Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dida

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Dida

  1. witam, chciałabym podzielić się swoją historią i prosić o radę. Mam własną, nieźle prosperującą firmę, było dobrze do sierpnia, gdy wówczas okazało się, że padłam ofiarą oszustwa na dużą skalę. Straciłam mnóstwo pieniędzy i omal nie straciłam firmy. Prawnicy załamywali ręce i twierdzili, ze jest to sytuacja bez wyjścia. Przez dwa miesiące żyłam w ogromnym stresie, na łasce bądź niełasce oszustów. Z osoby dobrze zarabiającej z dnia na dzień stałam się praktycznie bankrutem. Nie mogłam spać, nie mogłam myśleć, nie mogłam jeść. Miałam silne bóle w klatce piersiowej. Moja przyszłość była niepewna i to najbardziej mnie załamywało. Po dwóch miesiącach ogromnych i wykanczających stresów, udało się zakończyć tę sytuację pozostawiając mnie z praktycznie pustym kontem bankowym... Doszły jeszcze inne koszta, w międzyczasie kontrole, kolejne opłaty, odsetki. Ten okres mnie wypompował psychicznie. Nikomu nie powiedziałam o tej sytuacji. Wstydziłam się i nie chciałam obarczać innych swoimi problemami. Wiedział tylko mój partner (razem prowadzimy też firmę), ale on twardo się trzymał, potrafił nawet żartować w towarzystwie. Ja kompletnie się załamałam. Straciłam całą pewność siebie i radość życia. Po zakończeniu tej sytuacji finansowo było już lepiej. Wiedziałam, ze firma się podniesie. Natomiast ja już się nie podniosłam. Było tylko gorzej. Zaczęłam obwiniać się w myślach o wszystko. Non stop prowadziłam jakieś monologi w głowie przedstawiające mnie negatywnie. Nie chodziło tylko o tamtą sytuację, ale o nieporadność życiową. Bo pomimo prowadzenia firmy, jestem osobą bardzo niesamodzielną, nieśmiałą i wrażliwą. Wszystko biorę do siebie i rozpamiętuję długo. Wszystko załatwia za mnie mój partner. Nie jestem w stanie sama pójść w miejsce gdzie jest dużo ludzi (np. do sklepu). Nie mam prawa jazdy i nie studiowałam, bo nie wyobrażam sobie siebie w tak dużej grupie osób nieznajomych. Nie chodzę na żadne kursy, nie rozwijam się. Wszędzie wozi i chodzi ze mną mój partner, co czasami jest kłopotliwe dla niego. Od listopada było juz tylko gorzej. Mój partner myślał, że już wszystko ok, sytuacje stresowe minęły, powinnam wrócić do działania. Natomiast ja bałam się podejmować jakiekolwiek decyzje, w obawie, że znów coś spieprzę. Czułam, że nie potrafię przewidzieć potrzeb klienta, że doprowadzę do klapy finansowej. Włączałam komputer i nie potrafiłam nic zrobić. Wszystko mnie dołowało. Ryczałam histerycznie i leżałam cały dzień oglądając filmy i czytając książki, bo to było mnie w stanie odciągnąć od moich lęków. Pojawiały się u mnie napady lęków, taka gula nie do przełknięcia w gardle. Ciągły niepokój, poczucie beznadziei i bezsensu własnych działań. Bóle w klatce piersiowej, histeryczne wybuchy płaczu nie do powstrzymania. Godziny strasznie mi się dłużyły. Wstawałam i myślałam sobie: kolejny beznadziejny dzień wegetacji. Strasznie się męczyłam. Kompletnie straciłam zainteresowanie swoją pracą, a wcześniej bardzo się w niej realizowałam. To było coś w czym mimo swoich wad, byłam dobra. Dawało mi to jakieś poczucie własnej wartości. W ogóle wszystko mi się "odwróciło". Nie czerpałam radości z rzeczy, które kiedyś mnie cieszyły. Nawet ukochanej muzyki nie mogłam słuchać. Swoje smutki topiłam w alkoholu i oglądałam filmy by nie