Skocz do zawartości
Nerwica.com

hubus22

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez hubus22

  1. hubus22

    Witam

    Chodzi o to że nie mam stałej pracy i nie mogę sama się utrzymać. Mieszkam z rodzicami, więc chyba psycholog wywnioskował, że nie decyduję sama o sobie i jeżeli chcę brać udział w psychoterapii na NFZ to muszę przychodzić z rodzicami.
  2. hubus22

    Witam

    Hej, jestem Ela, mam 25 lat i leczę się na depresję od 17-tego roku życia i kurde to już 8 lat (dopiero teraz sobie uświadomiłam, że to tak długo), biorę antydepresanty. Odkąd pamiętam zawsze byłam nerwusem, beksą i często zdarzało mi się mieć „doła”. W szkole miałam problemy z nauką, żeby się czegoś nauczyć musiałam poświęcić temu dużo więcej czasu (gdzie moim braciom nauka przychodziła z łatwością). Często symulowałam chorobę, żeby tylko nie iść do szkoły. W ogóle nie lubiłam chodzić do szkoły, raczej nie byłam lubiana, bo kto w szkole lubi grubasów. W domu też nie miałam lekko, mam trzech braci i nie miałam z kim pogadać o swoich problemach, bo zawsze słyszałam że tylko wymyślam i tyle. Ojciec wyżywał się na nas psychicznie i nie raz fizycznie. Pod koniec gimnazjum zmieniło się moje nastawienie do szkoły i do końca technikum było dobrze. Najgorsze zaczęło się po skończeniu szkoły średniej, nie wiedziałam co zrobić ze swoim życiem, czy iść na studia? a może do pracy? Na studia nie poszłam, bo pomysł na kierunek jaki sobie wybrałam został po prostu wyśmiany. Więc uznałam, że rzeczywiście to bez sensu i wybrałam pracę, której jak się szybko okazało ciężko znaleźć. Później udało mi się załapać na staż i myślałam że moje życie się zmieni, oczywiście na lepsze i że teraz łatwiej będzie mi znaleźć pracę, ale oczywiście wyszło inaczej. Pierwsze myśli samobójcze pojawiły się w wieku 22 lat. Byłam naprawdę blisko, żeby ze sobą skończyć. Był już napisany list pożegnalny i plan działania, ale nie mogłam zrobić tego mamie. Za wszystkie swoje niepowodzenia i to jak się czuję obwiniałam innych, ojca, mamę, braci, koleżanki, wszystkich tylko nie siebie. Najgorsze były ataki płaczu, których nie można było w żaden sposób powstrzymać. Płakałam i waliłam się pięściami po głowie z nadzieją, że dostanę jakiegoś krwiaka, który pęknie i umrę. Nigdy nikomu z bliskich o tym nie mówiłam i raczej wątpię żebym kiedykolwiek powiedziała. Mój lekarz psychiatra skierował mnie wtedy na psychoterapię, ale na NFZ nie mogłam zostać przyjęta ponieważ byłam bezrobotna, mieszkam z rodzicami i jem jedzenie które oni kupują, w związku z tym jestem ubezwłasnowolniona. Musiałam w sesjach uczestniczyć z rodzicami lub starszymi braćmi. To był mój problem który sama chciałam rozwiązać, więc się zapożyczyłam i poszłam prywatnie, i raptownie byłam już traktowana jak dorosła. Miałam też trochę inne wyobrażenie o tej całej psychoterapii, myślałam że dostanę jakieś rady jak postępować, no nie wiem i tak byłam zagubiona i potrzebowałam pomocy. Kasa się skończyła i terapia razem z nią. Nie powiem że nie pomogła, nauczyłam się mówić o tym co mnie boli głośno, w ogóle zaczęłam więcej się odzywać (bo mam z tym problem że nie się po prostu nie odzywam, taka blokada której nie mogę przełamać). Czułam się na tyle dobrze że mogłam już nie brać leków, no i znalazłam pracę, ale na krótko, bo tylko 3 miesiące wytrzymałam, tak mi koleżanki z pracy dopiekły. No i znowu się zaczęło. Przyszły kolejne myśli samobójcze, tylko że tym razem obwiniałam wyłącznie siebie. Tym razem o pomoc zwróciłam się do Boga, a raczej szeptuchy (to taka babcia, która się nad tobą modli i odgania złe duchy). Nawet trochę się polepszyło (przez miesiąc, codziennie się dławiłam własnym płaczem, nie mogłam go pohamować, a pewnego dnia po prostu przestałam). Później znowu zgłosiłam się do lekarza i zaczęłam brać leki. Po jakimś czasie udało mi się znów załapać na staż, i ta głupia nadzieja że już teraz na pewno będzie dobrze, bo i czułam się dobrze. Więc moja pani doktor zadecydowała, że czas przestać brać leki. Półtora miesiąca wytrzymałam bez leków, więc wróciłam z powrotem do lekarza. No i kolejne niepowodzenie w moim życiu doprowadziło mnie na przepaść mojego życia. Musiałam przerwać leczenie, ponieważ przez krętactwo urzędu pracy i instytucji w której odbywałam staż, straciłam ubezpieczenie na 120 dni. Przez ten czas działy dantejskie sceny w moje głowie. Kolejne myśli samobójcze i kolejny list pożegnalny, którego tym razem nie wyrzuciłam. Po 4 miesiącach mogłam ponownie się zarejestrować, odzyskałam ubezpieczenie i znowu wróciłam do lekarza, który postanowił mi wreszcie zmienić leki, z Fluoksetyny na Elicea Q tab. po dwóch opakowaniach było wielkie WOW, a potem emocje opadły. Nie wiem co robić, po prostu nie wiem. Nie potrafię załatwić prostych spraw, np. wykonanie telefonu i umówienie się na wizytę do lekarza, czy nawet zadzwonić do brata i zapytać się co u niego słychać. zerwałam wszelkie kontakty z koleżankami. Mam też ataki wściekłości i czasami już ich nie kontroluję, boję się że mogę komuś zrobić krzywdę. Przeważnie po 5 minutach taki atak mija. Biorę leki, ale to gówno daje
×