Skocz do zawartości
Nerwica.com

Bona Królowa

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Bona Królowa

  1. Dziewczyny, dołączcie do poniższego wątku, mam bowiem podobny problem jak wy, już dość zaawansowany, niestety: depresja-powsta-a-d-u-szy-czas-po-porodzie-t48217.html
  2. Witam wszystkich forumowiczów. Chciałabym dołączyć do forum jako osoba pomagająca innym a także sama wciąż poszukująca pomocy. Uczymy się całe życie, doskonalimy, korzystamy z mądrości przeszłych wydarzeń a zarazem potykamy o kolejne błędy i chyba taka jest moja droga życiowa:( Teraz trochę o mnie: jestem osobą wykształconą, solidną w tym co robię, może nawet za bardzo. Bywam nadwrażliwa, płaczliwa, emocje we mnie buzują i może to one doprowadziły mnie do miejsca,w jakim jestem. Zarazem jestem przyjacielem na śmierć i życie, gdy ktoś obdarzy mnie zaufaniem i znajdziemy powinowactwo dusz, nic nas nie rozłączy ale gdy ktoś mnie zrani, zdradzi, oszuka, od razu palę za sobą mosty-może to moja zła cecha. Dużo podróżowałam (zaraz napiszę dlaczego w czasie przeszłym). Obecnie dużo czytam, rozmyślam, lubię pływanie, zbieram bibeloty.Przebywam w domu. Od 9 lat cierpię na napady lęku (tzw.napady paniki), od dwóch lat na depresję poporodową.Nie będę opowiadać skąd napady paniki i droga z nerwicą, wiem jednak, że mocno naznaczyła mnie w życiu, zabierając najfajniejsze lata gdy mogłam korzystać z życia, być aktywna, radosna, nerwica jednak wewnętrznie mnie trawiła i niszczyła te najlepsze chwile chociaż starałam się jednocześnie żyć normalnie, pracować, jeździć, odpoczywać, jak każdy człowiek.Około trzech lat temu nerwicę udało mi się opanować, dzięki lekom, życzliwym ludziom, nastąpił więc jakby powrót normalności….W tym czasie zdecydowałam się na dziecko, spokojnie przeszłam ciążę, urodziłam przez CC dziecko, nie karmiłam piersią ale synek rozwijał się bardzo dobrze poza tym, że nie dawał nam wszystkim ani chwili wytchnienia. Stopniowo przy dziecku nastąpiło moje wycofanie z tzw.”życia”. Nie mogłam nigdzie wychodzić ponieważ dziecko wszędzie płakało, darło się w wózku, poza nim, im starsze to uciekało, nie potrafiło usiedzieć ani 5 minut w miejscu.Psycholog dziecięcy, do którego się udaliśmy stwierdził, że być może to taki charakter z zadatkami na adhd.Zaznaczę, że u nas nie było ani chłodnego chowu ani rozpieszczania, wyważone wychowywanie,pomoc dziadków, etc.Dziecko od małego przesypiało całe noce więc i my spaliśmy za to za dnia od początku zero drzemek (mimo prób usypiania, wprowadzania stałych godzin posiłków, itd.),bieganina od rana do wieczora,niemożność zrobienia przy nim cokolwiek.Próba włączenia prania,darcie, że chce na ręce, próba poczytania,wyrywanie mi książki z ręki, próba gotowania, marudzenie że chce na rączki, próba wyjścia na dwór, płacz w wózku, poza nim także.Skończyły się więc spotkania z przyjaciółmi bo matki z dziećmi z mojego kręgu mówiąc w skrócie miały dzieci spokojne, ułożone i mogły sobie pozwolić z nimi na wszystko,ja znalazłam się natomiast w okowach małego „terrorysty”. Zrezygnowałam także z pracy ponieważ nie dało rady pogodzić takiej nerwówki z obowiązkami a że moja praca była blisko domu to ciągle ktoś do mnie dzwonił, pytał, właściwie więc nie oddychałam ale żyłam w nieustannym napięciu.Dnie więc wyglądały i nadal wyglądają tak samo,pobudka 7-8 rano, bezsensowne siedzenie z dzieckiem całe godziny,czasem wyrwę się na jakiś spacer ale to wszystko.Dobrze znam tylko kiosk za rogiem,nie pamiętam kiedy byłam w markecie czy parku, straciłam orientację w topografii miasta, gdy gdzieś przypadkowo jadę to czuję się jak dziecko we mgle.Nie pamiętam kiedy spokojnie zerknęłam na telewizor, gdyż maluch zaraz marudnie ciągnie mnie za nogi,nie