Skocz do zawartości
Nerwica.com

malachitowa

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez malachitowa

  1. mnie tylko zastanawia czy tak już będzie psychicznie? będę czuła jakby wszystko było przytłumione? nie będę mogła myśleć jak wcześniej? będę ciągle taka przymulona i bez emocji? -- 10 wrz 2013, 22:59 -- od dwóch dni biorę połówki (choć trudno podzielić proszek z kapsułek) i czuję się o niebo lepiej. w końcu mogę normalnie funkcjonować i nie przesypiam połowy dnia.
  2. naprawdę trudno powiedzieć. czuję jakbym wszystko, co mnie tak przygniatało zakopała gdzieś w sobie. nie wiem czy to leki tak szybko zadziałały. tak jakbym nie dopuszczała myśli do siebie, a kiedy dopuszczam to jakoś tak powierzchownie tylko mnie dotykają. tak jakbym trochę nie była sobą. jestem spokojna, a jednocześnie nie mogę się na niczym skupić, nie mogę usiąść i popisać, bo po prostu nie mam głębszych refleksji... jestem jakby pusta, przysłonięta czymś. trochę się boję, że przez te leki gdzieś zgubię siebie, a kiedy je odstawię będzie gorzej. chyba pierwszy raz nie potrafię nawet określić jak się czuję... -- 08 wrz 2013, 11:32 -- chyba to rzucę. nie pomogę sobie tłumiąc sztucznie wszystko. jak mam opowiedzieć u psychologa w czym był problem jak nagle o tym zapomniałam. przestaję się czuć. nie mogę myśleć. jestem skołowana, pusta, bez emocji. ogłupiona. jeśli tak to ma wyglądać. sztucznie dobry nastrój kosztem siebie to wolę rzucić. tylko jak z tego zejść? biorę kapsułki, więc nie da się chyba zacząć brać połówek. jedną na dwa dni? -- 08 wrz 2013, 11:37 -- do tego dochodzi brak koncentracji, pogorszenie widzenia, lekkie zawroty głowy i ciągła senność. -- 08 wrz 2013, 11:58 -- nie wiem co robić. chyba umówię się znowu do psychiatry, chociaż ona w ogóle nie będzie mnie słuchać i pewnie będzie radziła brać dalej. na 1 wizycie nawet mi nie wytłumaczyła jak działają leki itd. nie wiem czy dać sobie jeszcze czas i poczekać co będzie, czy zacząć zmniejszać dawkę.. połowę dnia przesypiam, zaraz po wzięciu leków. teraz będę miała w pracy drugą zmianę, pewnie nie będę się dobrze czuć. chyba zacznę brać połówkę.
  3. 1 października mam 1 wizytę, jakby co będę szukać innego.
  4. męczył mnie tylko ból głowy, po każdej tabletce żołądka i to skołowanie. no i serce mnie pobolewa. to tyle, mam nadzieję, że to minie. wczoraj było już lepiej, został tylko jakby delikatny ucisk serca. co do nastroju to nie potrafię nic powiedzieć, nie czuję, żeby polepszył się przez leki (poza tym to dopiero 5 tabletek), tylko utrzymuje się dobry taki jak był kilka dni przed braniem.