czuć pustki. Czułam i nadal czuję się strasznie samotna. Mieszkam z rodzicami, nie mam za wielu znajomych. Właściwie utrzymuję kontakt z jedną koleżanką z czasów szkolnych. Czasami spotykamy się we czwórkę (parami) i jest miło. Ale wracam do domu i poczucie beznadziei powraca. Moje siostry, które tymczasowo mieszkają z nami są bardzo przebojowe. Uwielbiane przez towarzystwo, non stop roześmiane, wiszące na telefonie i super zaradne. Nie boją się walczyć o swoje. Widzę przepaść miedzy mną a nimi i jeszcze bardziej mnie to dołuje. Ja nawet nie mam do kogo zadzwonić, komu się zwierzyć. Pewnego razu po prostu wybuchłam płaczem przy moim partnerze, opowiedziałam mu jak się czuję. Nie wiedział jak mi pomóc, ale okazał wsparcie. Teraz już nie ukrywam się przed nim ze swoimi dołami. On już się uodpornił na to. Po pracy zakłada słuchawki i gra w gry. W sumie i tak prawie nie mamy o czym rozmawiać, bo nic się nie dzieje, tkwię w letargu (jesteśmy 8 lat razem). Zawsze się tak zachowywał, ale ja byłam tak pochłonięta pracą, że mi to nie przeszkadzało, a teraz potrzebuję kogoś kto by mnie czymś zajał. Seksu nie uprawiamy od dawna, oczywiście z mojej winy, bo jestem oziębła, więc i tak jestem wdzięczna, że w ogóle ze mną jest. Przed świętami było bardzo źle ze mną i zapisałam się do psychiatry (a raczej moj partner mnie zapisał, bo nie byłam w stanie słowa wydusić bez płaczu). Na wizytę miałam czekać ponad 3 tygodnie. Mówiłam, partnerowi, że nie wiem czy wytrzymam sama ze sobą tyle czasu... Przed samą wizytą wyjechaliśmy na 5 dni na urlop. Czułam się lepiej, ponieważ całe dni były zaplanowane, nie dołowałam się aż tak, choć i tak widok uśmiechniętych twarzy innych ludzi uświadamiał mi, ze nie potrafię cieszyć się życiem tak jak oni. Trochę odżyłam i faktycznie poczułam się lepiej. Trzy godziny przed wizytą zaczęłam panikować i twierdzić, ze przecież czuję sie dobrze i nie będę miała o czym mówić z lekarzem. Odwołałam wizytę bo wmówiłam sobie, ze już mi nie jest potrzebna. Doły wróciły za jakiś tydzień. Może już bez bólu w klatce piersiowej, ale nadal nie było dobrze. Wciąż często płaczę, chodzę non stop zapuchnięta i zasmarkana. Rodzicom mówię, ze jestem przeziębiona. Na dodatek przełamałam się i byłam ostatnio u dermatologa, który stwierdził, ze mam niedoleczony trądzik i znów przyjmuję izotek. Tym razem większa dawkę wyliczoną na podstawie mojej wagi. Bardzo chciałam tego uniknąć ponieważ Izotek może wywoływać obniżenie nastroju. No i trzeba chronić wątrobę, wiec nie mogę sobie polepszać humoru alkoholem. O dziwo Izotek nie pogorszył mojego stanu, jest bez zmian, czyli nie za dobrze. Zastanawiam się czy jest w ogóle sens iść do psychiatry, czy antydepresanty pomogą? Czy w ogóle będę mogła je brać przy kuracji Izotekiem? Wizyty u lekarzy mnie stresują. Czuję się niewystarczająco mądra. Zawsze wydaje mi się, ze coś palnę głupiego lub nie zrozumiem pytania. Wizyta u psychiatry napawa mnie lękiem. Wiem, ze głos mi się będzie łamał, zrobię się czerwona, dostanę plam na dekolcie i od razu się rozryczę. Ciężko jest opowiadać o swoich wyimaginowanych problemach. U mnie w domu wszyscy mają takie praktyczne podejście do życia. Nie rozmawiało się u nas o emocjach, nie wiem czy będę potrafiła tak sie otworzyć. Rodzice by chyba się za głowę złapali gdyby dowiedzieli się, ze zapisałam sie do psychiatry. Boję się, ze znów odwołałabym wizytę...
×