Skocz do zawartości
Nerwica.com

zagubiony28

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez zagubiony28

  1. Witajcie, trochę głupio mi tutaj pisać bo to forum typowo kobiece ale w zasadzie wszystko mi już jedno. Zostałem właściwie sam i muszę to z siebie wypluć... tak sądzę. Mój stan staje się coraz gorszy... Pochodzę z patologicznej rodziny pełnej alkoholizmu zdrad i innych złych rzeczy. Zawsze się to na mnie odbijało i w kontekście braku zaufania wobec kobiet. Z racji że w śród moich rodziców nigdy nie było widać miłości nie wierzyłem w to. Pokrótce, jako młodziak spotkałem dziewczynę która pozwoliła mi zaufać i poczuć możliwość bycia kochanym i samemu też pokochać. Byłem z nią 6 lat po czym sam doszedłem do prawdy i jej zdrady. Wtedy dowiedziałem się prawdy o sobie i o tym że byłem w stanie wybaczyć zdradę. Jednak ona się odcięła ode mnie. Bardzo mnie to bolało doprowadzając rok temu do skrajnej depresji gdzie samemu ostatkiem sił szukałem pomocy u psychoterapeuty i psychiatry. Było ciężko, potwornie. Pamiętam do dziś jak to bolało i to że nie można spotkać się i zakończyć tego w 4 oczy. Ten niedosyt i dojrzale zakończenie jeśli się kochało. Zawsze tego potrzebowałem. Depresje przechodziłem ciężko, prawie zawaliłem pracę, musiałem rzucić studia bo nie dawałem sobie rady zdany na samego siebie. Nie poddawałem się i chodziłem ostatecznie na terapię po paru miesiącach zacząłem stawać na nogi jednak nie wierzyłem w żaden związek. Za bardzo przeszedłem wcześniejszy żeby myśleć o nowym. Miałem wstręt do kobiet jednak wiedziałem że muszę z nimi rozmawiać by ten wstręt nie stał się nawykiem. Podjąłem decyzje o poznawaniu nowych ludzi bo tamten związek ograniczył mi znajomości i też o wychodzeniu do nich, jednak był nacisk na kobiety. Nie wiem czemu, chyba czułem się bardziej przez nie rozumiany uczuciowo a i chciałem nie nabrać obrzydzenia do tej płci po tym wszystkim. Ból pozostawał jednak czułem że staję na nogi, trochę imprez trochę odmieniony tryb życia. Zacząłem wprowadzać w swoje życie coś nowego, naukę pływania jazdę na nartach. Terapii nie zaprzestawałem. Po 5 miesiącach poznałem przez internet a raczej sama mnie poznała m.in. Monikę. Monika była o 6 lat starsza, balem się młodych kobiet i tego ze są zwyczajnie niedojrzale. Monika prowadziła ciekawa prace w jednej z korporacji w Krakowie, znała mnóstwo języków i była bardzo inteligentna. Czułem się przy niej nikim ale ona bardzo dobrze sprawiała żebym tego nie odczuwał. Liczyło się dla niej moje serce i to że pragnę stabilności i wierności, a nie to co mam do zaoferowania materialnego. Monika przechodziła właśnie rozstanie z partnerem bo nakryła go na zdradzie. Pozwalając mu mieszkać dwa tygodnie spotykaliśmy się jako po prostu znajomi. Wyciągała mnie do restauracji, w ciekawe miejsca. Ja nie byłem gotów na szukanie kobiety na związek i też nie ufałem. Fajne było to że obydwoje chodziliśmy na różne terapie i wymienialiśmy się doświadczeniami w jakiś sposób mieliśmy wspólne tematy i dopingowaliśmy się w terapii. Ona potrzebowała kogoś kto w czasie gdy jej były partner mieszkał u niej przez jeszcze 2 tyg, kogoś do pogadania żeby nie siedziała w domu. Była to dla mnie bardzo mila znajomość i coś nowego. Monika dawała od siebie ogromne wsparcie i motwyację mimo że ja tego wprost nie oczekiwałem. Podnosiła moją samoocenę mówiła wiele rzeczy które ja słysząc czułem się lepiej. Mogłbym powiedzieć że wychodziła od razu z inicjatywą aby mi pomóc. Pokazała mi ciekawe spędzanie czasu. Masa restauracji i innych ciekawych miejsc w których przebywaliśmy. Po 2 miesiącach spotkań na stopie koleżeńskiej przerodziło się to w coś więcej po pierwszym pocałunku. Miałem jednak wątpliwości i bagaż wcześniejszych doświadczeń sprawiał że nie czułem się pewnie w tym związku ale myślałem czemu nie skoro mi jest coraz lepiej. Dogadywaliśmy się bez problemu, potrafiliśmy rozmawiać o każdych problemach i budować związek dojrzały. Monika była bardzo empatyczna, nie musiałem nic mówić a już była wtedy kiedy czułem że fajnie jakby się pojawiła. Wspierała mnie przychodząc pod budynek w którym mam terapie i czekając na mnie abym od razu mógł odreagować. Takich elementów było wiele i nie jestem w stanie tego przytoczyć. Bardzo się o mnie troszczyła. Wiele w tym wszystkim pojawiało się krytyki jej wcześniejszego partnera a idealizowanie mnie i ciągle mówienie jaki jestem w tej kwestii fajny bądź w tamtej. Czułem się coraz lepiej coraz bardziej wartościowy. Rozmawiałem z nią na temat szybkości naszego związku i krótkim czasie po depresji na co mówiła że ona już związek zakończyła pół roku wcześniej a dopiero teraz skończyła z facetem ostatecznie po nakryciu w telefonie dowodów zdrady więc jest gotowa na nowy związek nie stosując metody klin klinem. Zaraz po miesiącu naszego związku wylądowaliśmy w łóżku gdzie widać starała się abym czuł się dobrze czuł się zaopiekowany. Nigdy o to nie prosiłem, a dostawałem w potężnych ilościach. W maju stwierdziliśmy żebym się do niej wprowadził bo naprawdę do siebie pasujemy i nie ma na co czekać, a tez razem mieszkając ludzie szybko się poznają na wylot. Było pięknie. Ona bardzo się o mnie troszczyła a ja dawałem z siebie ile mogłem sprzątając i będąc na tyle na ile jestem w stanie. Gdy potrzebowała żebym ja podrzucił zawsze bylem zawsze proponowałem. Mówiła ze nigdy kogoś takiego nie miała jak ja, że jestem wspaniałym facetem i ciągle to słyszalem. Monika dawała