Skocz do zawartości
Nerwica.com

Naikuna

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Naikuna

  1. Naikuna

    Depresja objawy

    Dziękuję Wam, że przeczytałyście mojego poprzedniego posta =). Mnie samej bardzo trudno ocenić tą sytuację, dlatego bardzo ważna jest dla mnie Wasza opinia. Zastanawiam się czy nie miałam po prostu ciężkiego roku. Ale może po prostu staram się to jakoś usprawiedliwiać. W końcu ciężki rok nie ma nawrotów. Wiem, że muszę coś z tym zrobić i że chyba powinnam wybrać się do specjalisty. Ale to trudniejsze niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Jestem zarejestrowana w NZOZie, w którym pracuje moja mama. Więc tak czy siak będę musiała jej o tym wszystkim opowiedzieć... No i tutaj zaczynają się prawdziwe schody, no bo co ja mam niby zrobić? Wrócić do domu i zawołać od progu "Cześć mama, od pół roku miałam depresję! A od niedawna chyba zaczyna mi to wracać" ? Na pewno zapyta się czemu jej nie powiedziałam. I co ja jej powiem? Że nie miałam do niej dość zaufania? że jej wyjazdy wytworzyły między nami taki dystans, że nie potrafiłam jej o powiedzieć o tak ważnej rzeczy? To jeszcze nie czas na takie szczere rozmowy. Dopiero co zaczęłam odbudowywać nasze wzajemne relacje. Nie kłócimy się już tak często. Co prawda wciąż nie rozmawiamy zbyt dużo. Praktycznie wcale. Ale to już początek drogi. I teraz to wszystko miałabym znowu stracić? Boję się. Cholernie się boję. Tak jak boję się tych wszystkich lekarstw... Mam wrażliwy organizm, a w dodatku niezdiagnozowane zaburzenia hormonalne. Boję się powikłań. I boję się, że nie dam rady... Z tego całego strachu cała się trzęsę. A może wyolbrzymiam problem... W każdym razie... Dziękuję za wsparcie:). Nawet nie wiecie ile dla mnie znaczą Wasze ciepłe słowa:).
  2. Naikuna

