Skocz do zawartości
Nerwica.com

maggoth

Użytkownik
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia maggoth

  1. Rzadko jestem w domu, ale dziś mam trochę czasu. Minął nieco ponad tydzień, bez zmian. Jeśli nie jestem wśród znajomych lub rodziców, wariuję. Nie potrafię opanować łez. W przyszłym tygodniu mam jechać do Niej oddać jej rzeczy i odebrać moje. Boje się tego. Jestem pewien, że odbierze rzeczy, odwróci się i wróci do domu bez słowa. Ewentualnie, "pa". Nie będzie się dało rozmawiać. A jeśli już nawet zdarzy się cud, że poświęci mi kilka minut lub spacer, nic z tego nie wyniknie. Moje serce jest zmiażdżone... -- 08 wrz 2013, 19:06 -- Minęły ponad 3 tygodnie. Tydzień temu straciłem pracę. Osiągnąłem dno. Wizyty u psychologa nie dają efektów. Nie cieszy mnie zupełnie nic. Czymkolwiek próbowałbym się zająć, moje myśli i tak wypełnia ona lub wspomnienia. Czuję się chyba coraz gorzej, tęsknota, strach, lęk, gniew... nic poza tym. Jest tragicznie.
  2. Rozpocząłem leczenie. Dla siebie, dla Niej, dla... nas[?]. Jeżeli w życiu jest coś, przynajmniej moim, o co warto walczyć, to właśnie Ona. Reszta... zwyczajnie przestaje mieć znaczenie. Być może zabrzmi to dziecinnie, ale jeżeli nie Ona, to żadna. W tej chwili jestem na etapie powolnego wychodzenia z rozpaczy, beznadziei, apatii i żałoby, by wejść w etap pracowania nad sobą i eliminowaniu syfu, jaki siedzi w mojej głowie i cech charakteru, które zniszczyły wszystko. Choć obawiam się, że żałoba po stracie zawładnęła moim życiem. Są momenty, gdy myśli samobójcze biorą górę. Na szczęście, to tylko myśli, przynajmniej mam taką nadzieję. Nadal jestem w rozsypce, nadal nie mogę pozbierać się po rozstaniu. Chociaż i tak robię, co mogę. Ale możecie się tylko domyśleć, jak bardzo trudno i boleśnie jest teraz... Pracując jako kierowca i jeżdżąc po okolicznych miejscowościach bardzo trudno jest zapanować nad sobą, gdy widzi się miejsca, w których najpierw adorowało się Ją, a później te miejsca odwiedzało często jako zakochani. Łzy wylewają się ze mnie hektolitrami.
  3. monk.2000, nie, nie mam do Niej pretensji. Całe to zamieszanie to moja wina. Po prostu próbuję się odkupić i odpokutować, ale jestem tylko zwykłym człowiekiem, czasami nawet ja potrzebuję pomocy. agusiaww, z pewnością mogę przyznać że przynajmniej od tygodnia mój pociąg do alkoholu wzrósł wielokrotnie. Nawet dziś nie jestem "czysty". Ale nie tylko po alkoholu byłem agresywny. Moje nerwy i agresję alkohol jedynie potęgował. Co do jazdy po pijaku, to mój życiowy błąd, którego żałuje aż po dziś dzień, mimo że prawo jazdy dawno odzyskałem. Drugim moim życiowym błędem była zeszłotygodniowa sytuacja z Nią. Alkohol w niczym nie pomaga, tylko psuje. Ale czy nikt z Was nigdy nie miał wzmożonego pociągu do alkoholu w chwilach trudnych do przetrwania? Nie bronię się. Wiem, co zrobiłem, wiem doskonale jakie błędy popełniłem i wciąż popełniam, pijąc. Wszystko przez nagromadzone we mnie emocje, głównie negatywne, które gdzieś muszą mieć swój odpływ. A nad tym już zwyczajnie nie panuję, zbyt dużo wszystkiego. Alkoholik zaprzecza, że jest alkoholikiem, nie widząc żadnego problemu. Ja w sobie problem widzę. Być może daleko mi do osiedlowych pijaczków czy wystających pod sklepem brudnych, śmierdzących meneli żebrzących o 2zł na piwo, ale