mi poczucie zaufania, mówiła, że gdy będę miał jakieś wątpliwości to mogę zawsze przeglądnać jej telefon, że gdy ktoś pojawi się to będzie mi mówić bo ona sama by nie chciała żebym rozmawiał z kimś na boku. To było to co potrzebowałem, a nie prosiłem, a dostawałem. Pojawił się facet z pracy który ją podrywał to mnie o nim poinformowała utwierdzając że sobie z nim poradzi a mówi mi by być fair. Wtedy już wiedziałem, że to jest ta kobieta i ten związek który daje mi radość szczęście i poczucie bezpieczeństwa i że chce ją kochać i być kochanym. Przez kilka miesięcy zwiedziliśmy kupę ciekawych miejsc gdzie zawsze byliśmy szczęśliwi i czuć było wzajemną radość sobą. Wszystko było wspaniałe, a zarazem inne niż mój poprzedni związek. Dostrzegałem jak wielkim niewypałem było to co rok temu tak przeżywałem. Było na tyle wspaniałe, że ból po ostatnim zanikł całkowicie. Kiedyś wspomniała mi o sekrecie o jej przyjaciółce Marcie która ma męża i dziecko, a jednak rok czasu go zdradzała. Nie wiedziała jak jej pomóc więc pytała mnie o to i stąd to zdradzenie sekretu. Zapewniała mnie żebym się nie martwił bo ona taka nie jest i że utrzymując z nią z znajomość to na nią nie przejdzie, ale też żebym nie zmieniał zdania o Marcie. Wciąż mnie kochała i pokazywała swoją wierność i szczerość. Byłem tak zafascynowany tym związkiem że nie miałem czasu na nic innego. Chłonęliśmy siebie nieustannie. Nie nudziliśmy się sobą. Czas leciał a my wciąż szczęśliwy z pełną ilością planów na przyszłość. 4 tyg temu Monika zapytała mnie czy będę miał coś przeciwko jeśli pójdzie na babski wieczór do swojej koleżanki Marty. Była to sobota trochę mi to nie grało bo myślałem, że ten czas razem spędzimy no ale nie chciałem stać na przeszkodzie. Zawiozłem ją pożegnaliśmy się czule. Byliśmy związkiem, który w razie milczenia przez dłuższy czas informował się co i jak bądź pytał czy wszystko ok. Pytałem ją o której kończy spotkanie. Padła odpowiedź ok 22 więc o 22 pojawiłem się już przy osiedlu na którym mieszkała jej koleżanka. Czekałem, a jej nie było dopiero przed 23 poinformowała mnie, że wyjdzie ok północy mimo że jej pisałem że czekam. No ale pojechałem zbić czas. O północy ją odebrałem, była podchmielona winem ale wyprzytulała się do mnie wygłaskała, a też poszliśmy do łóżka utęsknieni za sobą. Na następny dzień była trochę osowiała ale pewnie po alkoholu. Pogadaliśmy o tym że to było trochę nie w porządku że musiałem na nią poczekać, ale rozmowę zakończyliśmy. Czas leciał a my wciąż pełni przytulania głaskania i ogólnie gestów osób zakochanych. Brakowało mi jednak czegoś. Rozmów? Nie wiem. Mówiłem będąc obok "Monika brakuję mi Ciebie, Tęsknie za Tobą" dawałem sygnały bo widziałem że jakoś niby jesteśmy blisko, a coś jest nie tak, a cała gama smsów z koleżanką przynosi jej frajdę. Dwa tygodnie przed końcem miewałem koszmary że mnie zostawia. Mówiłem jej o tym przytulaliśmy się po nocach utwierdzając, że to głupoty i nie ma co tego wspominać. Monika przechodziła ciężki tydzień bała się o wyniki badań piersi i ogólnie była wypruta więc uzyskała tydzień zwolnienia lekarskiego. Po dobrym wyniku badań pojawiła się od razu u mnie w pracy. Byliśmy szczęśliwi a ona przytulała się i widać było że mnie kocha. Monika odpoczywała a ja pracowałem po pracy razem gotowaliśmy śmialiśmy się przytulaliśmy. Byliśmy dla siebie jak zawsze. W piątek Monika odwiedziła Martę, a potem fryzjera. Wyglądała ślicznie o czym oczywiście jej od razu mówiłem. Przyszedł weekend. Ciężki czas bo początek mojego powrotu na studia. Trochę się obawiałem jak to będzie gdy będę musiał na to trochę czasu poświecić i czy nie powiększy to braku siebie. Monika rozpoczęła kurs księgowości który trwał do godziny 15. Z uczelni dzwonię do niej po 15 z propozycją czegoś czy to wyjścia itp jednak od razu stwierdziła że jest tak wypruta po tym kursie że musi iść do Marty. Trochę mnie to zabolało z racji że już była a to końcówka tygodnia gdzie ma wolne i moglibyśmy to jakoś razem spędzić. Pytałem kiedy wrócisz a dostałem sms "Nie wiem, nigdy nie wiem, nie chce sobie psuć wieczoru". To był kolejny cios dla mnie bo czy psuciem wieczoru jest powrót do ukochanego? Napisałem by wróciła jeszcze dzisiaj... Zależało mi na tym. od 17 godziny kontakt z jej strony się urwał. Ja wróciwszy przed 21 kupiłem jej kwiaty i czekoladę myśląc że zaraz będzie i będzie milej. Czekałem... Czekałem wybiła już 23... Zero odzewu. Zacząłem się martwić bo zawsze byliśmy w kontakcie który sama narzucała. Z racji iż telefony mieliśmy oba na mnie w abonamencie postanowiłem że sprawdzę czy w ogóle wykonuje jakieś połączenia ostatnio bo sam narzucać się nie chciałem. Ku mojemu zdziwieniu widzę parę smsów do numeru Marty począwszy od godziny 21. Byłem zdezorientowany na jakiej podstawie jesteś u koleżanki, piszesz do niej smsy, do mnie się nie odzywasz? Czułem że mnie okłamała więc postanowiłem że sprawdzę jak jest. Pojechałem pod osiedle koleżanki czekając w samochodzie i obserwując czy wychodzi od niej i wraca taxówką. Wyczekałem się do 0:40. W między czasie na bilingu widziałem jakiś nietypowy numer. Myślę pewnie to jakaś koleżanka więc luz. Przed 1 dzwoni do mnie z pytaniem gdzie jestem bo nie ma mnie w domu, na co powiedziałem ze się martwiłem itp i ze zaraz będę. Przyjechałem do domu. Przytuliła się bardzo mocno pocałowała mówiła że tęskniła. Mnie jednak kłamstwo odpychało tym bardziej po zeszłorocznych przejściach. Zapytałem jak tam u Marty