Skocz do zawartości
Nerwica.com

karo1526

Użytkownik
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez karo1526

  1. kurcze to co piszecie jest jednak naprawde super. tak sie ciesze, ze trafilam na to forum. ja z fazy nie kochania trafiam do fazy nie zaslugiwania. pewnie to ma ta sama geneze - nie umiem zaakceptowac samej siebie, zaakceptowac wad, ktore kazdy ma. jeszcze ta egzaltacja uczuc. wiem, ze mowiac wiecznie o moich problemach moge wyrzadzic krzywde mojemu ukochanemu. moze tak naprawde wcale nie mam problemow tylko potrzebuje zwrocic na siebie uwage? nie wiem. ale czasami jest lepiej i to sie liczy:) pozdrawiam Was wszystkich i zycze szczescia i ciepla w zblizajacym sie Nowym Roku oraz z okazji Swiat;)
  2. tak samo w wieku przedszkolnym. cos dziwnego - po prostu dowiedzialam sie jak gdyby, ze czlowiek umiera ze starosci, ze zycie sie konczy. przez pol roku od tej pory nie dawalam rodzicom spokoju, kazdej nocy myslalam, ja taki maly bobas 6 letni o tej cholernej smierci. pozniej sie to uspokoilo, ale mialam takie typowe "strachy" np pani nauczycielka poprosila mnie zebym kogos zawolala i gdy mialam to zrobic caly czas zastanawialam sie czy aby na pewno te osobe, a nie inna, chociaz doskonale pamietalam, ale jakos mialam watpliwosci. poza tym bylam bardzo niesmiala przez dlugi okres czasu. przeszlo mi to na szczescie, ale po nieszczesliwej przygodzie z pierwsza miloscia, ktora bardzo przezylam i nastepujacym po niej jednorazowym sprobowaniu trawki przezylam ogromne zalamanie i to byl drugi punkt zwrotny w moim zyciu. a teraz booje sie, ze moglabym zniszczyc moj zwiazek przez te nerwice i to jest glowne natrectwo. czasami choroby, ale najbardziej ten zwiazek, chociaz trwa juz dlugo i partner jest wyrozumialy.:(:(:( OKROPNOŚĆ!
  3. ja wlasnie martwie sie, ze on tego do konca nie rozumie. poza tym mam problem z tym, ze ostatnio przejmuje sie najwiekszymi blahostkami i wpadam w placz. on probuje wszystkiego zebym byla mniej mazgajowata, a ja mam wrazenie caly czas, ze sie dla niego nie nadaje, ze sie nie umiem zmienic, ze ze mna nie wytrzyma, bo mam okropne doswiadczenia z moja pierwsza miloscia i caly czas porownuje wszystko do tego strasznego zwiazku. nie wiem jak soie poradzic, wpadam po prostu w jakiegos wielkiego dola.:( dzis np mielismy klotnie, chociaz to nawet nie byla klotnia o dodatkowy angielski. chodzilo o to, ze mowil troche podniesionym tonem zebym zapisala sie do dobrej szkoly jezykowej, a ja poprosilam go o to, zeby byl spokojniejszy i oczywiscie sie zaczelo. on powiedzial zebym nie brala tego do siebie, bo nic sie nie dzieje, a ja zaczelam sie mazac, ze znowu nawalilam, ze znowu sie przejelam drobnostka. ja czasem czuje, ze nie mam sily. ze nie dam rady juz z tym walczyc, ze nie zmienie sie.
  4. karo1526

    rodzina,bliscy?

    najblizszi, tacy jak rodzice i partner moim zdaniem musza wiedziec. to przeciez wiele tlumaczy, lepiej wtedy nas rozumieja, a to bardzo wazne. moj chlopak daje mi wsparcie. dzieki niemu coraz bardziej widze jak smieszna jest ta choroba. przeciez to sa tak naprawde bzdury, to sa nic nie znaczace mysli, to tylko mala czastka zycia, ktorej ,dzieki wlasnie jego pomocy, nie mam zamiaru sie podporzadkowywac. warto mowic o tym innym, uslyszec trzezwe zdanie na ten temat od osob, ktore patrza na swiat normalniej.
