Cześć wszystkim,
od roku leczę się psychiatrycznie, jakiś czas temu postanowiłam o tym powiedzieć rodzicom. Na początku bardzo się przejęli (myślę, że był to dla nich jakiś szok?).
Po dwóch tygodniach im przeszło, nie przeszkadzałby mi neutralny stosunek, ale to już przechodzi ludzkie pojęcie i nie mogę sobie z tym poradzić. Powiedziałam im też o tym, że zostałam zgwałcona i pobita.
Problem polega w tym, że każą mi odstawić leki, "bo nie będę brała ich w nieskończoność", czasami pytają się mnie pogardliwie - "jak tam moje psychozy". Gdy w TV leci materiał o chorobach psychicznych, ojciec potrafi wygłosić przemowę o tym, że choroby psychiczne wmawiają sobie leniwi ludzie, by zakamuflować swoją życiową nieporadność i że to bujdy. Najbardziej mnie zabolało, jak byłam w kuchni, w telewizji był wywiad z gwałconą kobietą (mama coś oglądała na tvn style) i ojciec podsumował to w sposób "pewnie sama go prowokowała, bo gdyby została naprawdę zgwałcona, załamałaby się i nie opowiadała o tym w telewizji". Wydaje mi się, że to była aluzja do gwałtu na mojej osobie. Rodzicie uważają zapewne, że zmyśliłam to, ponieważ nie rozmawiam o tym, ani się nie żalę (choć w środku jestem psychicznym wrakiem), ale to wynika z tego, że im nie ufam, wiem że by to wyśmiali i kazali się "przestać rozczulać nad sobą", i jedyna osoba, której mogę o tym powiedzieć bez skrępowań to psychiatra. Wyżywają się na mnie od czasu, gdy im powiedziałam o chorobie, kontrolują mnie na każdym kroku, porównują do innych osób, gdy zrobię coś dobrze - nie zauważają, gdy nie zrobię (np. zapomnę powiesić pranie) - mówią, że w ogóle w domu nie pomagam, że traktuję go jak hotel i mam 20 lat i powinnam być odpowiedzialna i pracować (jestem na studiach dziennych, 4 dni w tygodniu od 8-17 nie ma mnie w domu...). Porównują mnie do kobiety, która daje korepetycje mojej młodszej siostry, że ona jest w stanie pogodzić studia i pracę, a ja nie. Nie trafia do nich to, że co jakiś czas rozklejam ogłoszenia, ale nikt nie dzwoni, cały czas zarzucają mi, że pewnie ja nie odbieram, albo ich okłamuję, bo jestem leniwa.
Brak mi wsparcia u rodziców, żałuję, że im o depresji powiedziałam, kiedyś traktowali mnie jak człowieka, teraz jak zwierzę. Mam myśli samobójcze kilka razy dzienni, tak się nasiliły, że jak usłyszę od matki ponownie, że "lepiej by było gdyby mnie nie urodziła, bo poświęciła mi całe życie i nie ma nic w zamian", nie wytrzymam. Powodem takich myśli nie są oczywiście tylko rodzice, ale wszystko co się stało ostatnimi czasy. Zamknęłam się w sobie, boję się wychodzić do ludzi, ta trauma po tym zdarzeniu silnie mnie trzyma i ogranicza mnie w pewien sposób, choć staram się z tym walczyć.
Dodam, że nie jesteśmy patologiczną rodziną, oboje po studiach, ojciec jest dyrektorem jednej z dużych firm (nie będę tu podawać nazwy, oczywiście, bo łatwo byłoby go odnaleźć chociażby na GoldenLine...).
Nie mogę liczyć na antydepresanty, dostaję jedynie stabilizatory i benzo, które mam brać okazyjnie. Bardzo chciałabym umrzeć, ale mam młodszą siostrę, którą bardzo kocham i wiem, że zniszczyłabym jej tym życie.
W jaki sposób wychodziliście na prostą po traumatycznych przeżyciach i/bądź depresji bez jakiegokolwiek wsparcia?