Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mr.Scratch

Użytkownik
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Mr.Scratch

  1. Słyszałem o nich, nie wiem tylko czy chodzą po lasach. Jeśli jednak, to może szukają złota?(po Niemcach?) Wiem, że zwykle "polują" na nie w klubach nocnych. Te z lasu to dopiero muszą być niezależne... Tak serio, to raczej normalne, chyba każdy ma takie fetysze. Niby większość przez 5 minut(5 z kawałkiem, jeśli liczysz razem z zapięciem rozporka), ale ilu ludzi, tyle spojrzeń. O ile nic rzeczywiście nie "czai się" w Twoim "mroku", bo jeśli jednak tak, to zmienia postać rzeczy :)
  2. Nie sądziłem, że wrócę tu po takim czasie, ale jednak. Od zawsze odkładałem wszystko na pózniej, tak było i z wizytą u lekarza. Minęło ponad pół roku i dopiero teraz umówiłem się na wizytę. Termin? Za miesiąc :) Koniec końców, do ruszenia tyłka do gabinetu popchnęła mnie sytuacja, z której nie widzę już jakiegokolwiek wyjścia. Kilka miesięcy temu zerwałem kontakt z tą dziewczyną w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach, przez własną głupotę. Po tym wszystkim, całkowicie przestawiłem się na "tryb nocny" i właśnie teraz zaczynam swój "dzień". Choć... właściwie nie do końca, bo wczoraj rano wyjątkowo nie mogłem zasnąć. Krótkie, ale intensywne omamy rozstroiły mnie lekko i jestem na nogach od ok. ponad trzydziestu godzin. Prócz "nocnego markowania", od tamtego czasu hipnagogi albo nasilały się nieznacznie, albo nic nie ulegało większej zmianie. Prócz tego bodajże raz miałem leciutki omam psychiczny w ciągu dnia. Cały czas mam świadomość tego, że nic z tego nie jest prawdziwe. Z resztą-to tylko obrazki, nawet nie próbują udawać rzeczywistych rzeczy. Dalej w mniejszym lub większym stopniu mnie przerażają, ale w końcowym rozrachunku nie przywiązuję do nich wagi. Nie przywiązuję wagi nawet do przesadnie abstrakcyjnych snów, które miewam(te "prorocze pierdoły" już nie pojawiają się w ogóle, był to jednorazowy przypadek). Bardziej martwią mnie nieuzasadnione lęki, które dalej pojawiają się to tu, to tam, ale nie piszę nawet z tego powodu. Od czasu zerwania tamtej znajomości dalej żyłem bzdurnymi nadziejami na cud, aż stopniowo zacząłem od nich odchodzić. Został tylko wrak po człowieku, którym byłem/chciałem być kiedyś. Mam wrażenie, jakby z sytuacji, w której jestem, nie było jakiegokolwiek wyjścia. Często pojawia się myśl mówiąca, że śmierć jest jedyną opcją. Nie myślę o niej w kategoriach "wzbudzacza poczucia winy w ludziach", a traktuję jako wyjście awaryjne. Jestem strasznie zmęczony życiem. Czasami zdarza mi się jeszcze odczuwać radość z robienia czegokolwiek, jednak pojawia się ona rzadko i zostaje dosłownie na moment. Problem leży w tym, że to, co czułem, było dla mnie jedynym sensem istnienia. Obok tego doskonale wiem, że takie podejście, nawet przy wstępnie pozytywnym rozwoju wydarzeń, na końcu i tak doprowadziłoby mnie tu, gdzie jestem teraz. Mimo to, nie potrafię pomyśleć o życiu w innych kategoriach. Znajomi idą na studia, zarabiają pieniądze, potrafią sprawiać choć pozory zadowolenia z życia. Ja sam, w wieku grubo ponad 21-lat mam ledwo liceum, przez takie a nie inne priorytety nigdy nawet nie podszedłem do matury, choć wiem, że mogłem zdać ją bez większych problemów. Kilka miesięcy temu nie było to jednak dla mnie w ogóle ważne(podobnie, jak i teraz), co udowodniłem, nie stawiając się nawet w szkole. Prawdopodobnie, gdyby Ona mnie potrzebowała, byłbym dla Niej, ale nie myślałbym o tym w tamten "stary" sposób, bo teraz nie mam już nic do zaoferowania. Czuję się opluty, poniżony, bezwartościowy i niechciany. W związku z tym wszystkim, przed wizytą u lekarza, zastanawiam się czy medycyna ma mi w tym przypadku cokolwiek do zaoferowania. Możliwe rozwiązanie wydaje mi się tylko wegetacją na lekach.
