Skocz do zawartości
Nerwica.com

Myszasty

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Myszasty

  1. Myszasty

    Cześć !

    Chusteczka, jedyne do czego mnie sprowokowała to do zwykłego "do widzenia" Zobaczymy co będzie następnym razem.
  2. Myszasty

    Hej,hej

    Karolinax33, cześć! Jeśli pomimo nieudanej próby samobójczej nadal masz wrażenie, że szkoda, że nie wypaliła, to może faktycznie powinnaś pogadać z psychiatrą?
  3. Myszasty

    Cześć !

    Może chodzimy do tej samej? Patrząc na Twoje 071 mam nieodparte wrażenie, że oboje jesteśmy z Wrocławia. Zobaczymy jak to będzie z tą terapeutką, za dwa tygodnie mam z nią kolejne spotkanie
  4. Myszasty

    Cześć !

    Dziękuję za przywitanie. KonradGorak, nie same leki - chodzę również na psychoterapię, ale nie wiem czy tak powinna ona wyglądać. Po pierwsze nie jest ona regularna - pracuję na zmiany a co się z tym wiąże nie zawsze udaje mi się docierać na spotkania z terapeutką. Odwoływanie i przekładanie raczej nie sprzyja terapii ale niestety nie mam czasami wyjścia. Co do samej terapii - na dzień dzisiejszy mam ćwiczenia oddechowe. W trakcie "napadu" są one rzeczywiście pomocne - odpowiedni i wyregulowany oddech pozwala uspokoić serce a co za tym idzie psychikę. Natomiast podczas ostatniego spotkania terapeutka stwierdziła, że skoro od ostatniego spotkania wszystko u mnie OK, to to było tyle na dzisiaj, po czym mnie pożegnała. Chyba nie na tym powinno to polegać. Zobaczymy co będzie na następnym spotkaniu, które mam w przyszłym tygodniu. Ogólnie z terapeutką dogaduję się bez problemu i czuję się spokojnie w jej towarzystwie, więc co do samej jej osoby nie mam jej kompletnie nic do zarzucenia. beedee, tak jak napisałem wyżej - chodzę na terapię. monk.2000, staram się pisać w miarę czytelnie i przejrzyście .
  5. Myszasty

    Cześć !

