Skocz do zawartości
Nerwica.com

Tomb

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Tomb

  1. Masz rację. Nałogi to jedna z rzeczy za ktorą nikogo nie mogę winić, a tylko siebie. To było niedojrzałe i głupie. Jednak czasu nie da się cofnąć. Można tylko próbować pójść dalej i robić wszystko aby było lepiej. Dziękuję za to, że udało Ci się przeczytać wszystko. Walcz o chęć życia mimo wszystko. Tak jak mówi ostatnie zdanie, które cytowałaś, mamy naprawdę więcej siły będąc tu.
  2. Witam. To mój pierwszy post na forum. Przeglądałem je już wielokrotnie, jednak brak odwagi skutkował tym, że aż do teraz nie zarejestrowałem się. Chciałbym opisać moją historię, mam nadzieję, że komukolwiek uda się doczytać do końca. Post będzie naprawdę długi. Mam 21 lat. Prawdopodobnie moja choroba zaczęła się już 10 lat temu, lecz dopiero niedawno zdałem sobię sprawę z jej istnienia. W mojej rodzinie zawsze było różnie. Ciąża mojej matki była tak naprawdę zaplanowana po to aby uciec z własnego domu, oraz traumy którą przeżywała. Jest to fakt, ponieważ wielu członków rodziny, z obu stron, i matki i ojca potwierdziło, że jest to prawda. Moja matka zawsze była impulsywna, krzyczała co chwilę, o byle co. Mój ojciec jest jej przeciwieństwem. Spokojny, niezbyt wylewny jeżeli chodzi o uczucia. Od małego nie poświęcano mi zbytnio uwagi. Ojciec popychany przez matkę pracował dzień i noc aby zapewnić jej potrzeby finansowe, które były oczywiście przesadne oraz głównie dla jej korzyści. Całe dzieciństwo spędziłem w większości bawiąc się samemu, lub poprostu włączano mi telewizor i zostawiano samego w pokoju na cały dzień. Matka była zajęta sobą, gdy była pod presją, lub nie dostawała czego chce, dostawało się mi w postaci krzyku, lub bicia. Bez podstaw. Ojca nie widziałem czasem parę dni, ponieważ wychodził wcześnie i wracał kiedy już spałem. Nie miałem z nim dobrego kontaktu z tego względu. Cały ten cyrk na kółkach kręcił się aż do 11 roku mojego życia. Zachorowałem na cukrzycę typu I. Choroba zaczęła się tak naprawdę rok przed jej wykryciem. Zacząłem chudnąć, często chorować na mniejsze infekcje, oczywiście mieć okropne pragnienie (wypijałem zgrzewkę wody dziennie). Czułem brak siły, nie mogłem się wyspać, brak mi było apetytu. Za to również dostawało mi się od matki, która twierdziła jakimś cudem że to wszystko moja wina. Po prawie roku czasu schudłem do 44 kg (wzrost 186 cm, tak), zacząłem często mdleć. Dopiero po omdleniu w szkole wezwano moich rodziców na rozmowę. Po tym wszystkim wreszcie wysłano mnie do lekarza. Wykryto cukrzycę. Byłem już bliski śmierci, trafiłem do szpitala gdzie oczywiście objęli mnie odpowiednią diagnozą i opieką. Wszystko wskazywało na to, że cała ta sytuacja spowoduje, że moi rodzice otrząsną się z tego co działo się od początku ich małżeństwa. Było odwrotnie. Po tym wszystkim, gdy wróciłem do domu i zacząłem moje leczenie, zrobiło się jeszcze gorzej. Moi rodzice zaczęli się kłócić o wszystko. Głównie o to, że zachorowałem. Matka zrzuciła winę na ojca, ojciec na matkę. Prawdopodobnie już wtedy chorowałem na ciężką depresję, byłem jednak zbyt młody aby stwierdzić to samemu i zbyt przestraszony aby powiedzieć, że coś jest nie tak, żeby mi się nie dostało. Ojciec zaczął zdradzać matkę. To był jeden wielki rollercoaster. Nie dbałem o cukrzycę w ogóle, przestałem mierzyć pz. cukru, oraz brałem insulinę 'na oko'. Objadałem się lub nie jadlem w ogóle. Gdy tylko rodzice dowiadywali się, że przestałem się kontrolować, za każdym razem dostawałem lanie, lub miałem awanturę przez parę