  3. No, dzieki :) Nie wiem, jakos jestem uczulony na takie ironizowanie :) Czy warto? Nie wiem, w mojej chorej glowie tak, ale to nie o to chodzi. Ja naprawde chcialbym to zrobic, dla wlasnej satysfakcji, tyle, ze wydaje mi sie, ze ta mysl mnie blokuje. Z reszta, tak jest ze wszystkim. Gralem na gieldzie, moglem sobie albo ladnie dorabiac, albo utrzymywac sie z tego, ale nie potrafilem konczyc tego, co zaczalem. W szkole tak samo-nie potrafilem zmobilizowac sie do robienia czegokolwiek, co ladnie dalo o sobie znac w szkole sredniej. Ta smiertelna powaga w tym przypadku jest tez efektem braku perspektyw i ambicji. Po prostu takie brzdakanie mi pozostalo, nic innego nie potrafi zajac mojej uwagi na dluzszy czas. Chcialem sie tylko dowiedziec, czy moze ktos dal sobie z problemem "lenistwa"(?) rade sam, bez pomocy psychologow. Dla ludzi od zawsze bylem lebiwy, sadzili; ze tak mi jest wygodnie, jestem "nierobem", kiedy rzeczywistosc byla inna.
  4. Widze, ze forumowicze daja piekny popis ignorancji :) Ze ignorancja jest przejawem glupoty, juz chyba nie musze tlumaczyc. Coz, Polska byc taki kraj :) Na swoim przykladzie opisalem rzeczywisty problem, dotyczacy wielu ludzi, a nie moge liczyc na powazna odpowiedz. Byc moze byloby inaczej, gdybym przyszedl z problemem mikrego penisa, albo cierpial z powodu braku kobiety, majac 13 lat. To bylyby problemy warte uwagi. Prokrastynacja juz nie. Temat do usuniecia, bezsens.
  5. Na poczatek prosze o usuniecie mojego tematu pt."chciec to moc?", postanowilem szczegolowo opisac problem. Na poczatek wspomne o tym, ze zawsze mialem problem z osiaganiem postawionych sobie celow. Jak siegne pamiecia, tak nie przypominam sobie przedsiewziecia, ktore zaplanowalem, a po tym wprowadzilem w zycie. Tak, mozna nazwac mnie nieudacznikiem. Mimo wszystko, niektorzy ludzie nazywali mnie zdolnym. Nawet sam dostrzegalem to, ze odnajduje sie w niektorych dziedzinach zdecydowanie lepiej niz inni. Mialem kilka roznych hobby. Jako nastolatek pisalem opowiadania, ktorych nigdy nie konczylem. Raz, ze zapal mialem dosc slomiany, a dwa, ze poziom ich skomplikowania z gory uniemozliwial ich ukonczenie osobie o moim doswiadczeniu. Kolejna pasja bylo granie na gieldzie. Nauczylem sie bardzo wiele, z kilkudziesieciu zlotych zrobilem kilkukrotnie naprawde wielkie dla mnie wtedy pieniadze, by rozpieprzyc je wszystkie i popasc w zaklady bukmacherskie i zamilowanie do hazardu. I tu nie spelnilem swoich oczekiwan... Ostatnim "hobby", ktorego to dotyczy moj problem, jest rap. Zaczalem jakies dwa lata temu i wszystko mialoby sie zakonczyc, gdyby nie dziewczyna, w ktorej sie zakochalem. Jako, ze panna ta, podobnie jak ja od wielu, wielu lat, jest milosniczka tego gatunku muzyki, poznajac ja, zaczalem traktowac swoja wlasna "tworczosc" powaznie. Jasne, ze po to, zeby Jej zaimponowac. Nie udalo mi sie to, Ona zniknela z mojego pola widzenia, ale uczucie do Niej bynajmniej. Pisanie tekstow takze zostalo ze mna i to miedzy innymi z dziwnego powodu. W mojej glupiej glowie pojawila sie mysl, ze dzieki temu moge jeszcze cokolwiek zmienic. Ze moglbym pokazac sie Jej z innej strony. Nie tej ciemnej-zgorzknialego nieudacznika, a czlowieka wrazliwego, ktorym, jak mi sie wydaje, rzeczywiscie jestem. I to jest moj najwiekszy klopot. Glownie z tego powodu cale to niewinne hobby przybralo jakas, fanatyczna wrecz forme. Pozwolilo mi to co prawda osiagnac stosunkowo duze umiejetnosci, jak na moj gust, jak na dwa lata praktyki, jestem wrecz zbyt dobry, ale... Nie ma to zadnego znaczenia. Nie potrafie ukonczyc zadnego projektu, ktorego wykonanie zaplanuje. To wszystko zaczelo odgrywac w moim zyciu kluczowa role, wiec czuje sie jak smiec. Poza tym, sam chcialbym zrobic cos w tym kierunku, nagrac to, co chce i pokazac komukolwiek, ale nie potrafie. Cos mnie blokuje. Uciekam od tego, a czas przecieka mi przez palce. Pamietam, ze w dziecinstwie bylem ponizany, jako dorosly czlowiek jestem skryty, w glebi serca moje poczucie wlasnej wartosci chyba nie istnieje, choc bardzo czesto sprawiam wrazenie aroganta. Myslalem nad tym, jako nad powodem niepowodzen. Byc moze podswiadomie mysle-"jestes smieciem, wiec to sie i tak nie uda...". Druga sprawa to zabieganie o Jej wzgledy. Doskonale wiem, ze to niczego nie zmieni, ale "gdzies tam" tli sie ta nadzieja. Nadzieja na to, ze zdolam jeszcze cokolwiek zmienic, ze w Jej oczach bede kims. I mysle, ze swiadomosc bezsensu wszystkch tych planow nie pozwala mi wykonac kroku naprzod, bo jesli zrobie to, co sobie zaplanowalem i nie zmienie niczego(a tak oczywiscie by to wygladalo), nie bede mial juz nawet prawa marzyc. Nie potrafie sobie wyobrazic, w jakim wtedy bylbym stanie... Chcialbym prosic o pomoc w rozwiazaniu tego problemu. Wlasciwie podstawowe pytanie brzmi-czy ja sam jestem w stanie dac sobie z tym rade? To, co robie, jest dla mnie naprawde wazne, pomijajac wszystko, a ciagle stanie w miejscu odbiera mi chec do zycia(jesli jakaklowiek kiedys byla)...
