Skocz do zawartości
Nerwica.com

mylittlepony

Użytkownik
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia mylittlepony

  1. To co piszesz ma w sobie dużo sensu i na pewno jest warte przemyślenia, a nawet i wdrożenia, ale z jednym się nie zgodzę- łatwiej właśnie kopać się ze światem, bo nie wymaga to tyle pracy i samozaparcia co zrozumienie siebie i świata. Nie jest to prawidłowe, ale zazwyczaj wybiera się prostsze rozwiązania. Do tych trudniejszych trzeba dojrzeć i znaleźć w sobie siłę na to, żeby zacząć je stosować w swoim życiu.
  2. mylittlepony

    Samotność

    Wykorzystam ten wątek, żeby po raz pierwszy w życiu wyrzucić z siebie to, co udaję, że mnie nie martwi. Czuję się tak bardzo samotna, samotna ze swojej winy, boję się, że nigdy się to nie zmieni, bo nie jestem w stanie zmienić siebie tak jakbym chciała. Samotna, bo nie mam przyjaciół, kolegów, znajomych- dopóki jestem wesoła nie ma problemu, ale w końcu ludzie tracą zainteresowanie mną, ci, których znam są nastawieni tylko na siebie, nikogo nie interesowało nigdy co mam do powiedzenia o sobie, więc ja zawsze słuchałam, pocieszałam, doradzałam, a to co moje trzymałam dla siebie, co źle się dla mnie skończyło; wtedy kiedy utrzymywałam kontakty z ludźmi też czułam się samotna, właśnie przez to, że kiedy próbowałam powiedzieć o swoim problemie to ludzie przerywali mi zdanie po to, żeby powiedzieć jakiejś głupocie, bagatelizowali to. Miałam przyjaciółkę, chyba tylko przed nią troszeczkę się otworzyłam, ale nie byłam dla niej wystarczająco ważna, każdy inny był ważniejszy, chyba mnie wykorzystywała, chyba byłam coś jak 'nagroda pocieszenia', jak powiedziałam jej o depresji to ani razu nie zapytała nawet 'jak się czujesz?', w ogóle wręcz o nic nie pytała, a mi było przykro i skończyłam tę znajomość, bo to dobitnie pokazało mi jak nic dla niej nie znaczę. Zawsze po prostu byłam dla innych, dlatego ludzie do mnie w pewien sposób lgneli, ale ja niczego w zamian nie dostawałam. Jestem też samotna, bo nigdy nie byłam w związku, nikt nawet nigdy nie okazał mi tego rodzaju zainteresowania, nikomu się nie podobam ani nie podobałam, boję się, że pozostanie tak już na zawsze. To też moja wina, bo od kiedy zauważyłam, że zaczynam zwracać na siebie uwagę (czyli mam naście lat, wkładam spódniczkę, a stare oblechy gapią się) to zamieniłam się w... no waśnie, w co? W kogoś, kto przyciąga uwagę, bo wygląda dziwnie, a skoro wygląda dziwnie, to nie może się podobać (w koncu o to chodzilo). A teraz wróciłam do 'normalności', chcę się podobać, chcę się ZAKOCHAĆ, ale przecież to tak nie działa. Z jednej strony pogodziłam się z tym, że do końca życia będę sama, ale nikt tego nei chcę, a ja nie jestem pod tym względem inna. Sama nie wiem, chodzi o wygląd? O charakter? O co? Przecież nawet ludzie uważani za brzydkich czy nudni/głupi/etc są w związkach, więc co jest problemem w moim przypadku?! Jestem też samotna, bo czuję się niekochana przez rodzinę, wiem już z czego to wynika, wiem też, że to nei prawda, ale kłopot w tym, że wiem to, ale tego nei czuję, nie wierzę. Chciałabym, żeby moje dzieciństwo było inne, właśnie przez to jestem tak posrana, właśnie to mnie zniszczyło. To wszytko sprawia, że unikam ludzi, niesamowicie boję się wszelkich kontaktów, nawet tych internetowych (to dla mnie łatwiejsze niż poznawanie kogoś na żywo, ale nie wiedzieć czemu jak już kogoś poznam w ten sposób to urywam kontakt), ale z drugiej strony nawet ja czasem potrzebuję innych, tylko, że kiedy wychodzę im na przeciw to mnie nei widzą. Nie ulżyło mi nawet, wręcz jest mi gorzej, mam ochotę nie istnieć, bo to nie ma sensu, po co, skoro naprawdę dla nikogo nie było by różnicy, gdybym nagle zniknęła, nie chcę już tak dłużej żyć.