dni. Wkońcu rodzice się rozwiedli, ojciec mieszkał u matki, ja z matką. Nie zmieniła się w ogóle. Chyba, że na gorsze. Próbowali do siebie wrócić wiele razy. Każda próba skutkowała jeszcze gorszą sytuacją. Po jakimś czasie moja matka znalazła sobie faceta. Po paru spotkaniach z nim, oświadczyła, że chce wyjechac do Anglii aby zarobić trochę grosza i że wróci za dwa lub trzy miesiące. Po trzech dniach kiedy to oznajmiła, po powrocie ze szkoły zobaczyłem kartkę, że już wyleciała, że ojciec wie o wszystkim i za parę dni wprowadzi się. Okazało się, że ojciec nie wiedział nic. Szybko przeprowadził się do mieszkania. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Nie wiedział jak się ma mną zająć, co mi powiedzieć, jak wykonywać codzienne czynności domowe (gotować, prać, sprzątać, etc.) Zająłem się tym ja, również nie mając pojęcia. Po miesiącu czasu, stało się coś czego się nigdy nie spodziewałem. Mój ojciec pewnej nocy próbował popełnić samobójstwo. Wstałem w nocy, telewizor był włączony. Miałem przeczucie, że coś jest nie w porządku, poszedłem sprawdzić. Zanim próbowałem go dobudzić, zobaczyłem na stole mnóstwo różnych tabletek oraz butelkę po wódce, która była pusta. Zadzwoniłem po karetkę. Na szczęście w porę udało się go wyratować. Parę dni później telefon od matki. Powiedziała, że nie wraca. Przez parę następnych lat, całe moje życie toczyło się w okół braku zainteresowania swoją chorobą, popadnięciu w alkohol, narkotyki. Co jakiś czas udawało mi się z tego wychodzić aby znów popaść. Byłem oczywiście w wielu związkach, często takich które nie miały sensu, zazwyczaj kończyły się źle, skutkując coraz bardziej gwałtowną reakcją na odrzucenie (Wnioskując po swoim zachowaniu, prawdopodobnie syndrom odrzucenia po rodzicach, podświadoma potrzeba posiadania kogoś przy sobie, etc. który towarzyszy mi do dziś, chociaż z tym walczę) taką jak myśli samobójcze, izolacja i tym podobne. Każdy mały impuls powodował u mnie uczucie braku jakiejkolwiek nadzieji. W marcu tego roku, po kolejnym odrzuceniu, oraz kolejnym wyniszczającym okresie życia, zgłosiłem się do psychologa mimowolnie. Bardzo chciałem aby ten koszmar się skończył. Po dwóch wizytach u psychologa i wyjawieniu wszystkiego, stwierdzono, że natychmiast powinienem udać się do psychiatry. Tak się stało. Dostałem leki. Wciąż było cięzko, lecz po jakimś czasie, przez trzy miesiące, pierwszy raz było naprawdę lepiej. Poczulem, że wkońcu mogę coś ze sobą zrobić. Myliłem się. Odstawiłem leki pod wpływem pozytywnych emocji. Przestałem uczęszczać na psychoterapię. Znów wróciłem do dawnych nawyków i nałogów. Było jeszcze gorzej. Wróciłem tam znów, znów dostałem leki.. nie mam odwagi aby opowiedzieć to, co stało się w przeciągu sierpnia, oraz września. Boję się wrócić na psychoterapię, przez moje lenistwo leki prawdopodobnie nie zaczną działać, dopóki nie wezmę się za siebie. Dwa dni temu przeżyłem kolejną traumę, pojawiły się myśli samobójcze. Mimo wszystko, wiem, że chcę walczyć. Moje drugie ja pociąga mnie w dół, namawiając do zakończenia tego wszystkiego, ale wiem, że to nie prawda. W głębi duszy pragnę pomocy, poprostu boję się o nią poprosić. Lecz jest bardzo blisko.. Wszystkim tym którzy dotrwali, bardzo dziękuję. Mam nadzieje, że wszystko jest czytelne, i nie napisane chaotycznie, bo pisałem naprawdę na żywioł. Życzę powodzenia wszystkim w walce z tym okropieństwem, wiem, że każdy z nas tak naprawdę posiada więcej siły niż ktokolwiek, kto nigdy tego nie doświadczył. Sama świadomość tego, że wciąż tu jesteśmy powinna do tego motywować.
×