliwa samotność, ból i żal, boję się ludzi i ich surowych ocen, kiedy idę po ulicy mam wrażenie ze każdy patrzy na mnie jak na pomyleńca, czasami śpię cały dzień bo boję się świata który jest na zewnątrz. Często napór stresu (np oblany egzamin, strata pracy, szyderstwa innych ludzi) powoduje że rezygnuję i się załamuję uciekając od wszystkiego i wszystkich, po protu brakuje mi siły z tym walczyć i osiągnąć jakiś cel. Często wystarczyłoby wsparcie drugiej osoby ale przez chore cechy osobowości do dziś nie miałem nawet nigdy dziewczyny kiedy inni przeżywali swoje pierwsze związki, później brali śluby, rodziły im się dzieci itp. Ja tego nigdy nie poznałem, kiedyś to też bardzo mnie bolało, teraz już mniej ale często o tym myślę. Najbardziej boję się że takiego życia nie da się już naprawić i że jeśli potrwa to jeszcze dłużej wpadnę w zupełny obłęd i stracę nawet te resztki normalności dzięki którym mam jeszcze jakiś kontakt z rzeczywistością. Myśl że nic się z tym już nie da zrobić i ciągle będę wracał do zera odbiera mi nadzieję i wszystkie siły żeby dalej żyć. Na prawdę się starałem i robiłem wszystko żeby z tego wyjść ale znów jestem tu gdzie jestem i obawa że ponownie stracę wszystko na co tak ciężko pracowałem jest nie do zniesienia a słowa ''jeszcze się ułoży'' brzmią jak nieprawdopodobna utopia.
Przepraszam za tak długiego posta i dziękuję komukolwiek kto doszedł aż do tego miejsca. Musiałem to wszystko wyrzucić w końcu z siebie bo zatruwało mnie jak trucizna a wszyscy ci ludzie którzy z taką łatwością oceniali mnie jako złego człowieka nigdy nie zadali sobie trudu żeby poznać tą historię. Wolałem to napisać tutaj bo pisanie tego dla samego siebie budziło obawy że będzie to jakiś list samobójcy którym nie jestem. Jeśli jest cokolwiek czego oczekuję to jakaś wskazówka lub pomysł czy da się jakoś z czegoś takiego wyjść i posprzątać syf nagromadzony w głowie po tak wielu latach bycia niszczonym przez własne słabości i trujące otoczenie. W tej chwili jest bardzo źle, nie mam grosza a kolejne rozmowy o pracę kończą się na niczym bo brak mi pewności siebie, wiary we własne możliwości i ''tego czegoś''. Musi to być widać już na pierwszy rzut oka jeśli pracodawcy pozwalają sobie na tak błyskotliwe uwagi jak ''[...]jak Pan nawet dzieci nie umie zrobić''. Nie wiem jak z tego wyjść i jak zacząć to wszystko co jest zniszczone w mojej głowie naprawiać a coraz częściej zaczynam myśleć że jeśli ma tak być dalej i nic się z tym nie da zrobić to trzeba to skończyć zanim zacznę wyrządzać sobą krzywdę innym ludziom...
Z góry dziękuję za cierpliwość i jakiekolwiek odpowiedzi, pozdrawiam