  3. Ludzie, którzy nigdy nie zmagali się z czymś podobnym nie są w stanie się tym przejąć i tego zrozumieć, nawet gdyby chcieli, to nie jest niczym złym. Doskonale Cię rozumiem, bo sama oczekiwałam innych reakcji na mój stan, ale w końcu zrozumiałam, że tak naprawdę to nie mam nawet do tego prawa, z wyżej wymienionego powodu :) Więc tak jak vaganka napisała, najlepiej wsparcia szukać np. na forum, tam, gdzie są ludzie z podobnymi doświadczeniami.
  4. Od 5. roku życia bałam się śmierci, ale tylko swojej- jak myślałam, że inni też przecież umrą, to uspakajałam się, ale w końcu to przestało działać i zaczęłam się martwić też śmiercią rodziny, jedynie widząc, że oni się nie boją, że są z tym oswojeni jakoś mnie podnosiło na duchu, ale teraz każda śmierć mnie przeraża, dosłownie każda (wliczając w to... owady). Śmierć jest jedyną rzeczą, która wyzwala we mnie silne emocje, ale nauczyłam się już o niej nie myśleć tak często jak kiedyś i panować nad lękiem. Chyba najlepszym rozwiązaniem (przynajmniej u mnie się to sprawdziło) jest skupienie się na jednym elemencie życia, który sprawia przyjemność. Kiedy zaczynam myśleć o śmierci, to staram się przekierować myśli na ten konkretny element życia, który może jest płytki, ale trudno, lepsze to niż ataki paniki.
  5. To jest trudne pytanie, ale chcę po prostu sama poczuć się wartościowa, a osiągnę to wtedy, kiedy zobaczę, że inni mnie akceptują. To jest dla mnie sygnał zwrotny. Niestety stanęło na tym, że boję się każdej konfrontacji, bo przecież kolejna osoba może pokazać mi, że jestem odpychająca. Poza tym, nie wiem na czym mam się koncentrować w życiu, najłatwiej mi chyba było obrać cel 'być pozytywnie odbieraną'... Ale właśnie o to chodzi, że ja zawsze jestem uśmiechnięta i grzeczna, nie umiem być inna wobec obcych, a mimo to słyszę rzeczy, od których robi mi się przykro. Może nawet jestem przesłodzona, bo tak naprawdę jestem wyuczona określonych zachowań, reakcji, co również mi przeszkadza, bo nie umiem być naturalna (tzn. wyćwiczyłam to do perfekcji i nikt nie wie, że to jest fałszywe, ale chciałabym się wyluzować, nie musieć modulować głosu, udawać zdziwienia itd. bo dla mnie samej to nienaturalne, tylko bez tego pewnie w ogóle nie wiedziałabym jak się zachowywać i co powiedzieć). A co było tym motorem do zmiany, co sprawiło, że zaczęłaś się przejmować? Tzn. wypracowałaś to jakoś, czy samo przyszło? (przypuszczam, że jak wyjadę, a wyjeżdżam za kilka dni na studia, to również będę się przejmować nimi, bo nie będę wtedy mieć kontroli nad tym co się z nimi dzieje, póki jestem to wszystko obserwuję i chyba dlatego jestem spokojna, ale jak np. mama na coś się skarży to nie umiem dostosować swojego zachowania do tego co powiedziała i dalej koncentruję się na sobie, wiem tylko jak się zachowywać wobec obcych- jeśli się nie przejmuję nimi, to umiem to udać, ale ta zasada nie działa w kwestii rodziny)
