Witam! Wiem, że pewnie odgrzewam wątek, ale... :) Jestem od paru miesięcy z osobą, która cierpi na depresję (niezdiagnozowaną, nieleczoną i chyba nawet nieuświadomioną) i szukam sposobów, żeby mu pomóc. Wiem, że tak na prawdę potrzebuje psychologa, ale na razie jest to niemożliwe
Ale do rzeczy: jest na etapie jak to nazywam 'tumiwisizmu' tzn. całkowitego zobojętnienia na wszystko, wzbudzenie w nim jakichkolwiek emocji to wyczyn na miarę zdobycia Mount Everest, a wzbudzenie czegoś pozytywnego... to jak wyprawa na Marsa. Rozumiem, że mam przy nim po prostu być, ale dla mnie pytanie brzmi raczej:jak "być"? Wiem, że mam go wyciągać w stronę życia, ale czy to ma być dosłownie "wyciąganie" czy też wręcz "kopanie" w stronę życia?? Mam być i delikatnie wskazywać: może zrobimy to, albo to; czy też raczej mówić oznajmującym tonem: robimy to; bo przecież On nie jest w stanie podjąć prawie żadnej decyzji. Co mam zrobić kiedy każda kolejna propozycja napotyka niewzruszalny mur: "nie wiem" lub "obojętne mi to"? Czy powinnam wskazywać powody, dla których coś obojętnym mu być nie powinno, czy raczej pozwolić, żeby sam o tym pomyślał???
Tak na prawdę w mojej głowie kłębi się miliard pytań i wątpliwości. Ale jedno wiem na pewno chcę z nim być, bo pomimo tej wstrętnej choroby to na prawdę wspaniały i wartościowy człowiek, chociaż on sam tego nie widzi.
Uff... przynajmniej sie wygadałam
Pozdrawiam wszystkich borykających się z tą chorobą i tych szczęśliwców-optymistów jak ja.
No i czekam z nadzieją na jakieś pomysły.
Dzięki