Skocz do zawartości
Nerwica.com

dissociation

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia dissociation

  1. Witam. Mam 17 lat (w sumie za 3 miesiące 18, ale na pewno nie jestem w stanie tyle czekać). W najbliższym czasie muszę koniecznie wybrać się do psychiatry (w żadnym nie do psychologa, na pogaduszki już za późno, a poza tym nie potrafię rozmawiać z ludźmi dopóki nie naćpam się na maksa, nie jestem w stanie, to dla mnie zbyt wielki strach i wstyd przed tym, że ktoś mógłby ujrzeć moje wnętrze, rozszyfrować mnie - ta perspektywa brzydzi mnie oraz przeraża, fuj), ponieważ... cóż, mówiąc potocznie już nie wyrabiam. Albo psychiatra przepisze mi coś porządnego, albo niedługo definitywnie pożegnam się z tym światem. Za 3 miesiące niby zdaję maturę (nic nie umiem, nigdy niczego się nie uczyłam, nawet nie zaczęłam przygotowywać prezentacji maturalnej... ale i tak jakimś trafem do niej podchodzę, nie wiedzieć w jakim celu) i jeżeli nie zdobędę teraz jakiegoś skutecznego leku, najprawdopodobniej jej nie dożyję. Sprawa wygląda następująco - odkąd zaczęłam poszukiwać źródła mojego fatalnego stanu podejrzewam u siebie BPD (tak, tak, teraz rzekomo co druga osoba to "ma", panuje na to jakaś dziwna moda, ale nic nie poradzę na to, że tylko i wyłącznie borderline pasuje do mnie jak ulał, po prostu każdy objaw mnie opisuje; jestem w stu procentach pewna, że nie są to zaburzenia wieku dojrzewania nawet w minimalnym stopniu). Prawdopodobnie to nie jedyny mój problem - od czterech lat chorowałam na anoreksję, w punkcie krytycznym (pół roku temu) ważyłam 29 kg przy wzroście 170 cm. Teraz rzekomo z tego wyszłam, moja waga utrzymuje się na poziomie 57-59 kg. Naturalnie, pragnienie bycia półżywym szkieletem i zagłodzenia siebie na śmierć już nigdy nie opuści moich myśli, ale odkąd odkryłam narkotyki w pewien sposób zamieniłam jedno uzależnienie na drugie, i w sumie już niezupełnie obchodzi mnie to co jem i ile ważę. Nie będę wnikać szczegółowo w moje objawy - myślę, że prawie każdy tutaj wie jak wygląda sprawa z BPD. W każdym razie, jest to nieopisane cierpienie, chociaż nierzadko również nieznośna pustka, nicość, brak śladu jakichkolwiek emocji. Mam trwające praktycznie 24/7 obsesje na temat kilku osób, w tym paru, których nawet nie znam (chociaż w sumie to znam je świetnie dzięki wnikliwej obserwacji, to one nie znają mnie...). Jednego dnia je uwielbiam i idealizuję, innego nienawidzę i nie chcę ich znać, brzydzą mnie. Rozpierdalam meble o ściany, rozpierdalam swoje ciało, rozpierdalam każdy związek już na samym początku jego trwania, robiąc wszystko, by odepchnąć interesującego mnie człowieka od siebie i sprawić, by mnie znienawidził. A jednocześnie niczego nie pragnę bardziej niż jego obecności. "Slowly push you away, slowly push you away, then I wonder why you don't come by..." - była nawet taka piosenka, chyba nawet właśnie o borderline. Nic nie jest w stanie sprawić mi przyjemności (oprócz dużych dawek dysocjantów). Nie widzę przed sobą absolutnie żadnej przyszłości, nic mnie nie interesuje oprócz "dobrej fazy", grania w gry komputerowe (na fazie of course) i śledzenia określonych ludzi w internecie. Chociaż czasami nawet te rzeczy nie są dla mnie interesujące i tkwię zawieszona gdzieś w próżni, nie robiąc nic i nie myśląc o niczym. Gdy nie mam uczuć jest źle, lecz jeszcze gorzej jest, gdy je mam - są nieopisanie intensywne, chore, bezzasadne, przytłaczają mnie. Moim życiem rządzą obsesje, mimo że w sumie tego życia nie mam. Jak umówić się do darmowego psychiatry bez zgody i wiedzy rodzica (tak na marginesie, mieszkam w Poznaniu)? Moja matka nie życzy sobie, żebym trafiła do jakiejkolwiek kartoteki psychiatrycznej, gdyż niewątpliwie przekreśliłoby to całkowicie moją przyszłość (ha, której bez leków tak czy siak by nie było, bo niczego nie pragnę tak jak śmierci, bezustannie chcę się zabić, jakkolwiek żałośnie to nie brzmi). Nic nie przeraża jej tak, jak żółte papiery jej dziecka. Żałosne. Próbowałam leczyć się sama. Na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy testowałam rozmaite substancje: - alprazolam (nie działa pozytywnie na mój organizm, już po dawce Xanaxu tak niewielkiej jak 0,5mg zasypiam na cały dzień), - clonazepam (jest świetny, bardzo pomaga, ale nie mam już do niego dostępu... jeżeli psychiatra przepisałby mi klony uratowałoby mi to życie, lecz jednocześnie na 100% wjebałabym się w benzo; uważam jednak, że lepiej trwać w takim uzależnieniu niż zabić się, co w sumie jestem skłonna uczynić w każdej chwili), - MXE (pomaga na krótki okres czasu, lecz zbyt dużo kosztuje, a kończą mi się już fundusze), - kodeina (niesamowita sprawa, ale chyba nie na dłuższą metę, bo strasznie drogo to wychodzi... chociaż chętnie grzałabym kodę codziennie), - DXM (najchętniej brałabym po dwie paczki Acodinu/Tussidexu dziennie, czyli 900 mg DXM; uwielbiam to, ale niestety jest to już zbyt kosztowna zabawa... funkcjonowałam w ten sposób dzień w dzień przez ostatnie 4 miesiące, oczywiście nie zaczynając od razu od 900 mg, lecz od o wiele mniejszych dawek). Z góry dziękuję za odpowiedzi i pozdrawiam.
×