  5. Chusteczka, grunt, żeby chcieć i zacząć małymi krokami wprowadzać w życie. Zrobić coś dla siebie dobrego, może właśnie to, co chcielibyśmy, ale się boimy. Mi wiele rzeczy przyszło do głowy po rozstaniu, chciałam zrobić wszystko to, czego nie robiłam będąc z kimś, bo stwierdziłam, że to mi wystarczy, bo przecież jest dobrze. Ale tak naprawdę jakoś kurde nie mogłam, za bardzo byłam zafiksowana na drugiej osobie, na jej potrzebach, o sobie nie myślałam. Właśnie przyszedł czas. Żeby zacząć biegać, zapisać się na ściankę, ćwiczyć machanie ogniem, pojechać gdzieś, gdzie się zawsze chciało.. a co, dla siebie właśnie! Ostatnio wyraźnie wracam do siebie. Nie wiem co się stało nawet. Może tyle, że wróciłam do życia, codziennie spędzam czas z ludźmi i staram się ich nie bać (choć to nie należy do najprostszych rzeczy). -- 01 wrz 2013, 11:37 -- potrzebuję Waszego spojrzenia. wzięłam 1 tabletkę, choć nie byłam do końca przekonana czy to dobra decyzja i wciąż nie jestem. czuję się dziwnie, trochę podenerwowana i skołowana, moja głowa zdaje się strasznie ciężka, trochę mi niedobrze, nie wiedziałam, że tak krótko trzeba czekać na efekt... źle się czuję. i ogarnęły mnie straszne wątpliwości. ostatnio miałam naprawdę dobry nastrój w porównaniu do minionych miesięcy, uśmiecham się do siebie, jesień mnie cieszy, wychodzę do ludzi. wydaje mi się, że robię błąd. od początku wiedziałam, że leki nie wyleczą mnie z depresji, tylko zmienią mój nastrój. wiem, że to pewnie niezdrowo, ale chyba nie wezmę kolejnej tabletki. -- 01 wrz 2013, 11:46 -- albo wezmę pół. naprawdę ciężko podjąć decyzję, brać czy nie brać. bardzo nie chciałabym, żeby leki popsuły to jak czułam się ostatnio. -- 01 wrz 2013, 14:00 -- już się trochę uspokaja. będę brać. najwyżej zmniejszę dawkę jak będzie źle. -- 04 wrz 2013, 16:18 -- biorę tabletki od 5 dni, wciąż nie jest dobrze fizycznie. kilka godzin po tabletce jestem nie do życia, skołowana, głowa ciężka i boli, żołądek też nie jest szczęśliwy. nic tylko paść i próbować zasnąć. i ciągle pobolewa mnie serce. jeszcze wciąż staram się przetrwać, bo uważam, że jak już zdecydowałam się brać to przerwanie byłoby trochę bez sensu. ale nie wiem czy nie popełniłam błędu zaczynając brać te leki. nie wyleczą mnie, jedynie sztucznie zmienią nastrój, który ostatnio był dobry, wciąż jest... mimo, że fizycznie jest nie najlepiej. czuję się jakbym eksperymentowała niepotrzebnie ze swoim zdrowiem... to jak zabawa z ciałem w prochy na schudnięcie, tylko gorzej, bo to próba zmiany.. stanu mózgu. nie byłam chyba aż tak chora, w momencie kiedy zaczęłam brać tabletki było już lepiej, było dobrze. teraz nie wiem co robić...
  6. Chusteczka, widzisz, a ja już trochę zapomniałam o tym zeszycie.. ale już sobie przypominam. Dziękuję, ja z Tobą też, zresztą z Wami wszystkimi. Mi też trochę brakuje kogoś blisko, ale przynajmniej mam się do kogo odezwać, do kogo pójść na kawę, zadzwonić, mam kilku dobrych znajomych, którzy są dla mnie zawsze, szczególnie teraz. Gdyby nie oni, może do tej pory nie wyszłabym z domu. Po rozstaniu jeszcze bardziej uświadomiłam sobie rzeczy, które nie chciałabym, żeby się powtórzyły na przyszłość. Nie chciałabym, żeby cały sens mojego życia opierał się na drugiej osobie, chciałabym, żeby związek wzbogacał moje życie i tak samo, ja chciałabym móc wzbogacić czyjeś. Nie chciałabym już nigdy być emocjonalnie uwieszona na drugim człowieku. Chciałabym, żeby moje życie stało się bardziej pełne i bez związku. A ja, tak jak to już ktoś wcześniej napisał, nowa ja, szczęśliwsza sama ze sobą mogła dać temu komuś dużo dobrego bez uczucia ciągłego dyskomfortu... bycia sobą. Najpierw muszę w siebie uwierzyć, polubić, pogodzić się z pewnymi rzeczami z przeszłości, a to będzie długa droga pewnie, ale chciałabym bardzo. P.S. Dzisiaj wieczorem chcę zacząć brać leki.