  5. eh znowu dopadlo. zawsze tak jest, czuje przyplyw ogromnego uczucia, jestem szczesliwa i nagle kurcze musi sie spieprzyc, bo wlasnie wtedy pomysle sobie: "a co by bylo, a co jesli.."
  6. wiecie co, po prostu te mysli sa tak durne i tak naprawde blahe, ze nie warto poswiecac tak ogromnego szczescia jaka jest druga osoba na ich rzecz. i ja, chocbym nie wiem jak cholernie sie bala i zalamywala w duchu, ze moglabym go nie kochac to i tak nigdy sie temu nie poddam! dziewczyny, cicha dobrze mowi, to dopada tego na czym nam najbardziej zalezy. i to samo w sobie jest dowodem na to jak ogromnie kochamy naszych mezczyzn! te mysli we mnie siedza, ale mimo wszystko to ja nie umiem wytrwac bez mojego chlopaka i ciagle chce z nim przebywac, to ja wymyslam miliony niespodzianek, romantycznych kolacji i innych przyjemnosci:> i absolutnie nie robie niczego wbrew sobie, bo uwielbiam to.. kocham jak mu jest przyjemnie, jak jest szczesliwy z mojego powodu. nie mam zadnych wyrzutow, ciagle cos inicjuje, nie czuje nudy mimo tego ze jestesmy dlugo. Podejrzewam, ze kazda z Was robi dla swojego ukochanego bardzo wiele i na pewno nie robicie tego z przymusu. ta mysl to taki jakby odrebny swiat, niech i sobie ona bedzie, ale my ja olewamy i tyle. niech swita w glowie ale i tak przeciez wiemy doskonale, ze to nieprawda!!!
  7. kurcze to paradoksalnie taki komfort wiedziec, ze nie tylko ja mam ten problem! na pewno bede pilnie sledzic ten temat, widze, ze juz tyle stron sie nazbieralo, ze trudno bedzie mi to ogarnac, ale na pewno postaram sie przyjrzec Waszym wczesniejszym wypowiedziom:) wydaje mi sie, ze latwiej jest wtedy obiektywniej podejsc do tego problemu i wysnuc wiele wnioskow!!! Może to nie jest strach przed odkochaniem tylko przed mysla, że generalnie moglibysmy kiedys zyc bez naszych ukochanych! Wydaje mi się, że zależy nam do tego stopnia, że boimy się utraty panowania nad tym wszystkim, że boimy się, że moglibyśmy coś popsuć, choć wiemy, że nie warto. Pozdrawiam wszystkich!!! Trzymajcie się ciepło, na pewno będę tu jeszcze zaglądać
  8. witam temat ten jest mi szczegolnie bliski. osoba, z ktora sie spotykam jest dla mnie jak dar, jestesmy juz ze soba bardzo dlugo. ten ktos to nie tylko ukochany, ale i najlepszy przyjaciel. problem w tym, ze mam te okropne natrectwa. czasami mysle, ze go trace i potrafie do niego wydzwaniac, plakac, ze umarlabym gdyby odszedl, chociaz NIC zlego sie nie dzieje, a gdy przechodzi mi ta "faza" nastepuje chwilowe szczescie, a pozniej wydaje mi sie, ze "moze ja go jednak nie kocham?" i kiedy mysle w ten sposob, zalewa mnie strach. w zyciu bym nie chciala sie z nim rozstac, to by bylo dla mnie niemozliwe, ale boje sie, ze kiedys tak zrobie przez te glupie mysli. do tej pory o kazdy zwiazek walczylam, zostalam wiele razy zraniona. zastanawiam sie czy to czasem nie jest wina wlasnie tego. moze przez to, ze nie musze walczyc, ze moge zaufac, zwierzyc sie i chyba pierwszy raz byc soba, boje sie, ze ta milosc nie jest tym samym, ze skoro nie cierpie, to ona nie jest prawdziwa? nie wiem skad to natrectwo, jest okropne. POMOCY. czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale nie chce tych mysli. kiedy wydaje mi sie, ze moj chlopak lada chwila ze mna zerwie mysle sobie "juz wole natrectwo o tym ze ja go nie kocham", z kolei kiedy boje sie, ze moglabym go