  6. Mr.Scratch

    Mam problem...Z rapem

    Na poczatek prosze o usuniecie mojego tematu pt."chciec to moc?", postanowilem szczegolowo opisac problem. Na poczatek wspomne o tym, ze zawsze mialem problem z osiaganiem postawionych sobie celow. Jak siegne pamiecia, tak nie przypominam sobie przedsiewziecia, ktore zaplanowalem, a po tym wprowadzilem w zycie. Tak, mozna nazwac mnie nieudacznikiem. Mimo wszystko, niektorzy ludzie nazywali mnie zdolnym. Nawet sam dostrzegalem to, ze odnajduje sie w niektorych dziedzinach zdecydowanie lepiej niz inni. Mialem kilka roznych hobby. Jako nastolatek pisalem opowiadania, ktorych nigdy nie konczylem. Raz, ze zapal mialem dosc slomiany, a dwa, ze poziom ich skomplikowania z gory uniemozliwial ich ukonczenie osobie o moim doswiadczeniu. Kolejna pasja bylo granie na gieldzie. Nauczylem sie bardzo wiele, z kilkudziesieciu zlotych zrobilem kilkukrotnie naprawde wielkie dla mnie wtedy pieniadze, by rozpieprzyc je wszystkie i popasc w zaklady bukmacherskie i zamilowanie do hazardu. I tu nie spelnilem swoich oczekiwan... Ostatnim "hobby", ktorego to dotyczy moj problem, jest rap. Zaczalem jakies dwa lata temu i wszystko mialoby sie zakonczyc, gdyby nie dziewczyna, w ktorej sie zakochalem. Jako, ze panna ta, podobnie jak ja od wielu, wielu lat, jest milosniczka tego gatunku muzyki, poznajac ja, zaczalem traktowac swoja wlasna "tworczosc" powaznie. Jasne, ze po to, zeby Jej zaimponowac. Nie udalo mi sie to, Ona zniknela z mojego pola widzenia, ale uczucie do Niej bynajmniej. Pisanie tekstow takze zostalo ze mna i to miedzy innymi z dziwnego powodu. W mojej glupiej glowie pojawila sie mysl, ze dzieki temu moge jeszcze cokolwiek zmienic. Ze moglbym pokazac sie Jej z innej strony. Nie tej ciemnej-zgorzknialego nieudacznika, a czlowieka wrazliwego, ktorym, jak mi sie wydaje, rzeczywiscie jestem. I to jest moj najwiekszy klopot. Glownie z tego powodu cale to niewinne hobby przybralo jakas, fanatyczna wrecz forme. Pozwolilo mi to co prawda osiagnac stosunkowo duze umiejetnosci, jak na moj gust, jak na dwa lata praktyki, jestem wrecz zbyt dobry, ale... Nie ma to zadnego znaczenia. Nie potrafie ukonczyc zadnego projektu, ktorego wykonanie zaplanuje. To wszystko zaczelo odgrywac w moim zyciu kluczowa role, wiec czuje sie jak smiec. Poza tym, sam chcialbym zrobic cos w tym kierunku, nagrac to, co chce i pokazac komukolwiek, ale nie potrafie. Cos mnie blokuje. Uciekam od tego, a czas przecieka mi przez palce. Pamietam, ze w dziecinstwie bylem ponizany, jako dorosly czlowiek jestem skryty, w glebi serca moje poczucie wlasnej wartosci chyba nie istnieje, choc bardzo czesto sprawiam wrazenie aroganta. Myslalem nad tym, jako nad powodem niepowodzen. Byc moze podswiadomie mysle-"jestes smieciem, wiec to sie i tak nie uda...". Druga sprawa to zabieganie o Jej wzgledy. Doskonale wiem, ze to niczego nie zmieni, ale "gdzies tam" tli sie ta nadzieja. Nadzieja na to, ze zdolam jeszcze cokolwiek zmienic, ze w Jej oczach bede kims. I mysle, ze swiadomosc bezsensu wszystkch tych planow nie pozwala mi wykonac kroku naprzod, bo jesli zrobie to, co sobie zaplanowalem i nie zmienie niczego(a tak oczywiscie by to wygladalo), nie bede mial juz nawet prawa marzyc. Nie potrafie sobie wyobrazic, w jakim wtedy bylbym stanie... Chcialbym prosic o pomoc w rozwiazaniu tego problemu. Wlasciwie podstawowe pytanie brzmi-czy ja sam jestem w stanie dac sobie z tym rade? To, co robie, jest dla mnie naprawde wazne, pomijajac wszystko, a ciagle stanie w miejscu odbiera mi chec do zycia(jesli jakaklowiek kiedys byla)...