  7. Flea dzięki za te słowa. No i naprawdę podnosi na duchy czytanie takich rzeczy. :) Naczytałam się ulotki, ktoś mnie tutaj jeszcze postraszył i... postanowiłam sama walczyć. Ja mam przepisany Andepin (czyli Prozac). Ktoś brał może? Pewnie dlatego też się zniechęciłam, że to taki stary leki i pomyślałam, że są pewnie teraz lepsze, mniej uderzające..? Zobaczę jak będzie przez te dwa dni pracy. Jeśli za ciężko, w sobotę wezmę 1 tabletkę. Teraz spojrzałam i widzę, że Bioxetin to to samo. :)
  8. Co do pierwszej części to ja jestem tego bardzo świadoma Dobrze wiem, że teraz muszę walczyć o to, żeby naprawdę dobrze poczuć się ze sobą i wyzdrowieć, spróbować zdjąć z siebie ten ciężar, który mnie przygniata. Nawet nie próbowałabym teraz wejść w bliską relację, raczej bym uciekła, bo czuję, że teraz właśnie jest czas, żeby zająć się sobą, a nie martwić się o drugą osobę, czy o jej uczucia do mnie... Co nie oznacza, że zabraniam sobie pomyślenia raz na jakiś czas przed snem o swoich pragnieniach na przyszłość. Biorę to raczej za dobry objaw. Co do drugiej części... to jeszcze nie jest dla mnie takie oczywiste. Z jednej strony wiem, że chcę podjąć kroki, żeby było lepiej, z drugiej wiem, że teraz, zanim nie zacznę spotkań z psychologiem, czy nie zdecyduję się na terapię na oddziale.. będę żyła trochę w stanie zawieszenia. Flea wspomniałaś o kontroli nad sobą. Wczoraj właśnie pomyślałam, że boję się, że jeszcze bardziej stracę tę kontrolę przez leki... I tak waham się, postanowiłam odłożyć to na miesiąc, zwłaszcza że dzisiaj idę pierwszy dzień do pracy i nie mogę sobie pozwolić na to, żeby podniósł mi się poziom stresu i na inne niespodzianki związane z lekami, z którymi po prostu muszę się liczyć. Jeszcze wczoraj myślałam, że chcę je zacząć brać... dzisiaj okazało się, że praca. W tej chwili sama nie wiem co jest dla mnie dobre, więc postępuję trochę po omacku, tak jak czuję.
  9. mam wielką potrzebę, bo przez wiele, wiele lat czułam jakbym chciała żyć bardziej, więcej, ale boję się, ciągle czuję jakby mnie coś przygniatało. ostatnie dni były ciężkie, ciągle coś załatwiałam, nie wysypiam się w ogóle... psychiatra zaproponował mi też coś na sen i zaczynam żałować, że odmówiłam (bałam się, że będę ciągle senna, a niedługo zacznę pracować). boję się jak zareaguję na leki (jutro zaczynam brać). dzisiaj do autobusu wsiadł taki starszy mężczyzna, chudy, twarz zmęczona życiem, nagle obok zbliżył się drugi autobus i z niego zaczął do niego machać mały chłopiec z uśmiechem na twarzy. twarz mężczyzny też się rozjaśniła, machali tak do siebie i uśmiechali się (pewnie mężczyzna był dziadkiem chłopca). to było takie ładne, że też się uśmiechnęłam (ostatnio prawie wcale się nie uśmiechałam). potem ten człowiek zaczął mi się przyglądać, co jakiś czas nasze oczy się spotykały. kiedy wysiadał zatrzymał na mnie wzrok na dłużej, jakby wyczekująco. uśmiechnęłam się lekko, on też i pokiwał głową jakby na to właśnie czekał. wiedziałam, że on widzi jakie mam smutne oczy, smutną twarz. ostatnio przez dłuższy czas, kiedy było tak bardzo źle przestałam nawet tęsknić do bliskości drugiego człowieka, do.. miłości. ostatnio to wróciło i przed snem brakuje mi tego, żeby ktoś mnie przytulił. co też mnie smuci, bo zastanawiam się czy jeszcze kiedyś...
