Mam 17 lat. Od urodzenia mieszkałam z dziadkami i siostrą. kiedy byłam jeszcze w podstawówce zmarła moja babcia, wszystko nam sie zmieniło. ale trzeba było jakos z tym zyc a ja chyba bylam za mloda zeby to do mnie do konca dotarlo. Pol roku temu zmarl tez moj dziadek. byl w szpitalu pare miesiecy jednak wszyscy wierzylismy ze wyzdrowieje. Wydawalo mi sie ze sobie radze. Nie wszyscy rozumieli co czuje, bo przeciez tak naprawde stracilam swoich tych, ktorych uwazalam za rodzicow. Zawsze mialam mnostwo przyjaciol i oni byli wtedy przy mnie i dodawali sił. mowili ze jestem taka dzielna, o zadnych nerwicach nie bylo mowy. ale teraz wszystko sie komplikuje. zostalam sama z siostra ktora ma 24 lata. klocimy sie czesto a kazda z tych klotni wyglada jak z filmow a patoligiach rodzin. ona mowi ze sama ma nerwice i sobie z niczym nie radzi, ja uwazam ze jest inaczej. zakochala sie i na powaznie mysli o slubie, jej chlopak caly czas jest w naszym mieszkaniu. ja to akceptuje, jest mi jednak strasznie przykro. moj chlopak przestal uczyc sie w moim miescie i wprowadzil spowrotem do rodzicow. przyjaciolka poswieca sie calkowicie nauce i swojemu chlopakowi. inni ktorzy zawsze dla mnie tyle znaczyli wydaja mi sie niepotrzebni. niby nie chce byc sama, bo pamietam jaka szczesliwa bylam rok temu kiedy nie mielam takich przezyc, z drugiej strony chce byc sama bo wmawiam sobie ze oni i tak mnie nie rozumieja. denerwuja mnie ich rodzice ktorzy maja jakies tam pretensje ze za bardzo absorbuje ich dzieci. dlatego nie rozmawiam prawie z nikim. nie moge w to uwierzyc, zawsze czułam sie taka lubiana. teraz jestem chodzacym smutkiem i wstydze sie ze nie potrafie ta swoja sila tego przezwyciezyc. Placze caly czas, wszystko jest mnie w stanie wyprowadzic z rownowagi. Pogorszyly sie moje wyniki w szkole, podczas ostatniej klotni z siostra cielam sobie zyly. czesto mysle o smierci. nie wiem co mam robic, nie mam sie do kogo zwrocic.