  7. Mr.Scratch

    Mam problem...Z rapem

    Na poczatek prosze o usuniecie mojego tematu pt."chciec to moc?", postanowilem szczegolowo opisac problem. Na poczatek wspomne o tym, ze zawsze mialem problem z osiaganiem postawionych sobie celow. Jak siegne pamiecia, tak nie przypominam sobie przedsiewziecia, ktore zaplanowalem, a po tym wprowadzilem w zycie. Tak, mozna nazwac mnie nieudacznikiem. Mimo wszystko, niektorzy ludzie nazywali mnie zdolnym. Nawet sam dostrzegalem to, ze odnajduje sie w niektorych dziedzinach zdecydowanie lepiej niz inni. Mialem kilka roznych hobby. Jako nastolatek pisalem opowiadania, ktorych nigdy nie konczylem. Raz, ze zapal mialem dosc slomiany, a dwa, ze poziom ich skomplikowania z gory uniemozliwial ich ukonczenie osobie o moim doswiadczeniu. Kolejna pasja bylo granie na gieldzie. Nauczylem sie bardzo wiele, z kilkudziesieciu zlotych zrobilem kilkukrotnie naprawde wielkie dla mnie wtedy pieniadze, by rozpieprzyc je wszystkie i popasc w zaklady bukmacherskie i zamilowanie do hazardu. I tu nie spelnilem swoich oczekiwan... Ostatnim "hobby", ktorego to dotyczy moj problem, jest rap. Zaczalem jakies dwa lata temu i wszystko mialoby sie zakonczyc, gdyby nie dziewczyna, w ktorej sie zakochalem. Jako, ze panna ta, podobnie jak ja od wielu, wielu lat, jest milosniczka tego gatunku muzyki, poznajac ja, zaczalem traktowac swoja wlasna "tworczosc" powaznie. Jasne, ze po to, zeby Jej zaimponowac. Nie udalo mi sie to, Ona zniknela z mojego pola widzenia, ale uczucie do Niej bynajmniej. Pisanie tekstow takze zostalo ze mna i to miedzy innymi z dziwnego powodu. W mojej glupiej glowie pojawila sie mysl, ze dzieki temu moge jeszcze cokolwiek zmienic. Ze moglbym pokazac sie Jej z innej strony. Nie tej ciemnej-zgorzknialego nieudacznika, a czlowieka wrazliwego, ktorym, jak mi sie wydaje, rzeczywiscie jestem. I to jest moj najwiekszy klopot. Glownie z tego powodu cale to niewinne hobby przybralo jakas, fanatyczna wrecz forme. Pozwolilo mi to co prawda osiagnac stosunkowo duze umiejetnosci, jak na moj gust, jak na dwa lata praktyki, jestem wrecz zbyt dobry, ale... Nie ma to zadnego znaczenia. Nie potrafie ukonczyc zadnego projektu, ktorego wykonanie zaplanuje. To wszystko zaczelo odgrywac w moim zyciu kluczowa role, wiec czuje sie jak smiec. Poza tym, sam chcialbym zrobic cos w tym kierunku, nagrac to, co chce i pokazac komukolwiek, ale nie potrafie. Cos mnie blokuje. Uciekam od tego, a czas przecieka mi przez palce. Pamietam, ze w dziecinstwie bylem ponizany, jako dorosly czlowiek jestem skryty, w glebi serca moje poczucie wlasnej wartosci chyba nie istnieje, choc bardzo czesto sprawiam wrazenie aroganta. Myslalem nad tym, jako nad powodem niepowodzen. Byc moze podswiadomie mysle-"jestes smieciem, wiec to sie i tak nie uda...". Druga sprawa to zabieganie o Jej wzgledy. Doskonale wiem, ze to niczego nie zmieni, ale "gdzies tam" tli sie ta nadzieja. Nadzieja na to, ze zdolam jeszcze cokolwiek zmienic, ze w Jej oczach bede kims. I mysle, ze swiadomosc bezsensu wszystkch tych planow nie pozwala mi wykonac kroku naprzod, bo jesli zrobie to, co sobie zaplanowalem i nie zmienie niczego(a tak oczywiscie by to wygladalo), nie bede mial juz nawet prawa marzyc. Nie potrafie sobie wyobrazic, w jakim wtedy bylbym stanie... Chcialbym prosic o pomoc w rozwiazaniu tego problemu. Wlasciwie podstawowe pytanie brzmi-czy ja sam jestem w stanie dac sobie z tym rade? To, co robie, jest dla mnie naprawde wazne, pomijajac wszystko, a ciagle stanie w miejscu odbiera mi chec do zycia(jesli jakaklowiek kiedys byla)...