  10. Flea, dziękuję bardzo za dobre słowa. :)
  11. Hej, dziękuję Wam za odpowiedzi i zainteresowanie. Flea właśnie ja też w ostatnich dniach pomyślałam, że takie spłaszczenie emocji nie byłoby w tym momencie minusem. Zwłaszcza, że możliwe, że niedługo pójdę do pracy na jakiś czas (umowa zlecenie). Wczoraj poczułam się lepiej, dzisiaj cały dzień spędziłam poza domem i uznałam, że to nie najgorszy pomysł, bo nie będę mogła siedzieć w domu i tyle myśleć. A z lekami byłoby być może jeszcze lepiej... Niestety do psychiatry zapisali mnie dopiero na końcówkę października.. A do psychologa nie przyjmują bez wcześniejszej wizyty u psychiatry. To nie jest niby takie malutkie miasto, ale pod tym względem..są tu tylko dwie poradnie, więc za darmo nie dało się zdziałać nic więcej. Jak uda mi się przepracować miesiąc wypłatę przeznaczę na psychiatrę... i może skieruje mnie na terapię, bo od tak znaleźć taką w tym mieście zdaje się niemożliwe. A poczułam się lepiej, bo przypomniało mi się, że zawsze jest jakieś wyjście (a czasem o tym zapominam). W tym przypadku tym wyjściem miało być właśnie rozpoczęcie leczenia, ale skoro w tej chwili nie mam takiej możliwości wolę nie siedzieć bezczynnie, bo wtedy powrót do dołu prawie gwarantowany. Kamysto mogłabym powiedzieć, że moje całe życie dotychczasowe życie na tym polegało.. na szukaniu czegoś dla siebie. A przede wszystkim na pracy nad sobą, co w moim przypadku ma swoje plusy i minusy. Plusy, bo mam świadomość swoich wad i tego, co chciałabym zmienić. Minusy, bo właśnie to poczucie bycia całe życie, ciągle niewystarczająco dobrą, niewystarczająco... wszystko- ułatwiło mi w pewnym sensie popadanie w takie doły jak ten teraz. -- 26 sie 2013, 23:51 -- Jeszcze poszukam jutro w internecie, może faktycznie uda się coś znaleźć w pobliskich miastach, chociaż te są jeszcze mniejsze. W ostateczności, jeśli uznam, że nie daję rady pożyczę od matki na wizytę prywatną. Jeden post1310880.html?hilit=psychiatra#p1310880, na wizycie u którego najbardziej mi zależało zaproponował, że najwyżej można zrobić wizytę u mnie w domu z nim i psychologiem, miałam zadzwonić do poradni i to załatwić. Niestety, tak jak podejrzewałam, kobieta w rejestracji zniecierpliwiona kazała przyjść normalnie się zapisać do psychiatry, mimo że powoływałam się na to, że psychiatra mi to zaproponował. Co do rozregulowania organizmu to obawiam się, że to już trwa od jakichś 10 lat.. tym bardziej trochę mnie irytuje, że kiedy naprawdę chcę zacząć się leczyć nie znajduję możliwości. -- 27 sie 2013, 00:00 -- Zacytuję jeszcze raz fragment, bo chciałam jeszcze coś dodać, a nie mogę więcej edytować poprzedniego posta. Chciałam jeszcze powiedzieć, że to jest sedno mojego problemu. Myślę, że do całej mojej pracy nad sobą podchodziłam w zły sposób. Bo ja całe życie staram się być lepszym człowiekiem, lepszym w swoim własnym mniemaniu i lepszym dla innych. A nigdy nie potrafiłam w tej swojej usilnej pracy skoncentrować na tym, żeby siebie zaakceptować taką jaka