Dziękuję za miłe słowa.
Faktycznie powinnam spotkać się z psychologiem....ale...poznałam paru prywatnie i przy okazji terapii mojej pasierbicy - i ...szczerze powiedziawszy nie potrafiłaby im akurat zaufać.
Bo problem polega też na tym, że psychologią się interesowałam i umiem, może nawet podświadomie,ale odpowiadać tak, aby zmylić rozmówcę.
Robiłam w swoim życiu mnóstwo testów( bo akurat firmy w których pracowałam lubiły robić szkolenia) i umiem je naginać do swoich potrzeb.
I tym bardziej wkurzam się,że nie potrafię sobie pomóc.
Dzisiaj na przykład zrobiłam listę rzeczy, które mam wykonać i zmuszam się do nich, ciągle robiąc dłuższe przerwy. I wtedy chce mi się wyć.
Próbuję się mobilizować, na krótką metę - kedy nie mam innego wyjścia i jestem zmuszona do działania- potrafię "tryskać" humorem, uśmiech nie schodzi mi z twarzy przez całe spotkanie z klientami.Ale jak tylko wychodzę - wracam do swojego smutku.
Z jednej strony potrafię grać, a z drugiej nie potrafię tego przekuć w autentyczne zadowolenie i uśmiech.
Nie potrafię zmusić siebie do jakiegokolwiek entuzjazmu,a jeżeli już cokolwiek potrafi mnie rozchmurzyć to trwa to bardzo krótko i jest mi jeszcze gorzej.
Zastanawiałam się czy to może jest tak,że jestem "zwierzęciem stadnym" i potrzebuję ludzi wkoło siebie,ale....ja ich unikam.
Jak są to potrafię się świetnie komunikować,i tak jak powiedziałam wcześniej - uśmiechać. Jak ich nie ma -sama nie zrobię nic,żeby się z kimś skontaktować, ba, nawet nie chcę odbierać telefonu...