Skocz do zawartości
Nerwica.com

Amigo007

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Amigo007

  1. Amigo007

    Moja historia

    Ewa o ojczymie już zapomniałem bo od 1,5 roku nie żyje. Zresztą bałem się go za młodzika. A gdzieś od 2002/3 roku nie mieszkał już z nami. Z dziewczyną to obawiam się, że może coś być dopiero kiedy sam uporam się ze swoimi problemami. Czyli i tak najgorszy okres muszę sam pokonać. A marzyłem o tym, że właśnie dzięki miłości pokonam problemy. Ale nie jest to takie proste. A powiedz mi co cię skłoniło, do całkowitego rzucenia leków i piwka. Leki (uzależniające benzo) to rozumiem. Po sobie wiem że długotrwałe stosowanie benzo, uodparniało nas na nie. Organizm się przyzwyczajał, i i tak te tabletki już tak nie działały. Pomimo końskich dawek. Co się u ciebie wydarzyło, że tak w jednym dniu wszystko odrzuciłaś? Zrobiłaś to całkiem sama, czy miałaś jakieś wsparcie? Ja prawdę mówiąc nie wiem, czy dam radę sam. Potrzebna jest żelazna silna wola, bez niej ciężko na dłuższą metę. Poza tym organizm sam się domaga "odstresowywacza". Dzisiaj jeszcze wziąłem 1-szą dawkę paroksetyny, i prawdę mówiąc tak sobie się po niej czuję. Nie wiem czy te leki teraz to dobry pomysł. Tym bardziej że istnieje ryzyko, że zmieszam je z alko. Już kiedyś pamiętam zażywałem paroksetyne. To ileś dni całkiem na abstynencji. Jednak później, już piwkowałem. Przez to też nigdy za długo nie brałem paroxetyny. Na dłuższą metę za bardzo kolidowała ona z piwem. Teraz też zbytnio nie mam ochoty jej brać, chociaż dopiero zażyłem 1-szą tabletkę.
  2. Amigo007

    Moja historia

    Kurczę Ewcia (mam nadzieję, że nie obrazisz się za to zdrobnienie) jak się cieszę że spotkałem kogoś z tymi samymi problemami. No ja od benzo (zomiren) byłem uzależniony jeszczę parę lat temu. Teraz już nie. Znam koszmar ich odstawienia, pamiętam w pierwszy dzień nie wychodziłem z domu. Chyba z 10 dni dochodziłem do siebie. Lęk wcześniej tak zajebiś*** tłumiony, nagle powrócił ze 100-krotną siłą. Pomagało wtedy alko, tylko był problem z wyjściem i jego zakupem. Pamiętam jeszcze kiedyś w Szczecinie na terapii stacjonarnej, miałem tylko opakowanie 0,25mg. A wtedy brałem końskie dawki 2mg, przy opakowaniu 0,25mg to 8 tabletek. Były kłopoty z szybkim połknięciem tego. Raz wyszedłem już na zajęcia. I przy tych dawkach, zapomniałem czy połknąłem wszystko. Wróciłem do ojczyma (na czas terapii mieszkałem u niego, byli już w separacji z matką), i pytam czy nie widział gdzieś na stole tabletki :-) Z perspektywy czasu, wiem jakie to było głupie. Wracać się, i pytać o tabletki. No ale uzależnionego tylko uzależniony zrozumie I nie obrażam się że mi mówisz, że jestem uzależniony. Bo ja to generalnie wiem. Co do myśli samobójczych, to poważnych u mnie nigdy nie było. Są te o bezsensowności mojego życia, ale targnąć na siebie jeszcze bym nie mógł. Co do piwka, to myślę że u ciebie było ono tylko dodatkiem. Ja po skutecznym odstawieniu zomirenu, w pełni przeżuciłem się na piwo właśnie. Co do ograniczania, to właśnie to robię. Właśnie piję "podpiwek" alk. max 0,50%. Jedno normalne piwo chyba wypiję, ale to już będzię 50% mniejsza dawka. Zawsze były 2 piwa. Też bardzo bym chciał cieszyć się życiem jak ty. Bardzo bym chciał znaleźć osobę, którą pokocham. Nawet o tym marzyłem, że znajdę drugą połówkę. Będę ją kochał, i dzięki niej wyjdę z uzależnienia. I będę szczęśliwym człowiekiem. Nawet próbowałem to usilnie wykonać, przez wiele miesięcy próbując "zdobyć" pracownicę mojego sklepu monopolowego. Ona ma chłopaka, i taki straceniec jak ja jej nie interesował. W sumie nic z tego nie wyszło, jest to bardzo długa historia ale bez happy endu. Ok może coś jutro dopiszę, dzisiaj już bardzo późno. Ale generalnie super, że odpisał ktoś z bardzo podobnymi przeżyciami. Bardzo się cieszę
  3. Amigo007

