Skocz do zawartości
Nerwica.com

Matias

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Matias

  1. Cześć, nie są obce mi Twoje objawy. Drgawki, lęk przed ludźmi, niskie samopoczucie i uczucie odtrącenia może - choć nie musi - świadczyć o nerwicy lękowej, bądź też depresji. Często te schorzenia ciężko odróżnić między sobą na podstawie tych jakże "popularnych" objawów, które występują w obu przypadkach. Powinieneś pójść do psychologa i opowiedzieć mu o swoich problemach. Wysłucha Cię, popyta o parę spraw i pewnie zaciśnie krąg podejrzanych. Wiem co teraz myślisz... nie, nie ma się czym przejmować. Psycholog to nie psychiatra. Chociaż psychiatra także nie gryzie. Nie myśl, że zwariowałeś i nie odbieraj w tym sensie wizyty u tego specjalisty. Ja po wizycie u psychologa czuję się oczyszczony, jak po spowiedzi. Podejrzewam, że twój problem polega w pewnym stopniu na tym, że we wnętrzu Ciebie kipią emocję, ale nikomu się z nimi nie dzielisz, nie masz z kim o tym porozmawiać (lub przynajmniej tak Ci się wydaje). Stąd pewnie uczucie twojego osamotnienia. Samo wyżalenie się komuś, wyrzucenie z siebie tych nawarstwiających się przez lata brudów naprawdę pomaga. Wielu z nas wstydzi się swoich problemów i niechętnie przychodzi im opowiadanie o nich innym, ale uwierz... najgorsze jest tłumienie w sobie emocji - szczególnie tych złych. A więc głowa do góry. To jak świat wygląda, to jak go odbieramy zależy tylko i wyłącznie od nas. Wiem, coś o tym... Na pewnym etapie swojego życia zgubiłeś drogę, którą podążałeś. Nie powiem Ci, jak ją odnaleźć, bo to jest kwestia indywidualna każdego z nas. Ale na pewno ona istnieje, dlatego warto jej szukać. A pierwsze miejsce, gdzie znajdziesz wskazówkę, to gabinet u psychologa. Pozdrawiam Cię!
  2. Matias

    jaki lek ..

    Cześć! Podobnie jak Ty, mi też wydawało się, że potrzebuję lekarstwa na moją przypadłość, z którą zmagam się przez 5 lat. Byłem niedawno po raz pierwszy u psychologa ze swoimi problemami. Dowiedziałem się bardzo wielu rzeczy. Najważniejszą z nich była wiadomość, że wcale nie muszę brać lekarstw (przynajmniej mój stan tego nie wymaga), bo tak naprawdę... wszystko zależy od nas. Pani psycholog dodała mi otuchy i naprowadziła na słuszną drogę. Staram się nie uciekać od trudnych sytuacji - próbować się z nimi zmierzyć. W przeciwnym razie człowiek popada w większy marazm i czuje się do niczego... A więc zamień słowo "problem" na "wyzwanie". Spróbuj przestać rozmyślać o przykrych wydarzeniach z przeszłości. Spróbuj znaleźć pasję, która pozwoli zrównoważyć w Tobie emocje, pozwoli zapomnieć o tych złych. Wiem, że łatwo się mówi... ale naprawdę, często wszystko zależy od nas samych, od naszej postawy. Póki co, skutecznym i najbezpieczniejszym lekarstwem (jak dla mnie) jest motywacja, chęć zmiany życia na lepsze. Wierzę, że i Ty możesz zwyciężyć bez pomocy medykamentów. Głowa do góry - najważniejszy jest optymizm. Pozdrawiam!
  3. Matias

    Cześć!