i czy nie lepiej było po mnie zadzwonić niż wydawać kasę na taxówkę nocą. Mówiła że fajnie było i że u niej spoko. Usiadłem obok. Zaczęła się przytulać i całować mnie w ucho jednak widząc że się denerwuje zapytała o co chodzi. Powiedziałem wprost. Wiem że nie jechałaś taksówką od Marty i dlaczego mnie okłamujesz ani się nie odzywasz gdy wiesz że ja czekam. Usłyszałem że tego się po mnie nie spodziewała. Po kilku chwilach odpowiedziała że była ze znajomymi na rynku że plany jej się zmieniły że sama nie wie czemu mi nie powiedziała ale że strasznie mnie przeprasza bo fakt wyglądało to dziwnie. Ja to strasznie przeżyłem. Nałożyły mi się emocje ze związku wcześniejszego gdzie mnie okłamywano a ja sam dochodziłem do prawdy. Płakałem trząsłem się, chciałem się spakować i wynieść. Ona mnie zatrzymywała mówiła żebym nigdzie nie jechał żebym się położył obok niej żebym uspokoił że jutro pogadamy bo dziś jest zmęczona. Przeryczałem całą noc a ona mnie przytulała. Rano gdy wstałem przyszła do mnie i stwierdziła że dobrze będzie jak chwilkę od siebie odpoczniemy na kilka dni bo powstało napięcie. Byłem osobą która rozwiązuje wspólnie wspólne problemy związku więc nie za bardzo się na to chciałem zgodzić. Przekonywała mnie że tak będzie lepiej i że mnie bardzo przeprasza bo faktycznie to wszystko wyszło dla mnie bardzo przykro. Przekonywała że potrzebuje odetchnąć z nerwów że będziemy pisać i że tylko kilka dni. Strasznie się rozpłakała, strasznie ją wytrzęsło. Mówiła przy tym abym nie odcinał się od niej, żebym nie przestał kochać ani nie znienawidził za to co zrobiła, że przeprasza, że wie ile od życia dostałem po tyłku i co przeszedłem a ona mi jeszcze takie rzeczy robi. Kolejny raz zaproponowałem wspólne rozwiązanie problemu ale odmówiła. Powiedziała że jeszcze jest coś ale nie chce mi o tym mówić a na to potrzebuje czasu. Nie chce bo się wstydzi. Jednak koniec końców zdradziła mi że ma problem z myślami samobójczymi. Zmieniło to punkt widzenia mój na to wszystko i rozumiałem że potrzebuje czasu. Płakała mówiła żebym był spokojny że nic sobie nie zrobi ale że potrzebuje to załatwić sama ze sobą osobno. Mówiła że mnie strasznie kocha że jestem jedyną osoba która daje jej szczęście w tym wszystkim i że nie chce mnie stracić. Płakała i błagała o to. Mówiła że jestem dobrym człowiekiem a ona nie powinna żyć. Nie podobało mi się to abyśmy takie problemy załatwiali osobno tym bardziej że ja zostaję z setką pytań i mogę tego nie wytrzymać... Przekonała mnie i postanowiłem się spakować. Po zaniesieniu bagaży do samochodu postanowiłem ją zapytać co to za numer i czy jest mi w stanie dac telefon tak jak to obiecywała kiedyś że gdy będziemy mieli wątpliwości to możemy śmiało sobie sprawdzić. Wybuchła nerwami. Kazała mi się wynosić. Stwierdziła że pokazałem swoje prawdziwe ja a ja tylko chciałem wiedzieć prawy by nie zostawać z tym sam na sam... Błagając ją wreszcie wydusiła że to znajmy poznany na tym spotkaniu u swojej koleżanki i że wyminili się nr i tak sobie piszą, że mają podobny problem ale że do niczego między nimi nie doszło i nie mam o co robić szumu. Ja nie rozumiałem dlaczego ona systematycznie z nim piszę a ja gdy czekam jestem pomijany co wcześniej nie miało miejsca. Koniec końców zapytałem czy ten facet był na tej imprezie o której rzekomo mnie okłamała. Powiedziała że tak. Trochę się uspokoiło, postanowiła iść odreagować do Marty więc zaproponowałem że ją podwiozę. W samochodzie sama od siebie przytulała mnie ściskała za rękę mówiąc że mnie bardzo kocha i to tylko parę dni gdzie będziemy się ze sobą kontaktować i że się wszystko dobrze ułoży. Na następny dzień napisała mi sms że mam jej oddać rzeczy typu rower i rolki które znajdywały się u mnie w domu. Dla mnie sprawa wyglądała jasno i raczej nie sugerowało to kilku dni przerwy. Zadzwoniłem i zapytałem jak to się ma do wcześniejszych obietnic na co powiedziała żebym już nie panikował że pogadamy jak pooddajemy sobie wszystko... Mając na uwadze dzień wcześniej mówione w strasznym płaczu stwierdzenia że mnie bardzo kocha i nie chce mnie stracić zapytałem czy mnie w końcu kochasz? Odpowiedziała stanowczo NIE. To nie dobiło mnie całkowicie. Postanowiłem podziękować jej za wszystko i stwierdziłem w sms że tutaj moja psychika niestety się kończy. Wydzwaniała do mnie, pisała że jej na mnie zależy jak na przyjacielu, że przecież się spotkamy i pogadamy, żebym nie robił głupstw. Nie reagowałem. Byłem w potwornym szoku że nagle osoba która dała ci wszystko o czym marzyłeś nagle mówi takie słowa. Nie mogłem się pogodzić i wytłumaczyć dlaczego skoro w ciągu tygodnia przed wyjścia prawdą na jaw przytulała się do mnie cały czas była mówiła że w łóżku jest jej ostatnio jakoś lepiej ze mną. Nie rozumiałem nic... Wylała się na mnie całość przymkniętej depresji z zeszłego roku. Zacząłem łykać tabletki na uspokojenie bo czułem jak to potwornie mnie rozrywa jak tracę ostatni grunt. Ostatnia myśl to że zadzwonię do tego faceta i podziękuję mu za zniszczenie mojego związku i utraty sensu życia. Facet jednak pogadał że mną przeszło godzinę. Mówił że on sam jest ostatnio po przejściach i rozstaniu z kobietą po 4 latach i nigdy by nie wtrącał się między dwoje ludzi. Był zdziwiony bo usłyszał od Moniki że od 3 tygodni Monika się rozstała ze mną mimo że ze mna była i kochaliśmy się przez ten czas jak normalna para. Podobnie zdziwiło go że ja już tam nie mieszkam skoro dzień wcześniej dopiero się wyniosłem