    Moja historia

    Maciek-zsm dzięki za rady, już kiedyś coś podobnego mówiła mi jedna mądra pani psychiatra, ze Szczecina (byłem na 2 wizytach u niej). Ale dzięki. Tak jak mówisz krok po kroku. Tylko że ja jestem na prawdę specyficzną osobą. To jest wszystko bardzo skomplikowane. Violet_hair_ i tu właśnie wychodzi to, z czym mnie przejrzał jeden mądrzejszy psycholog (też ze Szczecina). Za 1-szym razem, od razu powiedział "ty mi nigdy nie powiesz prawdy". Chociaż do niego akurat zostałem posłany trochę wbrew sobie. I bardzo się u niego pilnowałem (czyli wizyta bez sensu). Za to w swojej miejscowości miałem gdzieś z 10 wizyt u jednej psycholożki. I nie mogła mnie rozgryzć 100%. Pod koniec mówiła, że sprowadzi jakiegoś innego psychologa specjalistę. Ale dalej to się rozmyło, bo to był jakiś taki program z urzędu pracy. I później to się skończyło. A ja jak mówię, nic pani psycholog nie ściemniałem. Unikałem tylko jak ognia tematu jakiegokolwiek alkoholu. Omijałem to, i wszystko z nim związane. Wszystko przez to, że boje się odrazu skierowania do jakiegoś ośrodka zamkniętego. Zresztą kiedyś mój psychiatra, też mi proponował jakiś ośrodek wśród młodzieży. Nie wiem czy coś się domyślał, ja mu słowa nie pisnąłem. Ale ten państwowy lekarz jest facetem przemęczonym. No dzisiaj nas pacjentów było koło 40. A lekarz przyjmuje gdzieś od 08:00 do 11:00. Zwykle szybciej, no to widać jakie musi być tempo. Maszynowo idzie. Ale też nigdy go nielubiłem, facet nigdy nie był i nie jest miły. Z musu do niego chodzę, u mnie w miejscowości jest tylko on. Zresztą ta wizyta była 1-szą gdzieś od 2 lat.
  4. Amigo007