    Mam na imię Maciej i mam 20 lat. Na wstępie chciałbym podziękować założycielom tego forum - bardzo dobry pomysł. Nigdzie indziej nie czuje się tak "swojsko", jak na tym forum. Jak już ktoś wcześniej napisał na forum - "nareszcie wśród swoich". Od dłuższego czasu przeglądam to forum, ale dopiero teraz postanowiłem się zarejestrować. Stwierdziłem, że dłużej nie mogę lekceważyć moich stanów chorobowych, które miewam już od jakiś 5 lat. Chce wreszcie przestać uciekać, zacząć o nich rozmawiać i spróbować je leczyć. Wcześniej lekceważyłem moje problemy, gdyż nie przeszkadzały mi w normalnym funkcjonowaniu, a także były momenty ich wyciszenia się. Mimo wszystko zawsze wracały... teraz już przestałem sobie z tym wszystkim radzić. Ale po kolei. Wszystko mniejwięcej zaczęło się w wieku 15 lat. Pierwsze niespełnione miłości to tylko bułka z masłem. Jako facet wrażliwy, trochę romantyczny i ideowy zawsze bardzo przeżywałem rozczarowania. Pech chciał, że wracając pewnego dnia z nieudanej randki zostałem napadnięty pod moim domem przez 3 zbirów. Postawiłem się, gdyż już mnie raz okradziono niespełna miesiąc od tego wydarzenia. To była bardzo zła decyzja... wepchnęli mnie do wnęki budynku i jeden z nich zaczął mi grozić nożem, że jeśli nie oddam im moich kosztowności, to mnie nim dźgnie. Oczywiście wymiękłem. Gdy zaczęli uciekać pobiegłem za nimi. Zdołałem złapać jednego z pomocą przechodnia. Poszedłem na komisariat wraz z nimi. Musiałem potem jechać razem z tym bandziorem w jednym samochodzie do innego posterunku. To było za dużo, jak na jeden dzień. Pamiętam jak bardzo ryczałem na komisariacie. Wielka kumulacja - zawód miłosny i napad. Nie mogłem jednak szybko zapomnieć o tym incydencie. Ciągnące się dochodzenie - rozpoznania na widzeniu. Potem widzenie go na salach rozpraw. Wszystko to bardzo przeżyłem. Ale to pikuś. Mój kumpel z klasy znał jednego z nich i prawdopodobnie nasłał ich na mnie. Wiedział, że mam przy sobie walkmana, o którego potem zapytali. Zresztą widziałem, jak razem rozmawiali i patrzyli się w moją stronę. To był kumpel, z którym nigdy się za bardzo nie lubiłem, bo zawsze mi dokuczał. Po tym wydarzeniu dalej byłem skazany na jego towarzystwo... do końca gimnazjum. Mało tego. Zbir, który mi groził nożem często przesiadywał na ławce przed moją kamienicą. Można powiedzieć, że przypadek, ale... w końcu miał moje dokumenty i może chciał się zemścić się za swojego kumpla, którego w końcu posadzili w więzieniu. :| Wtedy zacząłem popadać w ataki histerii, naprawdę się bałem. Pamiętam, że raz pokłóciłem się z rodzicami. Rzucałem wszystkim co mi popadło w ręce. Doskonale wiedziałem jednak, że nie mogą mi pomóc, bo przecież go nie zabiją. A ten drań dalej sączył piwka pod moim oknem. Zacząłem odczuwać bezradność, beznadzieję. Kilka razy jeszcze próbowano mnie napaść. Raz zaczęli mnie gonić po klatce schodowej... ledwo zdążyłem zamknąć drzwi wejściowe. Rodzice po tym wszystkim proponowali mi wizytę u psychologa. Szkoda, że nie zgodziłem się wtedy. Twierdziłem, że nic mi nie jest, że kiedyś mi przejdzie. Momentami zapominałem, ale w sytuacjach stresowych działało to jak bomba z opóźnionym zapłonem. Stałem się naprawdę nerwowy. Raz w furii nagle ręką uderzyłem w szybę z całej siły. Po chwili z przerażeniem zorientowałem się, co zrobiłem - ręka pokaleczona. Nie wiedziałem, jak to się stało. Moment, jeden impuls. Zdałem sobie sprawę, że przestaję w stresie kontrolować swoje ciało. Żyłem w coraz większym stresie, nie mając świadomości z czego tak naprawdę wynika i jak z nim sobie radzić. Umiałem tylko uciekać przed nim. Zacząłem pić, palić papierosy, nie wykonywać