na jej prośbę. Wypytałem o powód jaki podała że się niby rozstaliśmy. Padło "Przemoc". Nic nie wiedział o jej myślach samobójczych ani on też takich nie miał. Było dla mnie za dużo już tego, nie mogłem się z nią spotkać i dowiedzieć prawdy leki zaczynały coraz mocniej działać. Facet postanowił do niej przedzwonić żeby się ze mną skontaktowała. Zadzwoniła, pytając gdzie jestem że już wsiada do taksówki i że porozmawiamy, ostatkiem sił jej powiedziałem. Za moment zjechała się policja karetka, Moniki nie było. W nocy dostałem od niej SMS że nikt wcześniej jej tyle wstydu nie narobił i że tym co zrobiłem wygasiłem w niej wszelkie uczucia do siebie i że już nigdy się do mnie nie uśmiechnie. Na koniec padło hasło "Odwal się". Dziś nie mam z nią żadnego kontaktu. Usunęła Facebooka i zmieniła numer telefonu. Moje bagaże zostały i jedynie mogę jej odzyskać przez matkę która też jest na mnie obrażona. Jestem w potwornym stanie depresji, nie jem nie ruszam się mam dość wszystkiego. Na własne rzyczenie spędziłem 4 dni w Szpitalu dla psychicznie chorych z myślą że będę mógł mieć psychologa nad sobą co jednak było błędem i uzyskałem wypis. Nie umiem się pozbierać, dawała mi to co mnie budowało a sam tego nie wymagałem dawała to ciągle nieustannie. Nigdy nie wierzyłem że spotkam taką kobietę i teraz nie wierze że ktoś taki mnie znajdzie. Wiążąc się o 6 lat starszą kobietą myślałem że będzie to dojrzały związek jaki długi czas był. Opowiadałem jej jak skończył się mój wcześniejszy i dała mi poczucie bezpieczeństwa że ten nigdy się tak nie skończy. Szukam tylko odpowiedzi dlaczego tak postąpiła i gdzie ja w tym wszystkim zawiniłem. Nie potrafię o niczym innym myśleć. Nie potrafię zrozumieć jak ktoś kto tak prawdziwie kochał nagle się ode mnie odciął i porzucił. Czuję potrzebę o tym rozmawiać stąd to opisałem bo już sam głupieje z tym wszystkim. Zostałem praktycznie sam... Wybaczcie za błędy.... Dziękuję każdemu za przeczytanie. Emil
  2. Na terapii nikt nie jest w stanie do mnie dojść bo jestem tak mocno rozbity i nie przyjmuję żadnej opcji optymizmu w żaden sposób, dlatego jedynie pozostaje oczekiwanie na działanie leków. Chciałem z nią porozmawiać, prosiłem o to bo uważam, że jesteśmy na tyle dorośli, że pomimo tego co się stało i jak jest na chwilę obecną ,każdemu z nas należy się powiedzenie wprost prawdy. Mnie unikanie tej prawdy i milczenie strasznie męczy. Ponad sześć lat trwałem u jej boku i sądziłem, że popatrzywszy przez pryzmat tego znajdzie ona siłę, chęć i odwagę aby powiedzieć mi prawdę. Nie chciałem dużo, nie chciałem jej błagać o miłość o uczucia. Chciałem dowiedzieć się na czym stoję na prawdę i tą drogą iść dalej, chcąc jeśli to konieczne zakończyć jakiekolwiek nadzieje i spróbować zachować samą znajomość. Myślę, że była to w stanie dla mnie uczynić już nie z miłości ale z samej wdzięczności za spędzenie tego czasu razem. Nie wytrzymałem już i postanowiłem zadzwonić w tej sprawię bo na smsa nie dostałem żadnej odpowiedzi. Dzwoniłem z myślą spotkania, pogadania, wyjaśnienia jej obranego punktu i może utrzymania znajomości. Przez telefon usłyszałem "nie spotkam się, nie chcę i nie mogę" po czym się rozłączyła. Wiem, że już z kimś jest. Buduje swoje szczęście ale zaczynam mieć żal do siebie, że tyle jej poświęcałem czasu. Pomagałem na tyle ile mogłem, a gdy mnie potrzebowała od razu starałem się być. Wszystko robiłem również z myślą, że jak kiedyś los sprawi że nas rozdzieli to żeby miała o mnie jak najlepsze zdanie i traktowała mnie jako osobę wartą znania. Mimo tego wszystkiego potrafiła mnie wykreślić i olać. Dla mnie z tym momentem wszystko traci sens. Kończą się myśli o niej a zaczynają myśli o "ucieczce". Wyjście dla słabszych ale ja już jestem słaby
  3. Mnie ten czas już wykańcza. Mam myśli co mówiła do mnie że nie powie mi że mnie nie kocha. Jej mama powiedziała mi to samo. Od jej bliskiej koleżanki słyszę że jest inaczej, że ona mnie nie kocha i już nie cierpi w żaden sposób z mojego powodu. Od niej słyszałem co innego że jest zagubiona że potrzebuje czasu. To jak mam żyć z tymi myślami?... Jak raz jest tak, a drugi raz tak. Ja nie chcę cierpiec bo tak chce i tak mi dobrze. Chcę wiedziec prawdę od niej szczerze i nawet za cenę najgorszego cierpienia ale będę wiedział jak jest i może jak jeszcze starczy mi sił to razem z psychologiem się z tym pogodze bo na ten moment to nawet nie mogę ruszyć tego tematu z nim i psychiatrą bo nie wiem co myśleć. To jest najgorsze. To że myślę raz, że z litości mi to pisze a ukrywa co innego, a z drugiej, że może myśli nade mną może coś w sobie kryje, ale nikomu nie mówi. Ja może wiele błędów zrobiłem i zbłądziłem ale powoli psycholog daje mi dojść do wniosku, że my razem się do tego przczynyliśmy. Trudnym jestem człowiekiem wychowanym przez rodziców gdzie nie było w ogóle miłośći i rozmów. Ciągle alkoholizm i przemoc. Jako dzieciak byłem brany do kochanka matki i widziałem jak się to wszystko się niszczy i naprawdę nie wiele trzeba. Sam psycholog i psychiatra zemnie wyciągnął. Pewnych rzeczy się bałem i się izolowałem. Nie potrafiłem radzić z problemami bo takie miałem narzucone schematy w wychowaniu i podświadomie tak działam. Ja mimo całego bółu za młodziaka w K. znalazłem szczęści z tej całej szarej rzeczywstości. Nie tylko oparcie bo ja nigdy z siebie ofiary ponad to nie chciałem robić wiele w sobie trzymałem i sobie jakoś radziłem, ale mimo wszystko z tego bagna mnie wyciągała. Sprawiała, że