    Moja historia

    Maciek-zsm z tą zależnością, to też trochę tak że mój organizm traktował alko jako środek uspokajający. Ostatnimi dniami miałem tak, że zanim wyszedłem na dwór to (jak tylko mogłem), wypijałem piwo. Inaczej każdy mijany człowiek, powodował mój lęk. Później jeszcze 2 piwa na wieczór/noc. O dziwo jednorazowe zażycie zomirenu (mam jeszcze 1,5 tabletki ze starej paczki). Cofnęło u mnie na kilkanaście dni ten najsilniejszy lęk. Teraz już jestem tym zmęczony. Będzie bardzo ciężko, już dzisiaj po 1 dniu abstynencji gorzej się czuję. Dzisiaj może dodatkowo, bo się niewyspałem. I to się wydaje, że to nie zostawia śladu (długotrwałe niewielkie spożywanie alko). 2 piwa bardzo późno wieczór, i do spania (przed tym jeszcze na dwór na 2 szlugi). Wątrobę i żołądek mam poorane ostro. A czasami jak matka na dyżurze nocnym, to tych piw bywało 4-5. Jak 4% - 5% piwo to i 6-pak potrafiłem wypić. Czasem wódka. Nie wiem co jest teraz w gorszym stanie, czy psychika czy wątroba. Nie wiem czy sam dam radę, bo jeszcze zawodzi silna wola. Mózg się domaga "nagrody", mimo późniejszego złego samopoczucia. A ostatnio coraz gorzej się czuję. Przykładowo teraz, oczy już mam podkrążone. Dodatkowo niewyspany. Czuję ciężkość na sercu. W dodatku jeszcze moja babcia przyjechała, a "mamusia" przed chwilą wołała na koniaczek :-) Nie skorzystałem. Ale do chociaż 1-go nocnego zmrożonego piwa będzie mnie ciągnęło (jedno dębowe mocne). Tym bardziej, że już wczoraj je kupiłem. A z tym okresem codziennego picia, to powiedziałem od roku. Ale to będzie dłużej. Od 4 lat wyciągam jakieś drobne kwoty od bukmacherów (korzystam z różnorakich bonusów i promocji, nie gram normalnie bo bym popłynął). I naprawdę regularnie popijam gdzieś od 3,5 roku. Najczęściej 2 piwa x2zł. Ale to się zmienia, bo i czasem mocne piwa kupuję.
  5. Amigo007

    Moja historia

    Essprit po swoich przeżyciach, kiedy porobiły mi się silne stany lękowe. To można powiedzieć sam odgrodziłem się "zasiekami i drutem kolczastym" od świata. Ja od tych wszystkich lat unikałem z całą mocą wszystkiego. Lęk mnie paraliżował, a ja wszystkiego unikałem. Stąd pewnie i moja psychika nie jest psychiką 31 latka. Smutno to o sobie mówić, ale chyba sam sobie ograniczyłem rozwój emocjonalny. Głupi nie jestem, i wiem że teraz mam zaje****** trudno. Maciek-zsm powiedzieć komuś, to w moim przypadku osobie z którą mieszkam. Swojej matce. To jest najgorsze, i nie wiem czy chcę to zrobić. Teraz jest na swój sposób szczęśliwa (może mnie zrugacie, ale wiem jak jest). A ona o niczym nie wie, bo po te najczęstsze 2 piwa (rzadko mniej, czasem 3) sięgam tuż po jej zaśnięciu. Trochę jak dzieciak kryjący się przed rodzicami. Tak to wygląda. Różnica jest w tym, że sam płacę za swój nałóg. Albo może zrobię inaczej, paroxetyny jeszcze nie kupiłem. Mogę spróbować brać leki oczywiście bez żadnego piwa. Jak myślicie mogę dostać jakiejś padaczki albo coś innego? 2 piwa dziennie, to znowu nie tak wiele. Tylko przez ostatni rok były prawie codziennie. Słyszałem że przy odstawieniu można nawet umrzeć. A na takim odwyku jest wsparcie farmakologiczne? Czy na żywca? Bo zomiren mam. On chyba działa też na ewentualną padaczkę? Ale kiedyś już pamiętam, miałem właśnie paroxetyne. To nie piłem nic, coś koło 8-10 dni. Później to "telepało" mną, a piwo było wtedy dosłownie "lekarstwem". Nie wiem jak będzie teraz. Wczoraj w wieczór/nocy nic nie piłem. Mając też tą swoją chorobę, poniekąd skrywam tą drugą. Moje złe samopoczucie, w oczach innych (rodziny) podciągam pod objawy lękowe. Acha najlepsze (albo tragiczne) jest to, że sam zawsze nienawidziłem żuli. Ojczym był alkoholikiem, często gęsto doprowadzał się do stanu zgonu. I absolutnie nie chciałem być taki jak on. Obrzydzało mnie zawsze doprowadzanie się do najgorszego stanu. Moje picie było zawsze kulturalne. Kompletny "zgon" to może w życiu zaliczyłem max. 5 razy, na imprezach. Sam lubię tylko "lekki rausz" dla uspokojenia, i te 2 piwa są optymalne. Nie wiem jak to też nazwać, ale przy dłuższym całkowitym niepiciu występuję u mnie tak jakby uczucie "wysuszenia". Nawet serce wtedy gorzej mi bije. Cały organizm gorzej funkcjonuje. Normalnie mam lęki, a wtedy jest to stokroć silniejsze.
  6. Amigo007