    Chciałbym się ze Wszystkimi gorąco przywitać. Mam na imię Piotrek, mam 27 lat. Od ponad roku cierpię na zespół lęku napadowego. Leczę się u psychiatry, biorę leki, chodzę do psychologa. Skutek jakiś tam jest - nie minęło to do końca, ale jest lepiej niż było. Na co dzień nie wyróżniam się niczym szczególnym spoza społeczeństwa - pracuję, mam żonę, znajomych z którymi się spotkam, robię to na co mam ochotę i na co pozwala mi czas - chodzę na mecze, spotykam się ze znajomymi, zajmuję się moimi trzema kotami na punkcie których mam lekkiego bzika . Ogólnie uwielbiam zwierzęta, wszystkie moje 3 koty zostały ocalone przeze mnie od oddania do schroniska. Moje problemy zdrowotne zaczęły się około 11 lat temu - w wieku 16 lat miałem pierwszy 'napad'. Siedząc w domu ni stąd ni zowąd poczułem ogromne przerażenie i strach, serce zaczęło bić jak oszalałe a ja czułem, że za chwilę wydarzy się coś strasznego, chociaż sam na dobrą sprawę nie wiedziałem co. Po kilku minutach atak ustał, ja po dłuższej chwili kompletnie się uspokoiłem. Minęło kilka miesięcy i kompletnie zapomniałem o tym wydarzeniu które miało miejsce. Pochodzę z lekko patologicznej rodziny. Rodzice (oboje już nie żyją, niestety wykończyło ich uzależnienie od alkoholu) rozwiedli się gdy miałem niecały rok. Ojciec zapomniał kompletnie o moim istnieniu, z tego co wiem od mojej mamy strasznie pił i bił moją mamę co było zresztą główną przyczyną ich rozwodu. Matka niestety również nie stroniła od alkoholu, leczyła się na nerwicę a cały stres z tym związany topiła w wódce. Różnie układało się moje życie z matką alkoholiczką - gdy nie piła było w porządku, gdy tylko sięgała po alkohol dom i całe moje życie przeradzało się w piekło. Dzisiaj wiem, że ukradła mi część dzieciństwa i dorastania, ale nie mam o to do niej żalu - wiem, że to alkohol a nie jej specjalne działanie. Sam też sporo sobie zaszkodziłem alkoholem i narkotykami ponieważ to one były dla mnie ucieczką od przykrej momentami rzeczywistości. Dosyć sporym ciosem dla mnie była śmierć mojej matki - zapiła się i zmarła praktycznie na moich rękach gdy miałem 24 lata. Od tamtej pory sam zacząłem popełniać jej błędy - piłem, ćpałem i robiłem masę głupot - jakich? Nie ma to tutaj większego znaczenia, chyba każdy wie, że u człowieka pod wpływem alkoholu i różnorakich narkotyków w głowie rodzą się naprawdę durnowate pomysły. Taki stan rzeczy trwał około roku gdy nagle... Pewnego razu pojechałem w odwiedziny do mojej znajomej - oczywiście na kacu. Popijając herbatę i rozmawiając o niczym poczułem okropne mrowienie całego ciała i coś, czego do dzisiaj nie potrafię wyjaśnić - moje serce zabolało, jakby ktoś wbijał mi w nie ogromną szpilę. Wystraszyłem się, w sekundę zrobiłem się cały słaby, wszystko wydawało się jakby nie z tego świata a ja miałem wrażenie że umieram, że to czas na mnie, że za chwilę dostanę zawału, że zwariuję i już nigdy nie byłem niczego świadomy. Serce waliło jak oszalałe a ja czułem jak tylko coraz mocniej się pocę. Błagałem moją znajomą o to, żeby zadzwoniła na pogotowie, ona jednak odmówiła i zaczęła mnie uspokajać. Po kilkunastu minutach wszystko ustąpiło a ja poczułem się kompletnie wyczerpany - pojechałem więc do domu i położyłem się spać - przespałem cały dzień. Od tamtej pory odstawiłem alkohol i narkotyki, ale problem narastał. Z dnia na dzień było coraz gorzej, byłem kompletnie odłączony od rzeczywistości, że jestem za jakimś mlecznym kloszem. Ataki lęku pojawiały się coraz częściej i częściej, były coraz mocniejsze i coraz bardziej wyczerpujące. W końcu zdecydowałem się iść do psychiatry. Od ponad roku leczę się i mam zamiar wygrać tę walkę definitywnie - pozbyć się tego cholerstwa raz na zawsze . Mam nadzieję, że moja opowieść nie zanudziła Was. Pozdrawiam Wszystkich 'walczących'! :)
  6. Moje ataki są bezpośrednio związane z moim natrętnym myśleniem o zawale serca, o śmierci i z dyskomfortem odczuwanym w klatce piersiowej. Ciągłe wrażenie "ciasnoty" między żebrami, coś jakby ścisk za mostkiem, niemożność złapania pełnego oddechu. Takie odczucia fizyczne dodatkowo pogłębiają tylko myślenie o najgorszym. Niestety nie do końca potrafię sobie z tym radzić i od czasu do czasu zdarza się konkretny atak, który wygląda mniej więcej tak: - przede wszystkim potężne mrowienie w głowie, trochę słabsze w całym ciele, - kompletna depersonalizacja i derealizacja (nawet będąc w domu wydaje mi się, jakby to jednak nie do końca był mój dom), w tym momencie wszystko co mnie otacza znajduje się jakby za lekką mgiełką - te dwa odczucia powodują myślenie: 'o cholera, zaraz zemdleję, słabo się czuję, to pewnie zawał'... następuje jeszcze większe 'nakręcenie się' - ogromne pocenie się całego ciała: plecy, dłonie, uda, nogi... no dosłownie jakby z każdego możliwego miejsca na ciele wydzielał się ze mnie pot - przyspieszone bicie serca, czasami chyba aż na granicy jego wytrzymałości, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi - kompletne drżenie rąk, nie potrafię wtedy utrzymać praktycznie niczego w dłoniach, gdyby ktoś podstawił mi fortepian pod ręce, to myślę, że Chopin miałby całkiem niezłego konkurenta Taki atak trwa od 10 minut do czasami aż pół godziny, zdarza się on w różnych miejscach, ale najrzadziej w miejscach pełnych ludzi i w domu. Jak sobie radzę? Przede wszystkim kontrola i wyrównanie oddechu - to przy okazji pozwala uspokoić serca. Dodatkowo staram się podczas takiego ataku czymś zająć myśli - aby odpędzić myślenie o zawale. Dodatkowo bardzo pomocna jest dla mnie obecność drugiej osoby, bardzo pomaga fizyczny kontakt - chwycenie za dłoń, objęcie, przytulenie.
  7. Ogromny lęk przed zawałem serca, śmiercią i opuszczeniem żony (najbliższej mi osoby). Bardzo boję się tego, że mogłoby to być dla niej ogromnym ciosem. Trochę jakby strach przed tym, że odejdę nie dokonawszy czegoś w życiu, sam nie wiem czego.
×