No właśnie.. tak naprawdę nie wiem. Bo czasami myślę sobie że dam radę, że strasznie ich kocham / męża i 3 letnie dziecko/ i zrobię dla nich wszystko i że nigdy ich nie opuszczę a czasem mam ich serdecznie dość, jestem wściekła, wyżywam się, krzyczę, mam dość ich a oni mnie, chcę uciec i chcę żeby oni uciekli. Teraz akurat mam dosyć siebie i ich. Chciałabym wyjechać i nie być z nimi. Być jak najdalej. Nie męczyć się nimi i nie męczyć ich sobą. Mąż ma mnie serdecznie dosyć. Sam powinien iść na terapie po 4 latach ze mną. Ja chodzę. poszłam dla siebie i mojej rodziny, żeby nas uratować. Żebym dziecku krzywdy nie zrobiła na całe życie swoją sinusoidą emocjonalną. Tylko czy w ogóle jest sens żeby oni się ze mną męczyli przez następne lata a ja z nimi? Przecież dziecko rośnie i na cholerę mu taka matka? Matka która go bardzo kocha i bardzo nienawidzi. Mój mąż jest stabilny i mnie to najbardziej w nim wkurza. Myśli racjonalnie co mnie doprowadza do szału. Jednocześnie to wszystko mnie w nim pociąga.
Będzie i jest dobrym ojcem dla dziecka. Może lepiej żeby sam wychowywał dziecko? Często tak sobie myślę. Przynajmniej nie będzie karmił dziecka humorami jak ja.
Lepiej by im było beze mnie. Łatwiej. I mi by było lepiej i łatwiej. Mogłabym ulegać swoim zachciankom, tułać się po świecie, uciekać od wszystkich i wszystkiego, łapać wiatr w żagle, być wolna, żyć w swoim kochanym chaosie.... A nie dopasowywać się do realnego świata, stabilnego, systematycznego, próbować zmieścić się w normach społecznych co mi w ogóle nie wychodzi... Nienawidzę codzienności. Męczę się....