  8. Zakladalem juz jeden temat, ale mam kolejny problem, innej natury. Jak widac, jestem kopalnia zaburzen roznego rodzaju :) Mam klopot z... Robieniem tego, co lubie robic. Od jakiegos czasu pielegnuje swoja pasje, mozna powiedziec, ze kreci sie to wokol muzyki. Nie mam problemu z treningami, choc jest ich na pewno stanowczo zbyt malo, ale nke potrafie "dopiac tego na ostatni guzik". Wiem, ze dodaloby mi to pewnosci siebie, przewiduje same plusy, z tym laczy sie perspektywa jakichkolwiek zmian w zyciu. Zmian wlasnie na plus. Rzecz w tym, ze odkladam wszustko na pozniej, przez to stoje w miejscu, nie umiem sobie z tym poradzic. Wyglada to tak, jakby cos mnie blokowalo, jakbym sam robil sobie na zlosc. Poza tym, patrze na swoje dokonania i jednego dnia jestem nimi zachwycony, innego mam ochoty wszystko rzucic, przekonany o wlasnej beznadziejnosci. Obiektywnie jestem niezly, na pewno lepszy niz wszyscy ludzie z otoczenia, ktorzy sie tym zajmuja. Laczy sie z tym jakis chory perfekcjonizm. To nigdy nie jest tak dobre, jak powinno byc. Mam to przekonanie, ze musze zrobic to lepiej i w rezultacie... Nie robie nic. Jest to chyba moj najwiekszy problem, przekladajacy sie na kazda z dziedzin mojego zycia. Mysle, ze chodzi o to wewnetrzne przekonanie o wlasnej beznadziejnosci, strach przed tym, ze moje oczekiwania nie znajda odzwierciedlenia w rzeczywistosci. Tak mysle, a co Wy myslicie? Ktos zmaga sie z podobnym problemem?
  9. Na chwile obecna praktycznie wszystkie objawy tego "czegos" ustaly. Lwia czesc tego wszystkiego generowala autosugestia. Lek przed choroba psychiczna bedzie towarzyszyl mi do konca moich dni, niestety, a jak juz mam chocby najmniejszy powod by sadzic, ze w tym temacie cos jest ze mna "nie tak", ten wlasnie lek probuje zrobic ze mnie wariata :) Najwazniejsze to zdawac sobie z tego sprawe i "przymykac oko". Przymykam, bo pamietam, co dzialo sie z moim Ojcem, od tego na chociazby peryferia tamtego stanu mam doalownie lata swietlne. Ostatnio lekki "nawrot" w postaci koszmarnego snu, w ktorym bylem... Nienormalny, a jakze by inaczej :) Po przebudzeniu uczucie leku, ale poradzilem sobie z nim, przeszedl po kilkunastu, kilkudziesieciu minutach. Dla ciekawskich, sa to objawy zaburzen hipnagogicznych(wizje przed snem) i hipnopompicznych(po przebudzeniu). Rzecz wedle encyklopedii calkowicie normalna, lezaca blisko tzw.paralizu przysennego, ktory tez miewalem od czasu do czasu jako 15-18 latek. Co jest przyczyna? Milosc, prosze Pani :) Tak bardziej powaznie, spedzilem i niestety spedzam 99% swojego zycia na mysleniu o kims, z kim najprawdopodobniej(bo choc mi rzadko, ale cuda sie zdarzaja) nigdy nie bede. I zaden psycholog, nic tutaj nie pomoze, albo przejdzie samo, albo nie przejdzie... Nigdy nie czulem sie bardziej zrezygnowany, pozbawiony checi do zycia, jednoczesnie wiem, ze Ona jest lekarstwem na wszystko. Kilka zamienionych przez internet slow i pierwszy raz w ciagu dnia szczerze sie usmiecham... Jako, ze choc glowny, nie byl to moj jedyny problem, mysle, ze uklad nerwowy po prostu nie wytrzymal. Nic specjalnego, a do tamtych snownie chce mi sie wracac, bo i po co... Ewentualnie czesc objawow moze miec zwiazek z nierownoscia zrenic i tutaj wypadaloby zasiegnac porady lekarza.