miałem gdzie się ulotnić od tego syfu. I sprawiła, że mogłem pokochać kogoś mimo że nie byłem w ogóle tego nauczony. Sprawiła, że chciałem i cieszyłem się, że mam coś czego nigdy nie widziałem i nie czułem. Może o to dbałem jak dbałem bo nie umiałem ale ceniłem to ponad wszystko i bałem się doświadczając tego co doświadczałem że to stracę bo wiedziałem na podstawie rodziców jak łatwo alkohol sprawia, że ludzie dążą do dna. Może K narzekała że ja nie chodzę na imprezy, że nie piję, że się o nią boję. To wszystko ma swoje korzenie z dzieciństwa. Bałem się jak diabli o nią i bałem się gdy ktoś się pojawiał. Dla mnie to było jak trauma z dzieciństwa gdy towarzyszyłem matce z jej kochankiem. Strach przed tym bólem. W K. budowałem oparcie na zasadzie że nigdy jej nie strace że będzie mi wierna i sam postanowiłem że zawsze będę wobec niej taki. Zbudowałem w niej schron przed tym bólem na który się napatrzyłem! Oczekiwałem tylko jej wierności i miłości bo przez te wszystkie p***** lata z młodego życia miałem niską samoocene. Trudno się cenić gdy się przechodzi takie rzeczy. Ja swoją wartość uzależniałem od K. Jak miała zły humor i pretensje do mnie to ja traciłem swoją samoocenę i zarazem bałem się jak małe dziecko że ją stracę, że pomyśli, że jestem taki jak o sobie sądzę. Potwornie i panicznie się tego bałem. I to nie było żadne przekładanie jej problemów na moje bo ja sobie poprostu z tym nie radziłem a że w rodzinie nigdy problemów się nie rozwiązywało tylko udawało że ich nie ma to tak robiłem jak robiłem. Nigdy ofiary z siebie bym nie robił na siłę bo wiem że to by K. ode mnie odpychało. I może ja zbłądziłem z poznaniem tej C. ale K. też nigdy nie dała mi powiedzieć do końca jak to miało miejsce. Zapatrzona na koleżankę która mieszka z chłopakiem pragnęła ode mnie wynajęcia mieszkania, abyśmy razem zamieszkali. A ja chciałem jak głupi odremontować dom i z nią zamieszkać, a jej było źle że ja nie chcę mieszkania wynająć jeszcze tym bardziej jak ona miała niepewną pracę. Dla mnie to był kolejny powód by myśleć tak jak potrafiłem, że jestem dla niej zerem bo nie spełniam jej oczekiwań. Tu pojwiła się we mnie chęć zarobienia większej ilości pieniędzy właśnie z myślą o niej.Chciałem wyjechać za granicę do pracy w ubiegłe wakacje. Planowałem z poświeceniem żeby zjeżdżać z innego kraju co 2 tygodnie do niej, ale żeby zarobić tą kasę i przyspieszyć remont i zamieszkać. Z jej ust usłyszałem, że jeśli wrócę po miesiącu to nasze uczucie już nie będzie takie samo a ona będzie miała dystans do mnie Czy po takich słowach nie powinien się załamać że po 5 latach potrafi nam miesiąc rozłąki to wszystko zburzyć i że takie słowa padają od osoby która tak piekielnie mocno kocham? Powinienem, ale mimo wszystko trzymałem to w sobie zacisnąłem zęby jak cholera, żeby nie robić z siebie ofiary, ale wraz z tym strach, że ona mnie nie kocha i że jestem dla niej bo jestem pozostał. Rzuciłem widmo wyjazdu. Po mmiesiącu z jej strony pojawił się pomysł i możliwość wyjazdu do Niemiec z koleżanką. I nagle nie było żadnego problemu. Nawet jej torbę przywiozłem bo nie miała i nawet bym słowa nie powiedział, że jej wyjazd coś w nas pospuje bo tak się nie robi jeśli się naprawdę kocha. Dwu krotnie zostałem przez nią kopnięty ale siedziałem cicho, radziłęm sobie sam. Dwa razy czułem strach przed tym, że mnie zostawi i że zostane sam bez osoby która była dla mnie wszystkim. Ale jej tym nie obarczałem bo nawet nie było ku temu możliwości! Nie udao jej się z wyjazdem do Niemiec i miała tyle czasu doła. Co bym nie powiedział było źle. Kolejny raz zascinałem zęby, a nie użalałem się nad sobą! Jej cotygodniowe problemy że ona na angielski nie ma materiałow do dzieci i ja jej w tym nie pomagam były na każdym spotkaniu. Kolejny raz w siebie to wcisnąłem! Byle jej nie ranić w żaden sposób swoimi problemami bo ją kocham. Zaraz jej niepowodzenia w pracy też ciagle wylewane na nasze spotkania, które odbijały się na nas. Ja ciaglę w sobie to tłumiłem i nawet nie było miejsca aby o tym pogadać. Sama mnie niszczyła, a dziś twierdzi, że nie mogła ze mną wytrzymać bo robiłem z siebie ofiarę i ciąglę się użalałem nad sobą. Nie było miejsca na nasze czy moje problemy tylko ciągle na jej. Gdy mnie uczelnia i myśli, że źle zrobiłem rozpoczynając studia pograżały i zacząłem o tym otwarcie mówic od razu dostawałem coś przeciwnego niż wsparcie. Czy ja po tym wszystkim nie miałem prawa dojść do wniosku że jestem dla niej nikim? że jestem tym za kogo siebie zawsze miałem, za zero i że tracę to co mnie zawsze podnosiło ku górze? Jak głupi zacząłem szukać podniesienia własnej wartości i radzenia sobie z tymi wszystkim problemami na które nie było miejsca by pogadać z inną dziweczyną, ale nigdy nie myślałem i nigdy taka myśl się we mnie nie pojawiła aby K. zdradzić bo ją naprawdę kochałem. Wiedziałem, że potrafiłem ją tak pokochać. Dla mnie C. to bylo jedyne wsparcie które dostawalem w tamtym czasie. Jedyna możliwość ucieczki od tego co na mnie zrzucała K. Jedyne poczucie wartosci ktorego szukalem nie dla siebie, a tylko po to żeby przed K. sie nie dołować, by nie robić z siebie ofiary! To z trzeciej osoby jest chore ale takie mam problemy takie mam po dziś dzień, a K. była jedyną osobą która te wszystkie moje problemy rozwiewała, ale nie w ostatnim czasie. Przysięgałem K. zawsze i ona mi też, że jeśli sobie kogoś poznamy to sobie to powiemy choćby nie wiem co. By być fair wobec siebie