Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mleko

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Mleko

  1. Witam wszystkich. Psychiatra zdiagnozował u mnie dystymię i przepisał mi Asertin 50. W sumie nie wiem, czy się cieszyć czy nie, że to co czuję od wielu lat to choroba. Bo skoro to choroba, to można ją leczyć prawda? Ale takie podejście jakoś mi nie pomaga. Będę brać wg. zaleceń i zobaczymy co dalej. Drogie to nie jest, więc co mi szkodzi. Nawet nie wiedziałam, że coś takiego jak dystymia istnieje. Wiedziałam jedynie, że istnieje depresja, nerwica i takie raczej bardzo widoczne przypadki, dające się łatwo zdiagnozować. To co ja czuję i jaka jestem raczej podchodziło pod taki wegetatywny i pesymistyczny charakter czy styl bycia. W rodzinie raczej uchodziłam za lenia, który tylko przy komputerze siedzi i nic nie robi. Z nikim nie pogadam, w rozmowie ostatecznie gdzieś odpływam. Po prostu nie mam ochoty na to i nie wiem o czym gadać. Chciałabym się czymś zainteresować w 100%, żeby odciąć się od złych myśli, ale za cokolwiek się zabieram - nie trwa długo, choć na początku wykazuję naprawdę ogromne zaangażowanie. Potem było mi wszystko jedno, ale miałam ogromne wyrzuty sumienia. Tak, wyrzuty sumienia to coś co mnie niszczy od środka. Wyrzuty o wszystko, o każdą jedną głupotę. I ten ścisk w gardle i żal straconego czasu, który upływa na bezsensownej egzystencji. Nie pamiętam, kiedy to wszystko się zaczęło, pewnie jakoś w podstawówce. Kolegów i koleżanek raczej nie miałam, siedziałam w domu zazwyczaj. Czasem, gdzieś wyszłam sama. Jak się z kimś zakolegowałam, to długo to nie potrwało, bo odechciewało mi się spotykać i sama odsuwałam się od siebie ludzi. Może to dla tego, że jestem spięta w towarzystwie ludzi, szybko się denerwuję i łatwo wybucham. Bardzo często mam tak, że chciałabym gdzieś wyjechać i nie widzieć nikogo, zacząć życie od nowa. Nie chcę tu być, bo wszystko jest nie tak. Niby skończyłam studia - politechnikę, choć jeszcze niedawno miałam uczucie pustki, że to czego się nauczyłam jest i tak nic nie warte i w sumie tylko straciłam czas - teraz jest mi to obojętne. Jak obroniłam dyplom, zaprosiłam paru znajomych (w sumie 2 moich jedynych) na piwo. Strasznie się dziwili, że się nie cieszę. W sumie miałam nadzieję, że coś poczuję - ale nic. Nawet ulgi, że mam ostatni etap edukacji za sobą. Pustka. Wmawiałam sobie, że wszystko jest dobrze, jak ktoś pytał co u mnie - miałam zawsze te same odpowiedzi, bo komu się chce słuchać, że nic nie ma sensu. Kiedy gdzieś wyjeżdżałam za granicę z chłopakiem, w sumie za bardzo nie miało to dla mnie znaczenia co zobaczę czy zwiedzę. Jak trzeba było opowiadać o wyjeździe, to oczywiście była "świetna pogoda, dużo chodziliśmy i ogólnie fajnie", no bo w sumie nie miałam nic więcej do powiedzenia, bo zazwyczaj nawet nie pamiętałam dokładnie co i kiedy zwiedziłam. Czułam się jak jakaś tempa i żałosna idiotka, bez zainteresowań. No chyba, że chodziło o jakieś mega znane miejsca, typu Wieża Eiffla. I oczywiście też zmuszałam się do tego, żeby chcieć to zobaczyć. Tzn. chciałam naprawdę, ale jak już byłam to jakoś nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Może przez chwilę. A to przecież wspaniała budowla! Jak można nic nie czuć patrząc na taką konstrukcję? Wszystko mnie nudzi. Choć może nuda to złe słowo. Może obojętność? Książek nie czytam, bo albo zasypiam przy nich, a jak wywołują jakieś tam małe emocje - to płaczę. A płaczę chyba codziennie, z byle powodu. Jak film w kinie się zaczyna - mam ścisk w gardle i łzy. A do tego ciągłe rozdrażnienie i kłucie w klatce i takie tempe bicie serca - jak lęk przed czymś. Ale przed czym? Nie wiem. Jakoś mimo wszystko nie chce mi się wierzyć, że to co ja mam to jakaś choroba. Bardziej jestem skłonna myśleć, że jestem bezwartościowym debilem, który coś tam czasami udaje, że jest ok. Nie wiem sama. Ale skoro psychiatra tak powiedział. Mówił, że w moim przypadku tylko leki podziałają, dodatkowo może terapia. Mówił, że bardzo dobrze, że przyszłam. Nie wiem. Czy da się z tego wyjść? Pozdrawiam serdecznie.
×