przestac kochac modle sie, zeby wrocilo tamto. mnie to tak meczy, bo ten zwiazek jest wspanialy, nie mam zadnych zastrzezen. czasem jest sprzeczka, ale to normalne. Wydaje mi sie, ze oba natrectwa sprowadzaja sie w efekcie do tego, ze nie chcialabym go po prostu stracic.... Wczesniej dotykala mnie okropna derealizacja, nastepnie paniczne mysli o schizofrenii, balam sie nawet, ze opetal mnie diabel, ze moze jestem homoseksualistka, ze mam raka, slowem - wszystkie typowe objawy. wszystkie minely i na ich miejsce wskoczylo to... To jest jednak najgorsze. Bardzo bym chciala zeby wreszcie minelo!;( czekam na jakies rady, cokolwiek, jak sobie z tym radzicie? Pozdrawiam, Karo
  9. tak samo jak mozna nazwac natrectwem obawe przed odkochaniem sie. nie wydaje mi sie by obsesyjne myslenie o mozliwosci porzucenia bylo normalne. dla mnie to jest problem z ktorym nie umiem sobie poradzic i psuje mi relacje z innymi osobami, wlasnie dlatego tu pisze. brzmi tandetnie - moze i racja, ale mnie to boli, mysle o tym dzien i noc, chociaz nic zlego sie nie dzieje. chcialam zeby jasne bylo z czego to wynika, stad dlugosc mojego postu. prosze nie bagatelizowac tego problemu, bo nie wynika on z drugiej osoby tylko ze mnie. z panicznej obawy przed odrzuceniem z ktora nie umiem za nic w swiecie sobie poradzic. boje sie tego tak, ze jestem w stanie plakac w ciagu dnia na sama mysl o tym. zalewam sie zimnym potem, nie umiem wytrzymac. wzielam sobie za punkt honoru ze skoncze zadreczac mojego chlopaka tymi "bravo"-pierdolami. i wydaje mi sie, ze mi to wychodzi, przynajmniej przez ostatni tydzien. ale caly czas mam wrazenie ze cos sie zmieni w ciagu jednego dnia, ze zaraz wszytsko sie skonczy, ze zostane sama, dostane kolejny raz wielkiego kopa w tylek i sie nie pozbieram. wystarczy ze raz nie odbierze telefonu a ja juz sie martwie ze robi to celowo albo ze akurat spotyka sie z inna. tlumie to w sobie i nie mam z kim o tym pogadac, bo oczywiscie zawsze slysze komentarze jak ten wyzej. ze nic zlego sie nie dzieje, ze wymyslam sobie problem, ktory jest rodem z BRAVO. I tak jest w istocie, przeciez doskonale o tym wiem, tylko jak to przerwac?? czy ktos tez ma takie leki, czy ktos tez bywa sparalizowany takimi myslami? ja nie chce psuc tego moim strachem, bo wiem, ze to moze miec duzy wplyw na nasze relacje, ale jak przerwac to bledne kolo?? [ Dodano: Dzisiaj o godz. 8:01 pm ] prosze niech mi ktos powie co ja mam zrobic zeby sie nim cieszyc bo sa powody zamiast myslec wiecznie o najgorszym;( caly czas wydaje mi sie ze mnie odtraci, ze jestem taka tragiczna, ze nie zasluguje na chlopaka, ze ma mnie juz dosc, to mnie doprowadza do szalenstwa! nie umiem sie niczym cieszyc bo ciagle nachodza mnie te mysli
  10. Witam wszystkich! Od roku trapią mnie natręctwa, zaczęły się dnia gdy miałam okropną przygodę z marihuaną, po dziś dzień przeklinam moją głupotę. Ale myślę, że tak naprawdę nerwica siedziała we mnie o wiele wcześniej, a trawka spowodowała jej gwałtowny wybuch. Wszystko zaczęło się chyba od mojej pierwszej miłości. Nie był to związek długi, ale bardzo mnie zmienił. Straciłam przez niego szacunek do siebie. Strasznie kochalam osobę, z którą wtedy byłam. BYło dla mnie naturalne poświęcanie się dla ukochanego, bycie dla niego dobrą. Niestety on chyba nie byl na tyle dojrzaly zeby to zrozumieć. Caly czas wypominal