za te ponad 6 lat spędzonych razem. I nie wahałem się powiedzieć o C.. Mowiłem jej i ją zapewniałem, że z jej storny nie ma sie czego bać. Nigdy nie rzucałem słów na wiatr! Znalazłem w końcu kogoś kto chciał mnie posłuchać i chciał pomoc w tamtym czasie, kogoś kto mógł ją zastapić, a jej przez to było nagle źle. Chciała się zmieniać dla mnie nagle, ale ja nienawidzę zmiany z mojego impulsu. Dla mnie to było za późno. Mnie to jeszcze bardziej odpychało bo wiedziałem, że ja musiałem jej dać kopa żeby to zrozumiala. Zawsze pragnałem i byłem tego przekonany, że jeśli kocha to z serca to wyjdzie samo. I z każdym jej staraniem mnie to odpychało, bo wiedziałem że to jest tylko przez to że traci grunt pod nogami. Ciagle miałem jej slowa w sobie że wystarczy miesiąc i nas nie ma. Czy ktoś kto kocha tak mówi i myśli? Jak miałem nie zwątpić w swoje uczucie. Jak miałem jej nie odpychać i zachowywać się oschle gdy dla mnie każde jej nagłe obudzenie przypominało tą myśl.! Jakbym był ofiarą i użalał się nad sobą ciąglę to coś takiego byłbym w stanie znieść? Mimo tego co przeżyłem miałem siłę by jakoś sobie radzić, ale tego było już naprawdę za dużo. Potrzebowałem potężnego resetu. Doszły choroby, długie choroby i brak spotkań, które z jej strony znów były powodem do użalania się. Na każdym kroku byłem po prostu bity, a z drugiej storny sie starała. Kto by nie pobłądził? Dla mnie każdy jej potem sygnał, że musimy pogadać, że jest źle był ciosem bo ja nie mogłem z nia pogadać wcześniej a ona nagle teraz chciała. W lipcu napisała o przerwie na pół roku i być może znalezieniu sobie kogoś innego. Miałem już naprawdę dość i do tego to że ona dopuszcza znalezienie sobie kogoś innego. Potrzebowałem sobie siąść i się odciąć i tak zrobilem doslownie od każdego. Czy to od K. czy od C. I może było jej źle było fatalnie to do niej pisalem by sobie kogoś innego nie szukała, że mi na niej zależy ale daj mi czas. Proponowałem spotkanie gdy było jej źle. Pisałem, że mysle o niej. ktoś kto nie kocha tak robi? Ona nie wie nawet jak ja cierpiałem w tej rozłące ale o tym w ogole nie mowilem! Zostawiałem to dla siebie i postanowiłem samemu sobie poradzić i wygasić te wszystkie negatywne emocje. Teskniłem za nią potwornie i wierzyłem, że będzie mi wierna. Wierzyłem, że ta wierność to efekt miłośći kilku letniej. Okazało się, że w czerwcu już kogoś poznała. Wtedy gdy niby jej na mnie zależało kiedy sie starała i miała do mnie pretensje że ja nic nie zrobiłem. Czy to była tylko moja wina? Kto był nie fair? Ja co powiedziałem że kogoś znalazłem i przedstawiłem sprawę jasno czy ona co ukrywała ten fakt? Ma do mnie żal, poczucie krzywdy o to co zrobiłem, obiwniając mnie o to wszystko, ale sama się do tego w równym stopniu przyczyniła, sama tak samo i najgorsze jest to że to zrobiła i sama potrafiła pójść z innym do łóżka. Ledwo po miesiącu. Tak postepuje ktoś kto kocha i komu zależy? Tak sie postepuje po 6 latach razem wobec osoby która zawsze dla niej starała sie być kiedy tylko mogła? Z jej ust usłyszałem, że mogła robić co chciała bo w lipcu nie byliśmu juz razem wraz z dniem kiedy nie odpowiedziałem jej na wiadomość o przerwie, ale uważam, że są pewne granice. Granice przyzwoitosci i jeżeli jakiś facet potrafił ją zaciągnać po kilku spotkaniach tzn że to co do mnie czula to bylo po prostu nic nie warte uczucie. Niestety. Pokazała jak wiele dla niej znaczy miłość i co znaczy kochać i jak jest to trwałe. Szkoda, że przekonałem się o tym na własnej skórze. Ja, co nie wiedziałem jak wygląda miłość, a sam potrafiłem ją dać i pokazać że jest. Ja nawet dziś nie potrafiłbym zrobić jej czegoś takiego. Ale najgorsze jest to że ja ją nadal mocno kocham i jestem w stanie to wszystko wybaczyć. Jestem w stanie pokonać ten ból który doznałem od jedynego oparcia w życiu. Ból który przypomina mi to co miało miejsce kiedyś. Tak ją po prostu mocno kocham. Jestem w stanie pracować nad sobą, ale ją to nie obchodzi... Ja nie przeżyłem rozstania. Ja przeżylem stopniowe rujnowanie i odstawianie mnie na bok, zdradę ktora pokazala jak silne było to co do mnie czuła, stratę kogoś kto byl moim jedynym fundamentem w życiu, stratę jedynego przyjaciela, utratę wizerunku jedynej osoby z której byłem dumny i wierzyłem że ten świat jest lepszy. Przeżyłem oszukanie, starając się dla nas ostatkiem już sił a ona wolała kogoś innego. To wszystko jest potwornie ciężkie. Nie do zniesiena. Moje całe życie legło w gruzach i ona nie czuje się w żaden sposób winna. Nie potrafię napisać co czuję, że osoba która Cię kochała potrafi tak nagle być inna dla ciebie. I ma cię głeboko gdzieś. Potrafiła mnie kopnąć za to co i ona robiła, a twierdząc, że sie użalałem cały czas nad sobą. Sądzę, gdyby tak było, nie wytrzymałbym tego co i sama ona robiła. Na dzień dzisiejszy ja jestem winny, ja mam się odsunąć, a ona się nie oddzywa bo potrzebuje czasu. Zależy jej żebym się leczył ale jak mam to zrobić jak nie wiem sam na czym stoję? Słyszę że jest szczęśliwa i ona już mnie nie chce a sama pokazywała co innego. Potrzebuję spotkania i postawienia sprawy jasno, ale nawet nie widzę żadnej chęci z jej strony. Razem to zrujnowaliśmy i uważam ze mimo wszystko razem nam należy się rozmowa, a nie zabawa w cicuiu babkę. Bo to nigdy sprawy nie załatwi, a ja będę wiecznie wracał do tego czy jest tak czy tak. I to mnie wyniszczy do końca. Jeśli mnie kochała to powinna mieć na tyle odwagi bo sama też się do tego przyczniła co miało