  10. Ta, do lekarza na pewno się udam, zwłaszcza, że moje samopoczucie i postrzeganie świata na pewno uległo zmianie po tym wszystkim... Przez obecną sytuację nie za bardzo mam możliwość i mówiąc szczerze, nie za bardzo mam też chęć się tam wybierać, ale że zawitam na kozetce w najbliższej przyszłości, to jest pewnik :) Dzięki za pomoc. -- 23 lis 2013, 02:59 -- Ehhh... I to natrętne gówno znowu mnie tutaj przywiodło... Posiedziałem trochę nad tematem, i myślę, że jestem w stanie trochę lepiej zobrazować problem. Przez kilka dni mogłem odczuć zauważalną poprawę. Na pewno nie zasypiałem normalnie, z reguły naprawdę pózno. Czasem praktykowałem też różne idiotyzmy, typu "robienie sobie dobrze" przed snem tylko po to, żeby paść na łóżko po wszystkim i zasnąć. Owszem, głupie, ale jeśli komuś się przyda-skutkowało :) Problem w tym, że nie mam zamiaru zostać nałogowym onanistą, ani przestawiać organizmu na inną strefę czasową(bo jak tak dalej pójdzie, będę spał dniami, a nocami chyba ślęczał tutaj), więc raczej staram się normalnie zasnąć. Dzisiaj jednak wszystko wróciło do "normy". Zamykam oczy, nie jest zle, myślę-"zasnę", aż tu przed oczyma wyobrazni wyskakują kolejne jaskrawe obrazki. Palpitacji serca brak(ale przyspieszona akcja, co nie dziwne-i owszem), lęk, a może właściwie-niepokój, jakiś tam jest, ale bez porównania z tym, co działo się w dniu, który opisałem w pierwszym poście. To w sumie zrozumiałe, teraz takie problemy to dla mnie normalka, więc odchodzi element zaskoczenia i wynikający z niego szok. Oglądam "w głowie" te same obrazki, czasem coś w rodzaju animacji "niewiadomoczego". Problem w tym, że otworzyłem oczy i podobnie jak za pierwszym razem, obrazki nie zniknęły. Te "halucynacje", czy jakkolwiek tego nie nazwę, mają miejsce tylko w ciemności, włączam światło i wszystko znika. I tak przyglądałem się temu nie tyle przerażony, co najzwyczajniej w świecie wściekły i poirytowany, bo nie mogę się nazwać niezestresowanym człowiekiem i nie uśmiecha mi się dorzucać tego do góry innych zmartwień. Wiem, że do lekarza muszę się wybrać, ale w najbliższym czasie, tj.jakieś 2-3 tygodnie nie mam jak. Spróbuję nażreć się trochę magnezu, bo zdarzało mi się też odczuwać ostatnio silne mrowienia na ciele i osłabienie, a to podobno zwiastuje jego niedobór. Póki co, może ktoś miał do czynienia z podobnym przypadkiem, sam doświadczył czegoś podobnego i podzieli się ze mną swoją opinią. -- 24 lis 2013, 02:56 -- Dla ciekawskich, po tym wszystkim miałem różne paranoje, przez kilkanaście minut czułem się, jakbym był na jednym, wielkim, nieprzyjemnym haju. Przywodził na myśl stany po zapaleniu marihuany-zaburzenia pamięci krótkotrwałej, lęki itd. Potem te same kłopoty z zaśnięciem, ucisk w żołądku, nudności... Rano czułem się konkretnie zle, oprócz nasilającej się paranoi, fizycznie było ze mną naprawdę nieciekawie. Otępienie, kłopoty z mówieniem itd. Cały czas sądziłem i wręcz wmawiałem sobie jakąś cięższą chorobę psychiczną, ale tak nagłe pojawianie się i znikanie objawów przeplatane momentami trzezwego myślenia i masa innych dolegliwości, typu właśnie nudności czy, a może przede wszystkim-ciągły ciśnieniowy ból tylnej części głowy jakoś mi nie pasowały. W ogóle nie zwracałem uwagi, że jakiś czas temu, może rok, może dwa, zauważyłem u siebie anizokorię, czyli nierówność zrenic. Pamiętam, że dostrzegłem tę różnicę po okazyjnym(paliłem dosłownie kilka razy w życiu i z reguły unikam) zapaleniu marihuany. Ot, wyglądałem trochę jak Husky, jedna zrenica większa, druga mniejsza, sądziłem, że to jakiś dziwaczny, krótkotrwały efekt działania THC. Przymknąłem na to oko, zapomniałem i tyle. Problem w tym, że kilka minut "googlowania" i zdałem sobie sprawę, że to wszystko może mieć ze sobą związek i być efektem obecności guza w mózgu. Dlatego uznałem, że jak najszybciej, zamiast do psychiatry, wciskając mu swoje kity, powinienem udać się na prześwietlenie głowy. Tak czy siak, dzięki za Waszą pomoc.
