Wiem,że mam nerwicę natręctw.Tak bardzo zaawansowaną,że nie jestem w stanie wytrzymać.
Dziś?Nie wyrabiam,i co mnie najbardziej boli-moja przeukochana osoba,mama bardzo przez to cierpi.
Mama chce iść ze mną do psychologa/psychiatry,ale ja nie chcę.Co ja mu powiem?Będę opowiadać te obrzydliwe natręctwa,o których myślę nawet teraz,gdy to piszę?
Nie,nie,ja chcę się zabić,nie wyrabiam,chcę ucieć od tego,iść do Nieba,zaznać spokoju,nie cierpieć...Nie,nie pójdę!
Bo nie mogę!Mamie serce by pękło!Tak samo Kubusiowi-mojemu malutkiemu siostrzeńcowi,który tak energicznie woła na mnie Niania.
Moje natręctwa pogłębiają się z tygodnia na tydzień.
jestem cholernie nadopiekuńcza,nie wyobrażam sobie,co bym zrobiła,gdyby mamie się coś stało!A TFU!
Wyobrażałam sobie do tej pory złe ,bardzo złe rzeczy na temat kilka osób,które kocham najbardziej.To mnie tak wykańczało,że dostawałam napadów furii,wściekłościi,agresji...Zrzucałam rzeczy ze stołu,wyrywałam sobie włosy etc.Teraz oczywiście też dostaję identycznych napadów,właśnie jestem po jednym z nich.Dlaczego?Teraz przeszło z rodziną-a zaczęło się natręctwo widzenia czego ochydnego-twarz nauczycieli(2),których nienawidzę.Najgorsze jest to,że wyobrażam sobie obleśne rzeczy z nimi...Np. jak mój szwagier zdradza moją siostrę z jedną z nauczycielek(wychowawcą),którą widzę w budzie często...I mi się na jej widok niedobrze robi...Wszystkie natręctwa(chore natręctwa)wracają...Wpadam w ataki wściekłości...Nie mogę wytrzymać...
Ostatnio wyobrażam sobie jeszcze ochydniejsze rzeczy...Boże,pomóż mi...Kochani ludzie,pomóżcie mi...Ja już nie mogę...Ja już nie mogę...Po co ja w ogóle żyje?Żeby psuć życie innym?