miejsce, żeby stanąć i powiedzieć - nie kocham, jestem z innym, jestem szczęśliwa, z tobą nie będę. Byłem wobec niej fair i jestem. I oczekuję tylko szczerosci, a nie zakłamania z listoci. Wolę, żeby mi ktos wbił sikierę w plecy, a nie codziennie ciął mnie nożem bo tak właśnie sie codziennie czuję. Nie daję rady z codziennością, czuję się jak porzucona zepsuta zabawka. I tak też zrobiła. Wiedziała jakie mam problemy, wiedziała i tylko oczekiwała. Aż w końcu zadała cios. Najgorszy cios. Zniszczyła mnie i zostawiła samemu sobie. Rzuciła w kąt. Jeśli będzie kiedyś z kimś innym nigdy jej nie życzę tego od tej osoby. Tego że twoja najukochańsza osoba, która nie jest tylko ukochaną ale jest czymś więcej potrafi zmienić się w zadającego ci cios i ucieknąć od sprawy. Nie życzę Ci droga K. nigdy tego, abyś wiernie kochała kogoś tak jak kocham Ciebie wybaczając to wszystko i dalej dostając ciosy. Bo dla niej to powrót do cierpienia. Tak postępują tchórze. Pewne rzeczy dla samego świętego spokoju trzeba umieć zakończyć, a nie bawić się w podchody. Jesteśmy dorośli i unikanie sprawy z obawy o mnie sprawy nie załatwi. Chciałbym abyś kiedyś to przeczytała być może jak mnie nie będzie. Chciałbym żebyś miała wyrzuty sumienia za to co mi wyrządziłaś i to zrozumiała i żebyś wiedziała że dla mnie byłaś kimś naprawdę znaczącym więcej niż ja dla Ciebie w całym życiu. Że moje uczucia to nie są byle jakie uczucia. Może kiedyś sama odczujesz na własnej skórze jak smakuje porażka wierności i zrozumiesz jak wielki to jest ból. Nie życzę Ci źle, ale być może wtedy zrozumiesz jak mocno Cię kocham potrafiąc ten ból rzucić i wybaczyć. Na pewno nigdy straty nie odczujesz jak ja. Nigdy mną nie będziesz. Nigdy nie przeszłaś tego co ja. Nigdy tego chyba nie zrozumiesz. Wybaczcie, ale musiałem to z siebie wydusić. Dziękuję za te słowa wsparcia. Chcę od niej spotkania aby określiła jasno jak jest ale nie widzę żadnej odpowiedzi. Dla mnie jest coraz gorzej i każdy dzień to utrata czasu na podniesienie się z tego wszystkiego. Te czarne myśli i sny o samobójstwie. Kto wie, może już w ogóle się już nie podniosę.
  4. Trochę dziwnie mi tu pisać o swojej beznadziejnej historii. Nigdy tego nie preferowałem, uważając to zawsze za głupie, ale obecny mój stan jest tak beznadziejny, że potrzebuję się wygadać. Jestem facetem, ale moja psychika ostatnimi czasy już spadła na samo dno. Dosięgła dna z kiedyś. Potrzebuję z każdą chwilą i momentem wydusić z siebie to co we mnie siedzi a zostałem z tym wszystkim po prostu sami. Nie mam nawet komu tego powiedzieć. Wycisnąć z siebie ten żal. Nie wiem czy dobrze robię, nie wiem z jaką opinią się tu spotkam na mój temat. Nie ważne. Może nie długo będzie to już nie ważne... Wychowałem się w rodzinie daleko odbiegającej od rodziny jaką powinna stanowić. Brak rozmów, brak czułości, brak spędzania razem czasu. Alkoholizm ojca a potem matki. Romanse matki w które jako mały chłopak w okresie dojrzewania byłem uwikłany. Potem jej problemy z długami, aż po dziś. Nigdy nie czułem się kimś wartościowym. Zawsze szukałem powodu by myśleć negatywnie, że ją stracę, że w porównaniu z kimś wypadam słabo. Nie potrafiłem sam mierzyć swojej wartości, tym samym popadając w kompleksy. Nie umiejętność radzenia sobie z problemami i sposób ich rozwiązywania chowając głowę w piasek był moim instynktem samozachowawczym wpajanym przez lata dzieciństwa. Poznanie K pokazało mi jak wygląda szczęśliwe życie. Jak wygląda miłość której w domu nigdy nie zaznałem. Pomagała mi w wielu problemach stanowiąc jedyną podporę w życiu codziennym i jedyne miejsce ucieczki od tej ciężkiej na co dzień sytuacji. Była zawsze gdy ją potrzebowałem. Moje rozstanie nie jest typowym rozstaniem. Jest rozstaniem pełnym wielu niewiadomych po dziś dzień. Z K tworzyłem związek ponad 6 lat. Raz było dobrze raz gorzej. Niestety ostatni rok był drogą przez mękę zarówno dla niej jak i dla mnie. Jej ciągłe problemy w pracy które zatruwały nasze relacje i spotkania podobnie i obrzucanie mnie winą że jej nie potrafię pomóc sprawiały że chciałem stopniowo uciekać od problemów i tym samym zaniżały moją samoocenę. Z każdym problemem czułem się zerem dla niej. Problem naszych uczuć pozostawał gdzieś obok. Za dużo tego się nawarstwiało. Potrzebowałem poznać kogoś z kim mogłem o tym mówić, kto mi dawał uczucie bycia bardziej wartościowym człowiekiem. C poznałem w marcu i od tego momentu wszystko powoli się zmieniało. Czułem że ta osoba mi pomaga i czułem że się mną fascynuje. To było miłe. Pozwalało zapominać mi o rzeczywistości, uciec od problemów które ciągle były. Nigdy jednak w tym wszystkim nie myślałem o zdradzie czy szukaniu innej kobiety na miejsce K. Sprawy wymknęły się spod kontroli. Zacząłem otwarcie mówić K że kogoś poznałem ale że ta osoba mi pomaga. Zazdrość, wykorzystywanie do celowego wzbudzania zazdrości w sposób nie raz naprawdę przeginający. Chciałem zwrócić uwagę K na siebie. Chciałem aby poczuła że może mnie stracić ale nigdy nie przyjmowałem tego do wiadomości. Pojawiło się moje wątpienie w swoje uczucia wynikające ze złego postępowania. Każdy dzień stopniowo rujnował wszystko a ja zaczynałem się gubić i zarazem wstydzić tego co robiłem. Nie potrafię wytłumaczyć swojego zachowania. Każdy miesiąc dawał coraz większy ciężar. Ona się starała i ja też jednak mnie brakowało sił. Dawała sygnały aby porozmawiać, ja jednak nie umiałem już przyjąć kolejnego problemu. Nie potrafiliśmy się