jestem. Zawsze tylko myślałam o tym, że chcę być silniejsza, ładniejsza, lepsza dla ukochanej osoby.. doskonalsza. A nigdy nie postarałam się naprawdę polubić siebie, bo zawsze byłam zajęta myślami o zmianach. To mnie chyba właśnie zapędziło tu, gdzie jestem. -- 27 sie 2013, 00:03 -- Tak bardzo zawsze chciałam się zmienić, a nigdy nie zostało to docenione... ja nie potrafiłam tego docenić. A już zupełnie tego, co było we mnie dobre. -- 27 sie 2013, 00:17 -- Już teraz dobrze wiem, że mottem mojej terapii będzie: zaakceptuj siebie. -- 27 sie 2013, 00:44 -- Od wczesnej młodości pisałam pamiętniki. Grube zeszyty, w których zapisywałam uczucia, z którymi się zmagałam, przeważnie same złe rzeczy, ale ten sposób jakoś pomagał to sobie uporządkować, wyrzucić z siebie, wtedy wydawało się trochę mniej straszne. Przez całe życie zapisałam tysiące kartek swoimi emocjami. W pewnym momencie przychodził taki moment, że kiedy tych zeszytów zebrał się cały karton nie wiedziałam co z nimi zrobić, przeglądałam je jeszcze raz, przypominałam sobie co kiedyś czułam, a potem... miałam ochotę się tego pozbyć. Kiedyś spaliłam kilkanaście takich zeszytów i zaczęłam pisać nowe... w których niewiele się zmieniło. Może tyle, że z biegiem lat coraz mniej tam było nienawiści do siebie, a coraz więcej chęci zmiany, prób ulepszenia siebie. Do tego stopnia, że w każdym nowym zeszycie poza opisywaniem zdarzeń, marzeń zawsze pojawiał się spis, tego, czego pragnę, co chciałabym osiągnąć i spis cech, jakie chciałabym w sobie wypracować, jaka chciałabym być, a czego chcę się pozbyć. Jestem człowiekiem do tego stopnia surowym dla siebie, że wszystkie negatywne rzeczy, które usłyszałam noszę w sercu, a każdy komplement, każdą dobrą rzecz bagatelizuję albo wręcz przepuszczam, udaję, że nie słyszałam, bo nie potrafię w nie uwierzyć, choć gdzieś tam w środku wiem, że jest w tym prawda. Postanowiłam, że jutro kupię nowy zeszyt. Ładny i z dużą ilością kartek. W nim będę próbowała siebie zaakceptować, polubić tak jak tylko będę potrafiła. Będę tam pisała z czego jestem dumna, co udało mi się dzisiaj zrobić, choćby dla siebie, co dobrego było w przeżytym dniu itd. Ten zeszyt ma być zupełnie inny niż wszystkie. -- 27 sie 2013, 10:23 -- Dzisiaj to już wygląda lepiej. Jutro mam iść do psychiatry na nfz, dziś byłam na chwilę u psychologa i umówiłam się wstępnie na 1 października. Pierwsze wrażenie było dobre, inteligentna i profesjonalna kobieta, zainteresowana problemem. Myślę, że mogłabym się z nią dogadywać. Jest też oddział dzienny, zaczyna się pod koniec września i trwa 3 miesiące. Teraz te dwie rzeczy zbiegły mi się w czasie i mam problem. Jutro psychiatra i może zaproponowałby mi terapię na oddziale i druga rzecz, dzisiaj mam możliwość podpisać umowę zlecenie i... totalnie nie wiem już co robić. Gdybym chociaż miała pewność, że chcę iść na ten oddział i tak intensywnie, z grupą jakichś ludzi to wszystko roztrząsać. Podpiszę umowę i najwyżej zwolnię się i usprawiedliwię leczeniem psychiatrycznym.