obowiązków. Rozpocząłem naukę w liceum. Nowe towarzystwo, nowe perspektywy. Na początku było dobrze, jednak w 2 klasie mój stan się pogorszył. Każdego dnia czułem się źle. Byłem osowiały, zero koncentracji, byłem myślami jakby w innym świecie... nie pamiętałem nawet, jak spędziłem aktualny dzień. Częste choroby - infekcje dróg pokarmowych i oddechowych - ogólnie słaba odporność. Stres nieuzasadniony rósł. Problemem stało się wygłaszanie referatów, podczas których się denerwowałem. Raz ręka mi strasznie drżała, że aż nie mogłem nic z kartki przeczytać. Niektórzy się śmiali, niektórzy przecierali oczy ze zdziwieniem. Od tego momentu, wydawało mi się, że wszyscy mają mnie za dziwaka. Unikałem imprez. Ubzdurałem sobie, że nie mogę pić z kieliszka wódki, bo znowu ręka mi będzie drżała. I w zasadzie się nie pomyliłem. Musiałem wypić zdrowie najlepszego kumpla. Nie udało się. Ogarniało mnie przerażenie. Nie wiedziałem co mi dolega, nie chciałem jednak nikomu o moich problemach opowiadać. Dalej unikałem stresowych sytuacji, w których (jak domniemałem) mogłem się znaleźć. Przestałem przyjaźnić się z kumplami, za co mi mają za złe. Unikam fryzjera - kupiłem sobie golarkę. Nie mogę spokojnie usiedzieć, gdy ktoś mi boruje zęby, czy strzyże włosy. Zaczynają mnie napadać myśli, że muszę być w bezruchu, a przecież mam tendencję do wzdrygania się. Lekarz też trafił na czarną listę. W zasadzie nie byłoby mnie tutaj i pewnie dalej tłamsiłbym w sobie te złe emocje, gdyby nie ostatnie wydarzenie. Znowu stresowa sytuacja. Wyjazd z kumplami nad morze samochodem. Mój strach był uzasadniony, bo kierowca był młodszy ode mnie. Jednak chęć pojechania na wspólne wakacje wygrała. Oczywiście pasażerowie na drogę po parę piwek. Robiliśmy co 2-3 godz. przystanki. Czułem parcie na pęcherz, toteż na następnym przystanku chciałem się wysikać. Niestety, nie wiem dlaczego, ale nie mogłem się wypróżnić. Wsiadłem do auta. Nie ujechaliśmy paru kilometrów i znowu poprosiłem kumpli o zatrzymanie auta. Nie mogli uwierzyć, że chce mi się dalej sikać. A ja znowu nie mogłem się opróżnić, a parcie coraz większe. Popadłem w panikę. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Przerażała mnie myśli, że się tam w aucie zesikam i dopiero będzie siara. Na szczęście dojechaliśmy do jakiegoś większego miasta, co by była jakaś stacja benzynowa z toaletą - tam w spokoju wreszcie to zrobiłem. Niestety, ku mojemu zdziwieniu dalej chciało mi się sikać... w drodze powrotnej te same problemy. Początkowo powiązałem ten problem z jazdą samochodem. Niestety to eskalowało. Teraz każde wyjście z domu jest dla mnie problemem. Wyhodowałem sobie kolejną fobie - że jeśli znajdę się w miejscu, gdzie nie będę mógł się wysikać, to właśnie zacznie mi się chcieć sikać. Powoli opanowuje jakieś mniejsze wypady, np. do sklepu, czy w odwiedziny do babci. Ale dalej problemem jest transport publiczny, samochód, imprezy czy studia. Naprawdę skręca mnie na wykładach... a przecież nie wiem, czy w danym momencie naprawdę chce mi się sikać, czy tylko wydaje. Nie mogę więc ignorować tych myśli i muszę się mieć na baczności. Na szczęście znalazłem to forum. Dowiedziałem się, co może być przyczyną moich problemów. Teraz wiem, że to było to wydarzenie sprzed kilku lat, które zupełnie zlekceważyłem. Nierozładowane napięcie doprowadziło mnie do dzisiejszego stanu. Powiedźcie mi, jak leczyć moją przypadłość? Są jakieś ośrodki leczące chorych na PTSD? Mam nadzieję, że nie zanudziłem nikogo moją historią. Spory materiał dla psychologa, do którego pewnie będe musiał się w końcu wybrać. Pozdrawiam! PS. Na co dzień nie jestem taki wygadany.
×