pozwala nawet pomyśleć w spokoju,odetchnąć.Około 7 miesiąca życia dziecka zauważyłam z niepokojem, że budząc się rano jestem tak zmęczona jakbym nie spała a przecięż spałam całe noce…miałam mięśnie nóg jak z waty i marzyłam tylko by pozostać w łóżku, ale oczywiście przy dziecku to nierealne,non stop na nogach,więc te objawy zrzuciłam na karb zmęczenia. Zaczęłam także tyć, w czasie choroby już doszło mi 11 kg wagi, których nijak nie mogę zrzucić a apetyt mam dość solidny (wcześniej nigdy tak nie było, byłam bardzo szczupłą osobą). Wkrótce doszły dziwne mrowienia twarzy i nóg, co już mnie zaniepokoiło, zaczęłam nagle czytać różne fora i wyszukiwać sobie choroby (ten mechanizm z nerwicy lekowej znowu powrócił). Wmawiałam sobie wylew, nieodkryty udar, może SM…paleta róznoraka jak wiedzą osoby będące w temacie nerwicy czy depresji.Zmęczenie trwało cały czas, niszczałam, zapadałam się w sobie.Nie wychodziłam nigdzie z domu.Doszły silne bóle ramion,szyi, tik nerwowy oczu,drżenie rąk.Po licznych badaniach okazało się, że jestem zdrowa jak koń i przyczyny trzeba szukać gdzie indziej.W międzyczasie od lekarza dowiedziałam się, że trwały stres i napięcie ostatnich miesięcy spowodowały ściągnięcie mięśni ramion-teraz masuję je, czekam na rehabilitację która poluzuje szyję gdyż powstał u mnie tzw.wdowi kark, sylwetka opadła a ja nie mogę wyprostować szyi.Z dnia na dzień stawałam się wrakiem człowieka.Na myśl, że mam jechać autem z małym wyjcem albo słuchać marudzenia na placu zabaw, aż mnie telepało.Całe dnie w ryku,hałasie, słaniając się na nogach traciłam rozum-w pewnym momencie obudziła się we mnie agresja na przemian z płaczem,i tak całe dnie.Synek nigdy nie lubił się zająć i pobawić sam, więc całe dnie ktoś musi z nim siedzieć i go zabawiać, a próby zmiany tej sytuacji kończą się histeriami i kłótniami z partnerem.Po wizycie u psychiatry otrzymałam leki typu seroxat, alprox,hydroksyzyna i inne, po których jestem spokojniejsza, mniej drażliwa ale objawy somatycznie nie nikną.Chodziłam także do dwóch psychologów ale to stracony czas,nic we mnie nie otworzyli,nie pomogli mimo, że bardzo na to liczyłam.Teraz mimo, że jest troszkę lepiej nadal wstaję zmęczona,bez nadziei i sił, wszystko wykonuję jak robot, nie mam ani chwili dla siebie,zatracam się w mechanicznych czynnościach, o każdym dniu myślę z bólem.Czuję jakby dziecko zagarnęło wszystko co miałam, od życia prywatnego po moje myśli.Już nic nie jest moje a ja staję się niczym.Od znajomych słyszę, że nie rozumieją mojego myślenia bo oni cudownie spełniają się w macierzyństwie.Może jednak mój post komuś pomoże, otworzy oczy, może nie każdy nadaje się aby mieć dziecko.Czasami jest ono dopełnieniem w naszym życiu, wręcz jego sensem a czasami jest wręcz przeciwnie a matka zostaje z tym sama, tak jak ja.Nikt mnie już nie rozumie a ja przestaję rozumieć siebie.Dużo myślę o odejściu z tego świata.Marzę tylko o ciszy,spokoju o wytchnieniu od życia, które tak się zapętliło.Ostatnio przestałam już wierzyć w to, że gdy dziecko dorasta jest lżej, łatwiej.W moim odczuciu jest gorzej, ciężej. Nie śpiące, marudne dziecko cały dzień potrafi wykończyć nawet najtwardszych graczy.Przyjęłam już do wiadomości, że być może taka jest właśnie moja droga życia, chociaż jest to rodzaj męczarni.Mój umysł wariuje a ja nie radzę sobie z najprostszymi czynnościami.Czy można sobie jeszcze pomóc, zmienić swoje życie?Nie piszcie o akceptacji sytuacji….Napiszcie JAK ją zaakceptować i bądźcie uważni na najmniejsze objawy nastroju czy somatyczne, bo mogą prowadzić do długotrwałej choroby, może już na całe życie:( Być może znajdę tutaj jakieś bratnie,nieoceniające dusze, ludzi którzy czują podobnie i wzajemnie sobie pomożemy....
×