    Moja historia

    Essprit dzięki za odpowiedź. Dlaczego twierdzisz, że jestem uzależniony też od leków? Tego zomirenu, to ja generalnie nie biorę. Potrzebuję go doraźnie, nie na codzień. Co do dziewczyny, to masz rację i dlatego podświadomie wiem że na razie żadnego związku nie będzie. Co do lekarza mylisz się, on bardzo niechętnie wypisuje leki które uzależniają. Nie byłem u niego 2 lata, więc dostałem jednorazowo. Min. potrzebuję na wizytę u dentysty (naprawdę), i to było argumentem. Co do psychoterapii, to masz na myśli rozmowy z psychologiem? Jeśli tak to miałem coś takiego, niewiele mi to pomogło. Ale być może dlatego, że nie byłem 100% szczery. Tzn. na 95% tak, nigdy tylko nie wspominałem że alko daje mi ulgę w problemach. I do niego uciekam. Co do matki, to wiem że ma ze mną kłopot. Jestem z nią chyba tylko dlatego, że zawsze byłem tzw. "grzecznym chłopcem". Wiem, że siedzę jej na głowie ale coś tam zawsze pare groszy dokładam. Nie jest tego wiele, ale jak coś więcej "zarobię", to dokładam matuli. Według ciebie co powinienem zrobić, przyznać się wszystkim że popijam? To będzie szok dla wszystkich. Ukrywam to tak bardzo, że nie wiem czy się odważę. Kiedy raz się przyznam, to nie będzie odwrotu. I co czeka mnie odwyk? Wiesz pewnie, jak trudno jest się na takie coś zdecydować. To cholernie trudne. A myślisz, że nie dam rady wyjść sam z tego?
  7. Amigo007

    Moja historia

    Wielkie wielkie dzięki Maciek-zsm za odpowiedź. Już się bałem że nikt nie odpowie. Chyba przesadziłem z ilością napisanego tekstu. No cóż opisałem "w pigułce" 1/3 swojego życia :-) Byłem u tego psychiatry dzisiaj. Czyli dzisiejszej nocy nie było 2 piwek. ALE mimo wszystko wieczorem nogi mnie same poniosły do sklepu, i swoje 2 piwa kupiłem. Kupiłem ale nie wypiłem, schowałem na później. Co do narkotyków (nie napisałem tego wcześniej), to nie tykam tego ścierwa od lat. A lekarz wypisał mi paroxetinor (paroxetyna) chciałem jeszcze coś słabszego od paroxetyny, na wypróbowanie (po dłuższym stosowaniu paroxetyny nie mogę spać). Ale nie chciał dać (powiedział albo to albo to). Więc wziąłem sprawdzoną paroxetyne. I wyprosiłem jeszcze jedno opakowanie zomirenu 0,50. Nie bardzo chciał wypisać ale wypisał. Swoją drogą gość mnie bardzo denerwuje, powiedział że wygląda to tak jakbym tylko chciał wymusić zomiren. A wcale tak nie jest, byłem od niego kiedyś uzależniony to fakt. I doskonale wiem, że nie można z nim przesadzać. Ale chyba doraźnie można go stosować? W końcu po coś go stworzyli...
  8. Amigo007