mi moja dobroc jako podkladanie sie. Gdy chcialam czegos od niego rzadko to otrzymywalam. Byl niekonsekwentny, zrobil ze mnie zrzedzaca histeryczke. Chcialam jak najlepiej dla naszego zwiazku, postanowilam ze zaryzykuje i przezyje z nim moj pierwszy raz. Niestety ON rzucil mnie, mimo zapewnien przed naszym pierwszym razem o wielkiej milosci, doslownie po niecalych dwoch tygodniach. Bylo to 1.5 roku temu. Nie umialam sie z tego pozbierac. Schudlam do tego stopnia, ze mialam podejrzene anoreksji, bylam wiecznie zaplakana, a na dodatek ta trawa zniszczyla mnie do konca. Nerwica byla u mnie ciagla obawa o schizofrenie na poczatku, pozniej przezywalam bardzo silna depersonalizacje. Na szczescie pomogly mi wakacje, chociaz tak czy siak byly traumatyczne pod kilkoma wzgledami (m in z powodu nauczyciela ktory molestowal swoje podopieczne, wsrod nich mnie, za co wnioslam przeciw niemu oskarzenie z pozytywnym skutkiem). Mimo to pomogly mi oderwac sie od stanu rozmyslania o swoich problemach. Gdy rozpoczal sie nowy rok szkolny poznalam 2 lata starszego chlopaka, ktory byl mistrzem w robieniu pierwszego wrazenia. Podobalam mu sie wiec zaczelismy sie umawiac, zakochalam sie. Okazalo sie ze ma dziewczyne. Obiecywal ze z nia zerwie a tymczasem przez 5 miesiecy tylko mnie zwodzil, przy okazji psujac rodzace sie w miedzy czasie uczucie miedzy mna a jego kuzynem, ktory w chwilach kryzysu byl dla mnie wsparciem. Na szczescie zerwalam te znajomosc, bylam przekonana ze z jego kuzynem, moja jedyna bratnia dusza i jedyna osoba ktora kiedykolwiek o mnie naprawde walczyla tez wszystko skonczone z powodu mojego wczesniejszego bledu i slepoty. Okazalo sie ze nie. Wszystko naprawilam, jestesmy razem juz 7 miesiecy. Spedzamy ze soba wiekszosc wolnego czasu. Jest dla mnie wyjatkowy pod kazdym wzgledem, jest niezwykle dobry i pelen zrozumienia. Niestety coraz bardziej boje sie, ze nie wytrzyma ze mna. Jest swiadom mojej nerwicy, tego co przezylam i jak bardzo mnei zraniono, probuje z nia walczyc na swoje sposoby, stara sie mi pomoc. mimo to OKROPNIE boje sie ze go strace. Co chwila przyrownuje go do tamtych dwoch, ktorzy mnie tak zranili. Bywam smetna, placze bez powodu przy nim czasem, nie moge sie wyzbyc tej obawy, ze mnie porzuci, a wtedy ja cala sie zawale, wszystko to o co walczylam ulegnie unicestwieniu. robie wszystko co moge zeby mu nie zrzedzic, zeby zapominac o tych lekach, ale czasem nie potrafie. kocham go, jestem tego pewna, bo jak mowilam - jest moja bratnia dusza. lacza nas pasje, poglady, marzenia. uwazani jestesmy za piekna pare, niezwykle zgrana i to jest prawda! ale czasami martwie sie, ze swoimi emocjami i natretna obawa przed porzuceniem zepsuje ten zwiazek. nie wiem co mam robic. ciagle o tym mysle. boje sie bardzo!;( on jest niezwykle opanowana osoba i mimo wszystko nie jest w stanie pojac kazdego mojego zachowania, bo rozni sie ode mnie. powiedzial mi ostatnio ze nigdy go nie strace, ze juz ze mna lepiej, odkad uregulowaly mi sie hormony przez tabletki, ale ja sie martwie i to tak panicznie, ze moze klamie, ze moze lituje sie tylko nade mna. wiem ze tak nie jest ale nie moge przestac myslec o tym. wyobrazam sobie nasze zerwanie i moja rozpacz po nim. jestem pewna ze zalamalabym. CO MAM ROBIC?;( przepraszam za tak dlugiego posta ale chcialam zey to wszystko bylo jasne i zrozumiale...
×