  12. Dziękuję za odpowiedź. Tak właśnie myślałam, że to może wcale nie być tak, że za 2 tygodnie stanę na nogi po lekach. W końcu tyle lat dołów.. a tu tylko jakieś tableteczki. Naiwna pomyślałam, że umowa-zlecenie postawi mnie na nogi i to będzie dobre połączenie, bo i tabletki i będę musiała się ruszyć, ale to chyba nie jest dobry pomysł, skoro mogę na początku czuć się źle? Jak teraz widzę to nie są "epizody", bo jest tylko gorzej i dłużej. Chcę spróbować tego, co mi jeszcze zostało. Dzisiaj kot obudził mnie rano, ledwo wstałam, ale świeciło słońce i poczułam się dobrze, złudzenie, zaraz znowu walnęłam się do łóżka i pół dnia z głowy. Plan na dzisiaj mam taki, żeby chociaż wyjść na krótki spacer wieczorem, bo usycham tu jak roślina tyle czasu. Boję się jutra, bo wiem, że się zacznie, będę musiała zadzwonić, wyjść z domu, spróbować coś załatwić. A jeszcze bardziej się boję, że nie uda mi się znaleźć psychologa, który spotka się ze mną więcej niż raz, o prywatnej terapii mogę pomarzyć. Ciężko jest powiedzieć samej sobie, że to choroba i potrzebuję czasu, żeby stanąć na nogi i żeby było lepiej. Chciałoby się już zacząć żyć, ale przynajmniej jest we mnie nadzieja. P.S. Rok temu w moim mieście zlikwidowali poradnię tarczycy i teraz mogę iść tylko prywatnie, więc postawię na psychiatrię, a jak będzie mnie stać przebadam tarczycę.
  13. Dzięki wielkie za odpowiedzi. Tak sobie pomyślałam czy istnieje jakieś inne forum, na którym tylu ludzi nie śpi o tej godzinie? Dobrze jest Was usłyszeć, zwłaszcza w środku nocy. :] W tym moim opisie i tak starałam się streszczać i wyszło jak wyszło, jak przeczytałam drugi raz wyłonił mi się obraz wieloletniej rozpaczy, ale w tym stanie wiadomo jak się wszystko widzi. Jednak potrafiłam być otwartym, nawet towarzyskim człowiekiem. Stąd też gdzieś tam jest kilku bliskich mi ludzi, którzy pewnie chcieliby mnie jeszcze kiedyś zobaczyć. ;] A prawda jest taka, że ja sama wyraźnie pamiętam tylko wybiórcze momenty, w których byłam tą dawną sobą. Jedne dłuższe, inne trwające np. tylko dwa dni i potem znowu był zjazd. Przez całe życie częściej czułam się ze sobą źle niż dobrze. Sama się sobie dziwię jak to możliwe, że dopiero teraz pomyślałam o lekach. A przecież kilku tych bliskich mi ludzi brało/bierze psychotropy i jakoś sobie radzą, a przynajmniej funkcjonują normalnie na zewnątrz i mówią, że jest w miarę ok. Co jeszcze chciałabym powiedzieć... Podnosicie mnie na duchu mówiąc, że będzie lepiej, Wasze opinie nie są jedynymi, więc tym bardziej. Ale wciąż się boję... że leki nie postawią mnie nie nogi na tyle, żebym mogła zacząć funkcjonować, wyjść do ludzi, pobiegać, poszukać terapii i pracy. Wiem, że nie możecie mi tego obiecać. Zastanawiają mnie dwie rzeczy.. jak może być przez te pierwsze dwa tygodnie? Lepiej nie nastawiać się na żadne plusy, bo może być gorzej? I druga... ja zawsze byłam emocjonalnym człowiekiem.. wrażliwym. Ciężka jest dla mnie wizja, że mogłabym stać się wyzuta z emocji, przytłumiona? Wydaje mi się, że wtedy miałabym świadomość, że to nie jestem ja, a to wszystko tylko kisi się pod osłoną chemii. Czy dużo leków działa w ten sposób, że pojawia się zobojętnienie? Przyszła mi do głowy jeszcze jedna sprawa. Prawdopodobnie od