    Moja historia

    Myślałem, że zakładałem już tutaj konto. Jednak musiało to być chyba inne forum. Moje e-maile nie pasują przy przypominaniu hasła. Więc tak nazywam się Dawid mam 31 lat. Mój problem ciągnie się tak około 10 lat. Mianowicie krótko mówiąc umierałem kiedyś po przedawkowaniu haszyszu. W sumie 3 razy, raz wylądowałem w szpitalu. 1-szy raz najsłabszy był mniej groźny, jednak powinno to być dla mnie ostrzeżeniem. Tak nie było, byłem pod dużym wpływem "najlepszego kolegi". To on mnie wkręcał w palenie. Drugi raz konkretnie umierałem, tak że całą noc się męczyłem. Serducho to myślałem że mi eksploduje. Bałem się dzwonić po pogotowie. Więc całą noc się męczyłem. Brałem zimne prysznice, itp. itd. Później jakieś 3 tygodnie jak kładłem się spać, to dostawałem ataków paniki że mi serce przestanie bić. Jakoś przeżyłem, ale od tamtego momentu się zmieniłem. Przez 3 tygodnie nie chodziłem do szkoły. Po powrocie do szkoły naszły mnie ogromne stany lękowe. Krótko mówiąc z fajnego przyjacielskiego chłopaka, zrobiłem się osobą którą dosłownie PARALIŻUJE LĘK. Byłem w 4 klasie LO, i musiałem przenieść się do szkoły zaocznej. W dziennej nie dawałem rady, lęk mnie paraliżował. Dosłownie nie dawałem rady wysiedzieć na lekcjach. Cały się trząsłem. Pomagało piwko, po nim się wyluzowywałem. Już wcześniej lubiłem piwkować, oczywiście tak kulturalnie. Mój nieżyjący ojczym był alkoholikiem, pamiętam pił najczęściej bosmana. Więc ja zawsze unikałem bosmana, wybierałem coś lepszego (wtedy, teraz spadły jakościowo) typu tyskie lub lech. Z ojczymem to też miałem przeżycia, ja byłem można powiedzieć maminsynkiem. Ojczyma zawsze się bałem, ja zawsze byłem ten gorszy. Faworyzował swojego syna, mojego młodszego brata. Kiedy byłem z nim sam, to zawsze w strachu (jeszcze przed tym jak umierałem po paleniu). Później nie mogłem przy nim usiedzieć przy jednym stole przy posiłku. Ręce mi się trzęsły. Zupy to praktycznie w ogóle nie mogłem jeść. Takie same kłopoty miałem w odniesieniu do innych krewnych, znajomych. Lęk paraliżujący lęk przed spotkaniami z rodziną/krewnymi. Tuż po tym zdarzeniu kuzyn z Niemiec przyjechał, chciał się ze mną spotkać. Ja pamiętam uciekłem wtedy na cały dzień z domu. Do tej pory nie jest ze mną dużo lepiej. Chociaż po 10 latach oswoiłem się z tym trochę, i jakoś funkcjonuje. Oczywiście leczyłem się u psychiatry. Pierwsza wizyta była z mamą, u tego lekarza. Dostawałem wtedy jakieś środki, które niezbyt działały. Szkołe zaoczną ukończyłem, przeniósł się ze mną kolega z klasy. Więc co 2 tydzień z nim dojeżdżałem w piątek i sobotę. Więcej nie chodziliśmy na zajęcia niż chodziliśmy, oczywiście na miejscu musiało być piwko. Raz nawet z wkładką jakiś sikacz + wódka. Starsza też raz dała mi krople na uspokojenie z alkoholem, to w jeden dzień prawie cała buteleczka poszła. Mimo tego, że na zajęcia mało co chodziłem. Wiedza z normalnej szkoły szkoły wystarczyła. Więc maturę zdałem. Później dostałem skierowanie na zajęcia terapeutyczne w ośrodku w