  11. Jak mówiłem, swoje sny opowiadałem ludziom wcześniej i dlatego jeszcze nie zostałem uznany za... wiadomo kogo :) Dlatego "myślenie magiczne" ma tu chyba niewiele do rzeczy. Skoro ja coś w tym widzę i kilku zdrowych ludzi także widzi choć cokolwiek, to znaczy, że albo coś w tym rzeczywiście jest, albo wszystkich nas powinni zamknąć już teraz :) Oczywiście to z boku wygląda na paranoję i sam zacząłem się nad tym zastanawiać, ale nie myślenie "magiczne", a myślenie logiczne nasuwa bardzo proste wnioski. Dzięki za link, dowiedziałem się ciekawych rzeczy :) Posiadam cechy osobowości schizotypowej, ale to można chyba podciągnąć pod nieśmiałość, do tego często miałem niechęć do niektórych ludzi, ale to też da się w moim przypadku bardzo prosto wytłumaczyć :) Wynik negatywnych przeżyć z dzieciństwa. Do tego dochodzi "kwiecistość wypowiedzi", ale z tego co mówią ludzie, moje wypowiedzi z reguły są logiczne. Wracając do myślenia magicznego, zawsze wierzyłem, że każdy ma swoje przeznaczenie, ktoś nad nami czuwa itd. Idąc tym tokiem myślenia, stereotypowa "Babcia" układająca tarota ma coś z głową :) To tyle na ten temat, nieco zaniepokoiły mnie niektóre podobieństwa, ale to jest najmniejszy problem. Dokładnie wiem, że te najświeższe wydarzenia były dla mnie na pewno małą(albo i trochę większą) traumą. Wiadomo, że człowiek składa się nie tylko ze świadomości, ale i podświadomości. Wywarło to na mnie duży wpływ i to może być pierwszy, albo pierwszy drugi i trzeci na raz, krok do paranoi. Zamykam oczy i nie ma tak, że myślę o niczym. Boję się tego, co zobaczę pod powiekami. Nawet jak nie widzę nic szczególnego, zwyczajne "mroczki" i tego typu rzeczy, towarzyszy mi ciągłe napięcie, co w ogóle uniemożliwia sen. Tak poważny problem mam, jak mówiłem, od kilku dni. Wcześniej nie mogłem zasnąć, ale jak już mnie "wzięło", to nie było z tym kłopotów.
  12. Czy wierzę? Słyszy się o takich rzeczach, więc nie można tego wykluczyć. Pamiętam, że pomijając to, co działo się ostatnio, w wieku może 15 lat przyśniła mi się sytuacja, która miała miejsce dnia następnego. Zwyczajny, do bólu przeciętny moment z życia, ale dzięki temu, kiedy to się powtórzyło pierwszy raz, nie przeraziło mnie specjalnie. Jak mówię, wszystko rozbija się jednak o to, że powtórzyło się więcej niż jeden w tak krótkim czasie i do tego zaszło stanowczo za daleko, jak dla mnie. Wszystko jest po prostu zbyt złożone, żeby nazwać to przypadkiem. Chyba jestem zmuszony wierzyć, że coś jest "nie tak", bo na pewno czegoś takiego nie miałem w planach, a ciągły brak snu i lęki na pewno do niczego dobrego nie doprowadzą.
  13. Dzieki za odpowiedz :) Od "intuicji" odroznial to fakt, ze sny byly z pozoru zlepkami wydarzen, ktore czesto nie za bardzo do siebie nie pasowaly. Pelne szczegolow, ktore w momencie przebudzenia wydawaly sie glupie, a zaczynaly pasowac do siebie wtedy, gdy wszystko wchodzilo w zycie. Pamietam, ze prawie wszystkie przedstawialy sytuacje, ktora prawdopodobnie albo dziala sie w momencie, w ktorym o niej snilem, albo nieco pozniej, wiec dopuszczalem do siebie mysl, ze byc moze to rodzaj "telepatii", efekt praktycznie nieustannego myslenia o dziewczynie. No wlasnie, tyczy sie to wszystkich, procz ostatniego, ktory przedstawial syuacje z najblizszej wowczas przyszlosci, jak i zdarzenie, ktore mialo miec miejsce jakies 2-3 tygodnie pozniej. Dlatego sprawa wydaje sie bardziej skomplikowana. Jak mowilem, przymykam oko na niedorzecznosc tego wszystkiego. Docenilem nawet "przecietne" poplakiwanie sobie i ciagle mysli "o Niej". To wcale nie bylo takie zle, choc swego czasu myslalem inaczej. Chcialbym tylko normalnie zasypiac...