wczesnej młodości mogłam cierpieć na niedoczynność tarczycy , którą wykryto dopiero dwa lata temu i zaczęłam brać leki. W tamtym czasie byłam właśnie w złym stanie, duże problemy z koncentracją, ciągłe zmęczenie, spałam całymi dniami i szukałam przyczyny (teraz te objawy oczywiście też są obecne cały czas). Po wykryciu niedoczynności, jak zaczęłam brać leki przez jakiś czas widoczna była znaczna poprawa samopoczucia. Nigdy jednak nie byłam u endokrynologa i w sumie nie wiem czym ta moja niedoczynność jest spowodowana. Ale od dwóch lat biorę najmniejszą dawkę leku i wyniki mam ciągle w normie. Czy ktoś się orientuje czy to może być jakoś powiązane? W końcu hormony wpływają na cały organizm. Pytam o wszystko co mi przychodzi do głowy, ale zdaję sobie sprawę, że nikt mi to nie odpowie, że będzie tak i tak. Wiem, że każdy inaczej reaguje i każdy też inaczej to widzi. Ale nie zaszkodzi zapytać. marimorena ile bierzesz już leki? i tu nasuwa mi się od razu kolejne pytanie, ile czasu można czekać na jakieś pozytywne efekty?
  14. Witam wszystkich, jestem tu nowicjuszką, chociaż w depresji już nie aż taką. Jednak obawiam się, że mimo wszystko dla mnie to dopiero początek, dlatego postanowiłam napisać. Najpierw chciałam podczepić się ze swoją historią pod jakiś stary temat, ale pomyślałam, że wtedy pewnie szybko zginę w tłumie. W końcu każdy z nas ma swoją historię i zwykle nie są one super wesołe, jednak mam nadzieję na choć kilka słów od Was. Zacznę może od tego dlaczego wybrałam taki temat. Uświadomiłam sobie, że sama już nie dam rady i postanowiłam pójść do psychiatry. Nigdy nie brałam antydepresantów, zawsze jakoś wydawało mi się, że obejdzie się bez nich. Jednak teraz już tak nie myślę i chwytam się myśli o nich jak ostatniej deski ratunku w fatalnym stanie, w jakim się znajduję. Mimo, że boję się skutków ubocznych i ciężko mi sobie wyobrazić jak to będzie, to nie mam chyba wiele do stracenia, jeśli tylko nie będzie ze mną gorzej. W moim obecnym stanie to był wybór między lekami, a czarną dziurą, w jakiej siedzę teraz, do tego myślami samobójczymi, które ostatnio mi się zdarzają. W poniedziałek mam zamiar szukać psychiatry, ale obawiam się, że będę musiała czekać, a wiem, że im szybciej, tym lepiej dla mnie. Nie stać mnie, jednak jestem w stanie nawet pożyczyć na tę pierwszą wizytę, byle mieć ją już za sobą i móc zacząć tę pierwszą i podobno najcięższą fazę przystosowania się do leków. Teraz nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, zamknęłam się w domu, wycofałam, zapomniałam już o zwyczajnych, podstawowych rzeczach... i z każdym dniem jest tylko gorzej, zresztą wielu z Was niestety zna ten stan. Jak wielu tutaj chciałabym opisać w skrócie swoją historię, najłatwiej chyba będzie zacząć od początku. Pierwszy, świadomie przeze mnie zanotowany epizod depresji (trudno by było nie zauważyć, bo trwał kilka lat) zacząć się jakoś w wieku 14 lat, to była ostatnia klasa gimnazjum, rodzice się rozwodzili, nienawidzili i w domu atmosfera była delikatnie mówiąc chora, co bardzo się na mnie wtedy odbiło. Miałam problemy w szkole, straszny lęk przed chodzeniem do szkoły, niektórymi nauczycielami, każde słowa krytyki potrafiły mnie jeszcze dobić itd. Czułam się