    Depresja objawy

    Witam wszystkich, Jestem tu nowa i myślę, że potrzebuję waszej pomoc. W sumie to nawet dla mnie jest to trochę skomplikowane i nie do końca potrafię to ogarnąć ale spróbuję Wam jednak jakoś przedstawić ten dziwny stan mojego umysłu, a w sumie to chyba nawet duszy. Zacznę od początku... Od kiedy pamiętam byłam osobą zamkniętą w sobie i nieśmiałą. mimo to jednak byłam pełna życia, miałam mnóstwo różnych pasji i byłam osobą raczej lubianą, nawet jeśli nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. Kiedyś ktoś bardzo mnie zranił i straciłam zaufanie do ludzi. Wszystkich. Można powiedzieć, że boję się ich. Od tego czasu nie miałam żadnych przyjaciół, przynajmniej ludzkich. Mimo to żyłam normalnie, dawałam sobie radę w szkole, miałam energię i chęć do życia. Kiedy przeglądam moje pamiętniki z tamtego czasu to dochodzę nawet do wniosku, że robiłam życiu na przekór. Byłam pełna woli walki. Mniej więcej w lutym tego roku zaczęło dziać się coś dziwnego. Zaczęłam tracić chęci do życia. Każdy malutki problem dawał mi w kość. Potrafiłam zamykać się łazience i przepłakiwać całe godziny. Codziennie rano nie miałam na nic siły. Cała trzęsłam się ze strachu, że czegoś nie umiem, że znów coś nie wyjdzie, że znów coś zawale. Było mi niedobrze z tego wszystkiego. W szkole uśmiech i udawanie, że wszystko jest w porządku. Keep on smiling. Tymczasem w środku mnie rozrywało, raz byłam wściekła na cały świat, raz traciłam siły do wszystkiego. Taka psychiczna wegetacja. Odliczanie godzin do końca lekcji, do powrotu do domu. Kiedy lekcje się kończyły nie wiedziałam jednak po co tam wracam. Brzmi absurdalnie, ale jednak tak było. Szłam powolnym krokiem zadręczając się swoimi problemami. W domu nie czułam się lepiej. Chciałam się uczyć, bo jestem ambitna. Chciałam mieć czerwony pasek. Przeklętą średnią 4.9 ale paradoksalnie im dłużej siedziałam nad książką tym gorzej mi szło. Gubiłam myśli, słowa, sens zdań i całych rozdziałów, choć zawsze chwytałam wszystko w lot. Traciłam chęci do nauki, mówiłam sobie spróbuję za godzinę, za dwie, wieczorem. Ślęczałam po nocach. Zresztą i tak nie mogłam spać. W pewnym momencie nie potrafiłam się uczyć nawet po nocach. Siedziałam do 4 rana słuchając muzyki i zapłakując się. Nic nie miało sensu. Wszystko padało na łeb na szyję. Myślałam o sobie, o swoich problemach i o samotności. Powtarzałam sobie, że jestem daremna, że jestem idiotką, że za dużo sobie wyobrażam, że nie potrafię już nic. Aż wreszcie usypiałam, chyba z wyczerpania... na jakieś dwie godzinki... znów to samo... błędne koło. Co chwile chorował ktoś z moich bliskich i lądował w szpitalu. A ja modliłam się żeby Bóg ich nie zabierał. Modliłam się też o coś innego... żeby Bóg zabrał mnie. W sumie ciężko mi powiedzieć kiedy pojawiły sie myśli samobójcze... wiem, że za bardzo się bałam żeby spróbować. Potem przeklinałam samą siebie za to tchórzostwo. próbowałam za to się ciąć. Nie po to żeby się zabić. Ale po to żeby zadać sobie ból. Ból fizyczny zabijał ból psychiczny. A ten drugi odczuwałam wyjątkowo mocno. Nigdy nie zrobiłam jednak sobie krzywdy i nikt nie zauważył nawet, że się cięłam. Czasami się modliłam, żeby zauważyli to rodzice. Żeby coś zrobili. Ja nie czułam się na siłach. Wszystko traciło sens. Zawalałam wszystko co mogłam pomimo tego, że wciąż usiłowałam walczyć z tym stanem wszechogarniającej niemocy. Przegrywałam z samą sobą. Kiedy rozmawiałam z rodzicami myślałam sobie "Boże jak oni mało o mnie wiedzą". To była tylko moja wina. Nie potrafiłam rozmawiać o swoich problemach. Zresztą dalej nie potrafię. Wszystko duszę w sobie. Potem straciłam mojego jedynego przyjaciela, który rozumiał mnie bez słów, wiedział kiedy potrzebowałam pociechy i kiedy potrzebowałam jego obecności. Po prostu pomagał mi instynktownie. Był wolnym, ale lojalnym i oddanym przyjacielem. I był... psem. W tej chwili pewnie pomyślicie, że jestem ostro poryta. Ale to prawda. Tak właśnie czuję i choćby mieliby mnie zamknąć w psychiatryku nie wyprę się tego. Co prawda nie mógł mi radzić i z pewnością nie potrafił wszystkiego ogarnąć swoim umysłem. Ale jednak był. Do czasu. Straciłam go. I wciąż nie potrafię do końca się z tym pogodzić. Od tamtej pory to był już tylko odliczanie do wakacji. Żeby już nie musieć katować się w szkole. I modlitwy o śmierć. Coraz częstsze. Coraz częstsze były też kłótnie, po których płakałam i cięłam się. Teraz za karę, że sprawiam ból swoim najbliższym. Poza tym wegetacja. Nie miałam siły na nic. Po drodze udało mi się nieszczęśliwie zakochać i czułam się ignorowana przez mamę, która wyjeżdżała do pracy do Niemiec. Na początku to rozumiałam. Ale miarka się przebrała kiedy wyjechała na Wielkanoc. Nie potrafiłam zrozumieć jej systemu wartości. Nie rozumiałam dlaczego nas zostawiła na święta. Wiedziałam, że w życiu jej nie opowiem o swoich emocjach i uczuciach. A już na pewno nie o tym co przeżywałam od ostatnich 4 miesięcy. Potem były wakacje. Próba wypoczęcia i poukładania sobie wszystkiego od nowa. Przez pierwsze 1,5 miesiąca nieudana. Powoli jednak z tego wychodziłam. Bardzo powoli. Gdzieś w połowie sierpnia się przełamałam. Pomogły mi zwierzaki. Głownie Roustan - owczarek niemiecki, którego tata kupił zaraz po śmierci mojego poprzedniego podopiecznego. Na początku go nie akceptowałam. Odcinałam się od niego. Potem stał się moim ulubieńcem. Zobaczyłam światełko w tunelu i znowu poczułam się potrzebna. Widziałam radość w przebywaniu z naszym psem. W partnerstwie, które się między nami wytwarzało. Zaczęłam żyć dla moich podopiecznych. Dla moich zwierzaków. Poczułam się za nie odpowiedzialna. Zaangażowałam się w pewien sposób w pomoc zagrożonym gatunkom. Znów zaczęłam marzyć... o wyprawie do And i badaniach nad szynszylami. Wiedziałam, że będę pomagać zwierzętom, a jeśli się uda to może nawet ludziom. Marzyłam o zostaniu psychologiem lub psychiatrą. Wróciłam do szkoły pełna nadziei na przyszłość i ruszyłam z kopyta. W końcu to ostatni rok w gimnazjum. Ale ostatnio czuję, że znowu coś jest nie tak. Mam problemy ze snem. Jestem zbyt ospała albo nie potrafię zasnąć. Nie mam na nic siły i nie potrafię się skoncentrować. Zrobiłam się płaczliwa i znów zaczynam tracić siły do walki z życiem. Znów sie mimowolnie dołuję i patrzę w lustro z obrzydzeniem. Czuję, że znowu się gubię... Wczoraj myślałam, że nie wytrzymam. Płakałam i nie umiałam spać. Nie wiem po co dziś w ogóle szłam do szkoły... Nie chcę powtórki z rozrywki. Nie chcę znowu przerabiać od nowa tego co przeżyłam przez ostatnie pół roku. Boję się, że mogę tego nie wytrzymać. Ja jestem z tym sama. Całkiem sama, bo nie potrafię gadać o swoich problemach i nie mam do nikogo zaufania. Wydaję mi się, że przez te pół roku miałam depresję i że znowu do tego wracam. Powiedzcie mi czy to mogła być depresje. Jeśli nie to to co? I przede wszystkim co mam robić? Liczy się każdy dzień. Nie mogę sobie pozwolić na zawalenie kolejnego roku. Pomóżcie mi jakoś, bo nie wiem co robić. Mam nadzieję, że zrozumieliście cokolwiek z tego tasiemca, bo było mi dosyć ciężko go napisać... Nie wiem czy nie przesadzam. Ale tak po prostu czuję. Może mam jakąś fobię albo coś. Po prostu się w tym gubię...
×