  14. Witam. Jestem niespełna 21-letnim, z pozoru przeciętnym typem. W rzeczywistości może nieco zbyt wrażliwym "człowiekiem po przejściach", że tak to nazwę. Nie za bardzo mogłem znalezć dla siebie wątek, ale chcąc nie chcąc, wybrałem ten. Jest to dla mnie nieprzyjemne razy dwa ze względu na fakt, iż mój ojciec był schizofrenikiem. Tyle wstępu i przejdę do rzeczy... Jak wielu normalnych, przeciętnych ludzi, jestem nieszczęśliwie zakochany, ale przebiegu tego wszystkiego nie sposób niestety uznać za normalny... Wszystko trwa od około dwóch lat, choć tak naprawdę powinienem mówić o niespełna roku, gdyż przez taki właśnie okres miałem mniej-więcej stały kontakt z moją "lubą". Wszystko przebiegało zgodnie z podręcznikową "normą"-depresja, rozpaczanie w samotności, każda myśl kręciła się wokół "tego kogoś", ale jakiś jeden, może dwa miesiące temu sytuacja wymknęła się spod kontroli... Zacząłem miewać co raz to dziwniejsze sny(przeważnie koszmary, specyficzna, przybijająca atmosfera) i wizje(praktycznie wszystkie przerażające), pojawiające się w stanie przejścia ze stanu czuwania w sen. Czynnikiem, który sprawia, że pewnie ciężko sklasyfikować to wszystko medycznie, był jeden mały szczegół. Niektóre ze snów(dotyczące tylko i wyłącznie mej ukochanej) zaczęły się sprawdzać i niemalże dziać na moich oczach ponownie. Miałem tyle szczęścia, że niektóre opowiadałem bliskim przyjaciołom jeszcze przed momentem, w którym stawały się rzeczywistością. Z tego powodu nie dostałem od razu plakietki "czubek", traktowano to jako zjawisko paranormalne, a ja byłem hmm... "ciekawostką". Zaakceptowałem te sny w jakiś sposób(tak na marginesie, nie wiem, co mógłbym innego zrobić) i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wydarzenie sprzed bodajże kilku dni... Przez długi czas mam problemy ze snem, więc i tamtej feralnej nocy posiedziałem dłużej. Położyłem się, nadal nie mogłem zasnąć. Myślałem o ostatnim ze wspomnianych snów, który sprawdził się wówczas(i to tylko według mnie)tylko po części. Problem w tym, że w pewnym momencie poskładałem wszystkie myśli w jedno, całe "puzzle" nabrały sensu okazując się dziecinnie proste. Zrozumiałem, że druga część snu sprawdziła się właśnie tamtego dnia, po południu. Pamiętam, że cały dzień czułem specyficzny, niezrozumiały nastrój, nie wiem jak go nazwać, może "odmiennym stanem świadomości". To tłumaczyłoby, dlaczego rozwiązanie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Podświadomość zarejestrowała, ale wszystko czekało jeszcze na meldunek w świadomości, przynajmniej tak to sobie tłumaczę. W skrócie powiem, że czułem się naprawdę zle. Poszedłem do łazienki zapalić, przemyśleć sobie to wszystko. Nie wiedziałem, co mnie jednak czeka po powrocie do łóżka... Więc wróciłem, próbowałem zasnąć. W stanie przejściowym między czuwaniem a snem, pod powiekami ukazała mi się kolejna, niepokojąca "wizja"(nie dotyczyła jednak Jej, na pewno nie dosłownie). Otworzyłem oczy przerażony, przewróciłem się na drugi bok, zamknąłem oczy ponownie i zobaczyłem nieco inny, niepokojący obraz, w tej samej scenerii. Znowu ekspresowo podniosłem powieki, ale rzecz w tym, że obraz nie zniknął. Zaczął roztaczać się przed tymi fizycznymi oczyma w ciemności, na stosie poduszek leżących przy łóżku... Zaznaczam, że nigdy nie miałem halucynacji. Próby opisania uczuć towarzyszących temu wszystkiemu są chyba pozbawione sensu. Nie umiałbym opisać tamtego przerażenia, wrażenia znajdowania się na cienkiej granicy obłędu... Pobiegłem do łazienki i zrobiłem, co mogłem najgorszego, czyli spojrzałem w lustro. Kolejny szok, jednak nie do końca bezpodstawny. Moje zrenice były rozszerzone do granic możliwości, w oświetlonym pomieszczeniu(prawdopodobnie adrenalina). Potem panika, nawet chwilowa chęć oddania się w ręce specjalisty itd. Opowiedziałem o wszystkim bliskim, przyjaciołom itp. Poklepywali mnie po plecach, inni byli zdziwieni, przerażeni itd., no i zostałem takim "ciekawym przypadkiem". Typem z historyjką dobrą na tani film, albo książkę, tyle, że tę historyjkę napisało mu samo życie... Pozostało mi tylko przyjąć pokrętną logikę całej sytuacji, w końcu "są na tym świecie rzeczy, o którym się fizjologom nie śniło". I tutaj pojawia się temat, w którym ktokolwiek mógłby mi coś poradzić. Przymykam oko na to, że większej części mojej historii nie sposób logicznie wyjaśnić, ale od tamtego czasu nie potrafię normalnie zasnąć. Po prostu boję się własnej wyobrazni i potencjalnych "obrazków" przed snem. Doskonale wiedziałem, że tak będzie i że dokładnie tak to działa. Boję się czegoś, i choćby nic się nie działo, mój mózg i tak będzie robił sobie "złośliwości" w postaci takich właśnie "prezentów" na dobranoc. Napisałem tu, bo nie wiem, czy w grę nie może zacząć wchodzić coś w rodzaju "tego", lub nerwicy lękowej... Proszę tylko o wyrozumiałość i skupienie się na ostatnich linijkach postu, mimo, że te wcześniejsze mogą wydawać się niektórym zbyt niewiarygodne :)
×