beznadziejnie, cięłam się, myślałam o śmierci. Sama zgłosiłam się do psychiatry, wysłał mnie do psychiatryka na moją własną prośbę. Chciałam odpocząć. Od szkoły, od sytuacji rodzinnej, od stresu, chciałam mieć spokój. Spędziłam tam jakiś miesiąc. Nikt nie próbował mnie tam diagnozować, ani leczyć... Pobyt tam w sumie nic nie zmienił. Potem lata mijały, były górki i doły, więcej jednak dołów. Miałam różne problemy ze sobą. Dramatycznie niska samoocena, kompleksy, kompulsywne jedzenie, a wszystko to opierało się na wielkiej nieumiejętności radzenia sobie z własnymi emocjami, która chyba była u mnie od zawsze. Mocno czułam, wszystko brałam do siebie, byłam nadwrażliwa, emocje mnie przytłaczały, nie potrafiłam sobie z nimi radzić, zwłaszcza z negatywnymi. No i depresja. Zawsze myślałam, że to jak się czuję, jak sobie nie radzę spowodowane jest tym, że tak bardzo nie wierzę w siebie, tym że jestem dla siebie najgorszym krytykiem. Kiedyś zrzucałam za to winę na swoją rodzinę, ale z tego wyrosłam. Naprawdę niewiele było takich chwil, kiedy przez dłuższy czas nie traciłam dobrego samopoczucia i nie uciekałam przed ludźmi. Jednym z takich dobrych okresów był mój związek. Osoba, z którą żyłam dwa lata, którą kochałam, pierwsza osoba, której naprawdę zaufałam zdradziła mnie i porzuciła, jednak wiem, że nie dlatego tak się czuję. Chociaż to na pewno przyczyniło się do jeszcze większego spadku mojej samooceny. Minęły ponad trzy miesiące od rozstania, rzadko już do tego wracam. Wiem, że mam inny problem, który był już wcześniej. Ostatnio dotarło do mnie, że takie doły mam już odkąd skończyłam 14 lat. Nawet, jeśli wszystkie ciężkie przeżycia się na to złożyły to jednak nie jestem przecież najsłabszą osobą na świecie i chciałam poczuć się lepiej, dobrze ze sobą. Próbowałam zmieniać siebie i swoje życie, jednak depresja towarzyszy mi już od prawie 10 lat i pomyślałam ostatnio... A co, jeśli to mój mózg nie funkcjonuje dobrze i na nic się zda, że będę tak się szarpać ze sobą kolejne lata? Prawda jest taka, że TERAZ nie jestem w stanie wstać z łóżka, myć się i od kilku dni nawet na chwilę nie wychodziłam z domu.. ile to już dni? A może wystarczyłoby wziąć te leki, żeby było choć trochę lepiej? Mogłabym napisać tu jeszcze, ale komu by się chciało to czytać? I tak, jeśli ktoś to przeczyta i jeszcze odpowie to będę pełna podziwu. I z góry mu za to dziękuję! Tak słowem podsumowania i czego ona w ogóle od nas chce ... W swoim życiu bardzo się przejechałam na jednej psycholog, to właśnie ona najwyraźniej ze wszystkich ludzi powiedziała mi to słynne hasło "weź się w garść dziewczyno" i tak myślę, że wiele ciężkich lat, często ponad moje siły próbowałam wziąć się w końcu w garść, bo wszyscy wokół przecież to powtarzają. Zdaję sobie sprawę, że już wiele lat temu powinnam zacząć psychoterapię, która teraz mnie czeka i wiem, że będzie ciężką sprawą. W tej chwili akurat nie mam na to siły, jednak wierzę, że będę ją znajdę w sobie i starczy mi samozaparcia, żeby poszukać dla siebie sensownego psychologa i nie rezygnować. Ale najpierw leki, po których mam wielką nadzieję- stanę na nogi. Pomożecie mi dotrwać jakoś do tego czasu? Bardzo chętnie przeczytam jakiekolwiek refleksje, rady, czy inne komentarze.
×