hej od 8 lat cierpie na depresję, nerwicę. Co roku mam epizod, który objawia się u mnie w następujący sposób: albo najpierw obniza mi sie znacznie nastrój i pojawia się wewnętrzny niepokój albo najpierw dostaje w nocy jakiegos lęku że budzę sie wystraszona z masakrycznie kołatającym sercem. uspokajam sie ale ten lek podświadomie gdzieś we mnie jest i gryzie mnie jak kornik. w kolejnych dniach zazwyczaj wali mi serce dość szybko i boje sie ze dostane zawału albu wylewu. pojawia się takie jakby odrealnienie, patrze na ten świat i jakoś dziwnie się czuję, niepokój jest większy, pojawiają się myśli po co żyję, dlaczego akurat ja, skąd się wziął ten świat, jak to możliwe że istnie, co by było gdyby mnie nie było i co bedzie jak umrę. Myśli te wywołują u mnie lęk czasem dość silny, że aż biegne do ubikacji. Kolo sie u mnie zamyka bo boje się że ze mna jest coś nie tak, skoro mam takie lęki. A więc boje sie tych moich leków i tego że się lękam. Czuję takie odrętwienie, przewlekłe wewnętrzne napięcie, pustkę typu kosmiczna nicość. Czasem boję się ze mam schizofrenię albo inną psychiczną chorobę, albo że od tego zwarjuję bo nie umiem się uwolnić od tych niepokojów, czuje jakieś zagrożenie. Brak mi tego wewnętrznego spokoju, tego światła radośći. Leczę sie u psychiatry. zazwyczaj leki te przechodza po paru tygodniach ale po nich czuje się tak zmeczona jakbym kamienie nosiła. Teraz znowu mam ten dół, myśli itp. Nie wiem co mam robić, jak z tego wyjść jak najszybciej. Czuje się coraz słabsza i za każdym razem boje sie że sobie nie dam rady. Boje sie ze jestem jakims ewenementem bo jak mozna bac sie tego : z kąd się wziołem, co ja tu robie na tym świecie. czy miał z was ktoś coś podobnego? czego wy się boicie?