  6. Witam wszystkich, Jak wiele osób na tym forum, mam dosyć duży problem z 'normalnym' funkcjonowaniem- nie wiem nawet jak dokładnie oddać w czym ten problem tkwi, ale powiedzmy, że wygląda to tak: Praktycznie cały czas czuję się bardzo samotna, nielubiana, niekochana, odpychająca. Mam wrażenie, że obcy ludzie, przechodnie, są do mnie wrogo nastawieni co wpędziło mnie w kompleksy. Nie mam już znajomych, bo się od nich odcięłam, czułam, że nie jestem im potrzebna i ostatecznie się odizolowałam. Sądzę, że moja rodzina mnie nie kocha. To jest wręcz jakaś obsesja, ciągle myślę o tym, że dla innych nic nie znaczę i nikogo nie mam na tym świecie. Z domu praktycznie nie wychodzę, mam duże opory, żeby coś gdzieś załatwić, nawet telefonicznie- boję się, że ktoś będzie dla mnie nie miły (bo po prostu często tego doświadczam ze strony obcych). Cały czas analizuję moje relacje z innymi ludźmi. Z drugiej strony jestem ŚWIADOMA tego, że to wcale tak nie jest. Bo wiem, że tak naprawdę gdybym się zabiła czy coś mi się stało to rodzina by to przeżywała, a znajomi jednak jeszcze co jakiś czas podejmują próby kontaktowania się ze mną- więc chyba nie jestem im obojętna; to trochę tak jakby w jednym ciele żyły dwie osoby, które różnie odbierają świat i ogólnie o skrajnie różnych poglądach- weźmy na przykład seksualność, ta jedna część mnie jest nastawiona hm... jak jakaś cnotka, a druga uważa, że to przecież nic złego. Bardzo dużo jest takich przykładów rozbieżności. To wszystko razem wzięte do kupy sprawia, że czuję się jakbym była nieźle zaburzona i że chcę nie istnieć, bo jestem taką porażką, która nie umie żyć w społeczeństwie. Bo to jest tak, że zaczynam się czymś martwić i współmiernie do tego się zachowuję (np. widzę, że ludzie mnie olewają i płaczę), a przy tym wszystkim mam świadomość, że to obiektywnie patrząc wcale nie jest tak (to ja się odizolowałam, bo coś sobie ubzdurałam), albo żeby dokładniej nakreślić jak to wygląda, to podam jeszcze taki przykład: jestem bardzo agresywna, praktycznie non-stop (nie wiem czemu) i przez to kłócę się z mamą, ona na moją agresję reaguje złością, a jak jest na mnie zła, to myślę sobie, że ona mnie nie kocha, jestem beznadziejna itd, a przecież to przez moją agresję ona zachowuje się w stosunku do mnie w ten sposób. Ja nie wiem kompletnie co z tym zrobić, nie mogę tak dalej funkcjonować, bo to jest bardzo uciążliwe, a na dodatek ta część mnie, która czuje, że jest niepotrzebna zachorowała na depresję i właśnie niedawno zakończyłam leczenie farmakologiczne + terapię. Nienawidzę siebie za takie postrzeganie rzeczywistości. Ubzdurałam sobie coś i to mi niszczy życie, bo z rodzina mam średnie stosunki, a znajomych nie mam w tej chwili żadnych, z domu nie wychodzę, młodość przecieka mi przez palce. Do tego dochodzi jeszcze inna rzecz, a mianowicie o ile mam empatię dla obcych ludzi, tak kompletnie nie mam jej dla rodziny, rzadko kiedy potrafię współczuć komuś z rodziny, mama mówi, że jest zmęczona, a do mnie to nie trafia. To też jest bardzo męczące, czuję się przez to taka pusta i wręcz bezduszna. Więc: jak z tym walczyć? Przepraszam za chaos, ale naprawdę ciężko to jakoś spójnie wyłożyć.
×