nawet rozstać bo uczyniła to rozmowa na gg. Na jej stwierdzenie o szukaniu kogoś innego i zrobieniu sobie przerwy uniosłem się złością i tak zaprzestaliśmy spotkań. Oczywiście wszystko miało swoje powody nasza historia jest długa pełna rozczarowań. Postanowiłem przeczekać ten czas od końca lipca aby zatęsknić za sobą, aby zrozumieć co do siebie czujemy. Czułem, że czas pozytywnie na nas wpłynie. Potrzebowałem wyciszenia i przemyślenia swoich problemów. Przez ten czas kilka razy pisałem że mi na niej zależy. Że myślę nad spotkaniem, ale potrzebuje czasu. Ona cierpiała a ja nie potrafiłem znaleźć w sobie siły aby jej pomóc. Aby uciec od tego wszystkiego rozpocząłem generalny remont wraz z początkiem sierpnia. Wstawałem z rana a kończyłem późną nocą tak aby nie starać się nawet myśleć a padać i spać. Praktycznie nie jadłem. Przez ten czas zrozumiałem jak mocno ją kocham jak wiele dla mnie wniosła do naprawdę trudnego życia przepełnionego problemami w rodzinie. Jak bardzo za nią tęsknie i że moje wątpienia w swoje uczucia były błędem bo zawsze ją kochałem. Wiedziałem że to nie jest tylko ktoś kogo kocham ale ktoś kto jest również moim przyjacielem i osobą zawsze oddaną. Nasze kontakty były oschłe, ona mnie unikała. Z każdym krokiem to mnie co raz bardziej dystansowało. Jednak 2 tygodnie temu postanowiłem wrócić nie wytrzymując już nerwowo. Wiedząc jak ją kocham i jak byłem głupi myśląc że jest inaczej. Okazało się jednak że ona już zdążyła spotykać się z innymi i nadal to robi. To był sposób dla niej na stan w jakim była i gdy nie był w stanie jej pomóc psycholog. Wyjść do ludzi. Mnie jest potwornie z tym wszystkim bo zawsze starałem się aby nikt nie zaszkodził naszemu uczuciu, aby nikt się nie pojawił bo to było dla mnie nie do zniesienia. Nie rozumiałem jak można po 6 latach związku nagle odkochać się i zacząć z kimś innym po miesiącu. Wiedziałem że sam do tego doprowadziłem. To był dla mnie początek końca. Spotkaliśmy się i powiedziałem szczerze co czułem i czuję. Jak wiele dla mnie znaczy i wiem że popełniłem wiele błędów które ciężko mi sobie wybaczyć i chciałbym odbudować nasze relacje zaczynając od mojego wizerunku w niej. Niestety ona nie jest gotowa. Czuje wielką krzywdę z mojej strony użalania się nad sobą przez cały związek z mojej strony. Nie jest w stanie wybaczyć mi na ten moment mojego postępowania, mówiąc wprost że nie wyobraża sobie tego na ten moment. Że znikam na 3 miesiące i nagle chce z nią być. Wiem że zbłądziłem ale wiem że to było dla mnie potrzebne i dla niej a żebyśmy wiedzieli co tka naprawdę do siebie czujemy. Teraz potwornie żałuję że nie mogę jej pokazać jak bardzo ją kocham, a wiem jak wielkie to jest uczucie i mimo tego że potrafiła z kimś po miesiącu iść do łóżka czuję na tyle sił że jestem w stanie to wybaczyć. Jednak obecny stan sprawił iż byłem zbyt nachalny. Zaczęła mnie unikać i odpowiadać na sms. Nie wytrzymałem i poprosiłem, ją aby jasno określiła co mam zrobić. Czy mam zniknąć. Dostałem wiadomość że dla niej to zbyt trudne na ten moment i że jest zagubiona i najlepiej jeśli zniknę na zawsze bądź na chwilę. Nie umiem się z tym pogodzić tym bardziej wiedząc że po 6 latach człowiek nie odkocha się od razu więc w niej coś na pewno do mnie siedzi. Tym bardziej fakt, że siedzi we mnie naprawdę szczera miłość która chce jej dać i naprawić to co ostatnimi czasy się popsuło, a nie móc tego okazać dobija każdego dnia. Od jej koleżanki dowiedziałem się że ona nie już nie kocha i ze mną nie będzie. Żebym sobie dał spokój i do niej nie wracał bo nić w tym nie pomoże. Dla mnie to był szok. Nie wiem co prawdą jest i jak jest bo nie mam z nią kontaktu. Uwierzcie mi że stanowiła dla mnie kawałek mojego życia który był najlepszy z możliwych. Na ten moment jestem psychicznym wrakiem. Popadłem w depresję, znajdując resztki sił na psychoterapię i wizyty u psychiatry. Całymi dniami myślę o niej i myślę co straciłem i dlaczego tak postąpiłem. Myślę czy mam jakąkolwiek nadzieje. Noce są okropne. Bezsenne a w krótkim śnie pojawia się ona za każdym razem. Każdego dnia boje się że ona kogoś poznała i już z nim woli się związać ale nie potrafię zrozumieć jakby to było możliwe po trzech miesiącach po ponad 6 letnim związku. Codziennie mam czarne myśli, chęci samobójstwa. Rozpocząłem leczenie farmakologiczne ale efekty mają być widoczne za 2 tyg. Do tego czasu ma być gorzej… Nie potrafię znieść myśli, że jej nie ma. Nie potrafię zrozumieć dlaczego tak nagle postępowałem. Nagle do mnie dochodzi ile czasu upłynęło bo dla mnie to jak tydzień ta cała rozłąka. Nie wiem jak to możliwe skąd ten stan? Wracam do naszych rozmów i widzę jakim byłem zimnym człowiekiem na jej sygnały. Nie wierze że taki byłem. Zupełnie tego nie pamiętam. Nie potrafię się nawet wytłumaczyć. Wiem że ją kocham i bardzo jej potrzebuję a każdy dzień ciszy mnie dobija. Wszędzie ją widzę i wspominam. Gdzie nie spojrzę. Już nie wiem co mam zrobić by do mnie wróciła. Napisałem długi list z przeprosinami i tym co naprawdę czuję. Nie tak dawno powiedziała że nie powie mi że mnie nie kocha. O co tutaj chodzi? Dlaczego tak to wygląda. Czy można kochać kogoś z kimś się było razem ponad 6 lat a spotykać się z kimś innym? Myślę że na ten moment zakończę swoje pisanie o tym. Wrócę do niego za jakiś czas. Czuję ulgę, że to z siebie wyduszam bo niestety psychoterapia jest zbyt rzadko. Dziękuję każdemu za przeczytanie i wsparcie bądź opiernicz. Na ten moment to tyle.
×