Szczecinie. Gdzieś posiałem tą kartę wypisu, ale było to gdzieś w 2004 roku. Chodziło się codziennie od poniedziałku do piątku. Mój ojczym miał tam mieszkanie, więc nie było problemu. Zajęcia były tak od 08:00 do 15:00, prawie jak szkoła. Były zajęcia z różnymi terapeutkami, pamiętam włącznie z ćwiczeniami fizycznymi. Były też indywidualne rozmowy u psychologa. Wtedy też pierwszy raz dostałem zomiren przypadkiem. Później to już go wręcz żądałem pamiętam nawet zagroziłem pani doktor psychiatrze, że natychmiast się wypiszę jak nie dostanę recepty. Oczywiście dostawałem tylko małe ilości, pamiętam dostałem skierowanie na holtera do innego szpitala. I od pani kardiolog też wymusiłem receptę. Po zajęciach w ośrodku, pamiętam jak tylko miałem kasę to było jakieś piwko/ dwa. Ojczym sam chlał, więc nikt nie mógł mnie nakryć. Po zomirenie pamiętam, byłem super pewny siebie. Wręcz jak za pośrednictwem magicznego psztyczka, wszelkie lęki znikały. Po powrocie z ośrodka ze Szczecina do rodzinnej miejscowości, swojemu psychiatrze pokazałem wypis ze Szczecina. Przez jakiś czas dostawałem od niego zomiren, ale nie długo. Wymuszałem po prośbie ten zomiren/afobam też u lekarza rodzinnego. Jednak w końcu nadszedł dzień, że musiałem całkiem odstawić. To było piekło, ale jakoś odstawiłem. To był gdzieś 2005 rok. Dzięki "pomocy" też alkoholu oczywiście. Lata mijały, a ja tak jakoś dziwacznie funkcjonowałem. Mieszkam z matką do tej pory, jestem na jej utrzymaniu. Prace miałem dorywcze w budowlance, ze elektrykiem. I z kumplem. Ale dużo nigdy nie dawałem rady tam pracować. Po całkowitym odstawieniu zomirenu, później co jakiś czas od czasu do czasu go zażywałem. Później bardziej doraźnie. Obecnie nie jestem od benzodiazepin uzależniony. Z innych leków, to najskuteczniejszy okazał się Parogen (paroxetinum), dość dobrze skuteczny na lęki. Jednak po dłuższym jego stosowaniu byłem tak jakby na ciągłym trybie "on". Nie mogłem nocami spać, nie mogłem po nim zasnąć. Dodatkowo nie bardzo można było piwo spożywać. Co i tak robiłem, nie codziennie ale po kilku dniach nie mogłem wytrzymać. A po paroxetynie, więcej niż jedno piwo to był później ból głowy. Więc później nie brałem go wcale. Jakieś 1,5 roku temu utraciłem prawo do ubezpieczenia z urzędu pracy. Piwkowałem często (głównie bardzo późno wieczorem i w nocy). Nigdy nie były to duże ilości, mój standard to 2 półlitrowe piwa jasne pełne. Oczywiście są i były wieczory, gdzie było to dużo więcej. Matka pracuje w uzdrowisku na zmiany. Na jej nockach, przeważnie są to większe ilości. Można powiedzieć, że ukrywam przed matką swój nałóg. Piję wtedy kiedy ona nie widzi. Dzisiaj po półtora roku, zarejestrowałem się ponownie w urzędzie pracy. Chociaż wiem, że nie dadzą mi oni spokoju. Ja zawsze unikałem podjęcia normalnej pracy, ze względu na swoje dolegliwości. Spytacie skąd u mnie pieniądze. Pieniądze na alkohol mam ze swojej "smykałki" do różnego rodzaju promocji. Założyłem swoje konto bankowe. Miałem na start (jakieś 3,5 roku temu) jakieś 