Mój problem tkwił we mnie chyba zawsze.
A z biegiem jak się rozwijał był coraz większy,mnożył się i coraz trudniej jest go nieść na tak młodych siedemnastoletnich barkach jakie są moje, choć nie zawsze było tak źle.
Gimnazjum były najlepszymi latami mojego życia.
Cud sprawił , że los zesłał mi wspaniale zgraną klasę, w której grałam pierwsze skrzypce- ale nie to było najważniejsze.
Miałam dwie przyjaciółki ( mimo , iż jestem w liceum nadal się przyjaźnimy), całą szkołę dobrych znajomych , było świetnie. Znajomi postrzegali mnie jako wesołą,zawsze uśmiechniętą,zwariowaną dziewczynę z dużym poczuciem humoru ( czasem dlatego,że uwielbiałam się śmiać,lubiłam żarty, kiedy coś się działo),niekiedy za towarzyskość(wygadana,pyskata,gadatliwa).
Czar prysł właśnie w liceum. Nowa klasa w dodatku ogromna (30pare osób) mnóstwo dziewczyn świetnie ubranych w same markowe ciuchy, ładne,wygadane,towarzyskie słowem: 2 razy lepsze ode mnie.
Kiedy tam trafiłam już pierwszego dnia, każdy kogoś znał. Tylko ja nie.
Nie mogłam się odnaleźć. No i tak pozostało do dziś. W klasie istnieją grupki każdy kogoś ma - tylko ja jestem sama. Stałam się cicha,milcząca,jakaś taka wyobcowana,bez energii, moja towarzyskość znikła,gadatliwość też.. Chodziłam smutna , bo zabrakło mi powodów dla których warto się cieszyć. Do tego doszła rutyna: szkoła,dom,szkoła,dom. Nic poza tym. Nie mam przyjaciół,znajomych poza domem. Moje dwie przyjaciółki z gimnazjum nie mają czasu żeby się regularnie spotykać ze mną, ja też bo każda w innym liceum dużo trzeba się uczyć. Ja przychodzę ze szkoły po 5ledwo mam czas na naukę. Ta codzienność,rutyna,samotność -wszystko to razem zaczęło mnie przytłaczać. Samotność bolała , zaczęły się problemy z wysypianiem się, ciągle czułam brak energii, nic mi się niechciało, czułam się zmęczona,tak jakby wyssano ze mnie ducha. W klasie boję się odezwać , bo co nie powiem to i tak każdy się śmieje. Nie ma dnia ,godziny. Nawet jeśli te wypowiedzi moje wydają mi się sensowne to ludzie i tak się śmieją (ja sobie tego nie wymyślam naprawdę się śmieją na moich oczach). Jest mi głupio i smutno wtedy. Jest mi wstyd,mam ochotę wybiec ze szkoły i do niej nigdy nie wrócić. Nienawidzę swojej klasy, w domu rodziców mam dość, codziennie wieczorem płaczę ,a oni tylko krzyczą żebym przestała bo mają dość. Mówiłam im co się dzieje- wszystko im powiedziałam tak jak tu w tym poście- naobiecywali -olali. A tych rozmów było wiele tak samo jak i obietnic. I tylko narzekali: wymyślasz,wcale tak niejest,daj spokój... Ale ja naprawdę mam dość takiego życia. Kiedyś było inaczej.. pojęcia nie mam co się stało ale z roku na rok stałam się obca-sobie .
Jest mi z tym źle. Nie mam przyjaciol, nikt mnie nie szanuje,wszyscy sie ze mnie smieja- i w dodatku niewiem z czego ,doskwiera mi samotnosc, ja wiele razy przechodzilam przez problemy powazne i mniej powazne i za kazdym razem podnosilam sie upadalam i podnosilam sie. Nie dlatego ,ze jestem silna ,ale dlatego,ze nie mialam wyjscia. Nie chcialam zrobic z siebie wraka czlowieka. No,ale jest jak jest. Czuje sie nikim. Kiedys mialam pasje to bylo latwiej,teraz to nawet pasji zabraklo..
Myslalam zeby zajac sie nauka i tyle. Budowac swoja przyszlosc.
Jestem przecietna ; jade na 3 i 4 mam pare 1 i 2. Niie lubie sie uczyc, nigdy nie lubialam. Uczenie sie przychodzi mi z trudem. Jednego przemdoitu ucze sie godzine a jest ich 8 wiec niewyrabiam.. Nie jestem ani ambitna ani pracowita. Leniwa ponad wszystko. Nie mowiac juz o moim wygladzie na ktorym to juz chyba mam obsesje totalna. Nie jestem ladna- pociagla twarz, orli nos z garbkiem , niezyczliwi krzycza z oddali 'pinokio' , oczy piwne ,ciemne, cera blada z wypryskami, wlosy falowane na wpol krecone -kazdy wywija sie w inna strone kiedys bylo lepiej jak mialam dlugie-zachcialo mi sie zmiany- fryzjerka mi je pocieniowala i skrocila do ramion-jeszcze gorzej. A mialo pomoc na dolek. Calkiem sie zalamalam. Teraz przez najblizsze 2 lata musze chodzic w zwiazanych bo niemoge rozpuscic bo mam szope prostownica nie pomaga.... a przy mojej twarzy lepiej wygladam w rozpuszcoznych niz w zwiazanych i w rozpusxzczonych tez sie lepiej czuje.
Wszystko zaczelo mnie przerastac, placze z bezsilnosci i to jest takie bolesne ze ja psychicznie nie wytrzymuje. Nie mowiac juz ot ym , ze sie cielam, myslalam o samobojstwie- noi wlasnie.. ukrocilabym cierpienie gdybym potrafila sie sama zabic, ale sie boje, nie potrafie. ;(
Do psychologa nie pojde za nic ani na zadna terapie za nic ! nigdy w zyciu.
Nie radze sobie nie wiem jak sobie pomoc,sama juz niepotrafie, rodzice niepotrafia,nierozumieja,maja to gdzies, przyjaciol niemam.. niemam do kogo zwrocic sie o pomoc.. ;(