Jestem tutaj nowa. Piszę, bo mam problem, którego nie umiem zdiagnozować, a nie chcę już iść do lekarza, bo za każdym razem idę i na coś się skarżę, a to na żołądek, na serce, na migdałki, na bóle głowy... Chyba jestem hipochondryczką. Wydaje mi się, że wmawiam sobie, że po czymś co zjadłam, boli mnie żołądek. Wydaje mi się, że za bardzo się nad sobą roztkliwiam. Miewam myśli samobójcze, okaleczyłam się kilkakrotnie, niegroźnie, bo tylko paznokciami wryłam się w przedramię lewej ręki, ale... to nie powinno sie zdarzyć. Nie mam jakoś zainteresowań. Chodzę z kąta w kąt i nie wiem co ze sobą zrobić. Kiedy jest mi smutno, czasami kiedy wstaję, innym razem dopiero kiedy kładę sie spać nachodzi mnie niepokój. czymś sie martwię, czymś sie denerwuje, ale trudno powiedziec czym. Mam w ciągu dnia przebłyski, ze niby jest dobrze, ciesze sie czymś, ale to jest ulotne. martwię sie każdym najmniejszym detalem, nawet tym, jak sobie rozplanuje czas przed sesja, która będzie dopiero za pół roku! Nie potrafię korzystać z chwili. Jest we mnie dożo ambiwalencji, z jednej strony lubię pewne osoby, a z drugiej strony nie mam ochoty sie z nimi spotykac bo - trywialnie napisze - są złe. Lubie prowokować kłótnie, szczególnie takie, które dotyczą najbliższych mi osób. Jestem wtedy bardzo agresywna, głównie jest to agresja słowna. Mam satysfakcję, kiedy komuś "dowalę". Nie wiem co jest ze mną, nie wiem, czy to normalne, ale martwi mnie to, bo przez to wszystko jakoś zatracam sens istnienia....