200zł. I to zaczęłem obracać, korzystając z różnego rodzaju promocji sportowych u bukmacherów. Są też różnego rodzaju inne promocje, w kasynie to zwykle jak są korzystam z takich no-deposit. Właściwie nie gram za swoje w kasynach, bo to pewna wtopa. Prędzej czy później. A z promocji sportowych korzystam tak, żeby zawsze coś kasy wyciągnąć. Są różne sposoby. I idzie mi całkiem nie najgorzej. Do tej pory matka nie wie ile na prawdę mam kasy. A jak na kogoś, kto nie musi płacić na swoje utrzymanie mam sporo. Właściwie głównie wydaję na piwo, i papierosy. Nie palę dużo jakieś 3-4 szlugi. I też głównie późnym wieczorem/ w nocy, żeby się "pobudzić" przed i po alkoholu. W dzień wcale nie palę. Jutro planuję iść do swojego psychiatry. I tu też taka sprawa, że w moich historiach nigdy ale to nigdy nie wspominałem mu o alkoholu. Nie wiem czy dam radę wstać, muszę dzisiaj nic wieczorem nie piwkować. O 07:00 trzeba wstać żeby się do niego dostać, gdzie nie pamiętam już kiedy tak wstawałem. Będzie ciężko, bo nogi same mnie poniosą wieczorem do sklepu po piwo. U lekarza chciałem poprosić (jak dam radę jutro pójść), zapewne o paroxetynę (ale tu się zastanawiam czy nie coś łagodniejszego). I pewnie poproszę o jedno opakowanie zomirenu. Doraźnie, bo do dentysty przydało by mi się pójść. Z tym też mam ogromny problem. Nie byłem u tego lekarza ze 2 lata to pewnie jak pójdę, to dostanę co chcę. A jeszcze przez to wieczorno/nocne piwkowanie i popalanie papierosów, czuje się coraz gorzej. Oczywiście o tym lekarzowi nie wspomnę. Mam świadomość odwyku, ale to mnie przeraża. Tak jak i reakcja całej rodziny, która nie ma o niczym pojęcia. Miałem też raz styczność z dobrym psychologiem, to on mnie wyczuł i powiedział "ty mi nigdy prawdy nie powiesz". I coś w tym było, bo nic mu nie powiedziałem o jakimkolwiek spożywaniu alkoholu. Teraz od jakichś 2 lat piję piwo prawie codziennie. Właściwie jak teraz sięgnę pamięcią, to pamiętam raz nic nie piłem. Dzisiaj zażyłem 1/4 tabletki zomirenu (została mi jeszcze 1 i 3/4 tabletki 0,5mg z kiedyś). Właściwie to zomirenu za dużo mój organizm już "nie trawi" teraz. Odrazu czuje "ciężar" na sercu.. Więc o ponowne wpadnięcie w zomiren się nie obawiam. Teraz zostały mi lęki z którymi jako/tako żyjąc na utrzymaniu matki nauczyłem się funkcjonować (gdyby nie ona, to już bym dawno chyba był na ulicy), i nie jestem pewien czy nie problem z alkoholem. Odczuwam już negatywne skutki bardzo długiego regularnego jego spożycia, w niewielkich ilościach. Ale od dawna. Acha dzisiaj po powrocie z urzędu pracy jedno piwo już wypiłem. I chociaż muszę jutro wstać, to nie wiem czy jeszcze jednego/dwóch nie będzie wieczorem. Nogi same mnie niosą do sklepu. Ale po dwóch to nie wstanę na pewno jutro na 07:00. Ale się rozpisałem, jak myślicie jestem jeszcze do uratowania? Czy już tylko "sznur na głowę" :-) ? Acha oczywiście przez te wszystkie kłopoty nie miałem nawet nigdy dziewczyny, życie mam do bani. A marze, że kiedyś jakaś mnie pokocha. O ile ja dożyję...
×