śmiało mogę stwierdzić, że zacząłem mieć z tym problem. Nie potrafię wytrzymać wieczoru bez "pewnej" dawki. Wcześniej tak nie było. Zdarzało się właściwie tylko i wyłącznie w weekendy. Od tygodnia nie śpię bez paru głębszych... Zresztą, prosiłbym o odrobinę zrozumienia, po to, z całym szacunkiem, tutaj zawitałem. Zwyczajnie potrzebuję kontaktu, nie tylko ze znajomymi z którymi widuję się codziennie. Jest źle. Coraz bardziej zaczyna do mnie docierać to, że Ona nie wróci. I tym bardziej doskwiera mi ból. Cierpię, wspomnienia i obrazy same narzucają się przed oczami. Wszędzie Ją widzę. To jest nie do zniesienia.
  4. Nie chciałbym spamować, lecz o ile mój staż jako internauta jest naprawdę wielo, wieeeloletni, o tyle moje doświadczenie na wszelkich rodzajach forach jest praktycznie zerowe, więc jeśli powtórzyłem temat lub zły dział, proszę o pokierowanie. W każdym bądź razie chciałbym uchylić rąbka tajemnicy moich dolegliwości, które w gruncie rzeczy nigdy nie były zdiagnozowane u żadnego lekarza, oraz ich podłoże. Zaczęło się ponad półtora roku temu, gry z Ukochaną byliśmy na koncercie, na którym niefortunnie złamałem nogę. Zdarza się, trudno, zbytnio się tym nie przejąłem, wylizałem się w dość niedługim czasie. Miesiąc później pojawiły się na mojej szyi "dziwne grudki", jak można się domyśleć - powiększone węzły chłonne. Przez właściwie 2 tygodnie olewałem to, nie widziałem sensu, ot zwykłe przemęczenie pracą i brakiem snu. Jednak zdecydowałem się iść do lekarza, "grudki" były dość bolesne, ponadto dowiedziałem się, że może to być przyczyna wielu chorób. Po namowie dziewczyny i mamy, udałem się do lekarza pierwszego kontaktu, który niezwłocznie wypisał mi skierowanie do chirurga. Tu się zaczął dramat, bo (pomimo mojego uprzedzenia i braku zaufania do lekarzy) ów chirurg mnie zbadał i wypisał "tajemną karteczkę", której treść poznały mama i dziewczyna. W niej było zalecenie hospitalizacji, czego zawsze wystrzegałem się jak ognia i za wszelką cenę, buntowniczo przeciwstawiałem się. Wtedy obydwie kobiety mojego życia ukazały mi treść owej "karteczki". Na niej lekarz chirurg wypisał: "podejrzenie chłoniaka lub białaczki." Słabo znałem medycynę, ale wiedziałem doskonale, czym jest chłoniak lub białaczka. Moje życie zapadło się w mojej głowie, zacząłem sobie wyobrażać niestworzone myśli o czekającej mnie chemioterapii i szpitalu. U prywatnego onkologa zrobiono mi biopsję powiększonych węzłów chłonnych i zbadano je pod kątem zmian nowotworowych. Na wyniki czekałem z obolałą, zabandażowaną szyją 2 tygodnie. 2 tygodnie myśli o tym, że "stary, masz raka, albo tego nie przeżyjesz albo najbliższe lata spędzisz w łóżku nasycany chemią". Głupie, wiem. Ale tak wtedy było. Żeby oderwać się od przykrej rzeczywistości, w ciągu tych dwóch tygodni byliśmy z ukochaną na wycieczce, w ciągu której odciągała mnie od myśli o wynikach. Wracając z niej samochodem, z nadal bolącą szyją, niefortunnie przydarzyła nam się stłuczka. Przygnębiony przeciwnościami losu stawiłem jakoś i temu czoło, choć już wtedy pojawiły się pierwsze objawy ?nerwicy?. Kilka dni później pan chirurg, który wypisał podejrzenia o chłoniaku lub białaczce, został przeze mnie (być może niesłusznie) znienawidzonym człowiekiem, gdyż okazało się, że nie ma żadnych zmian nowotworowych ani wszelkich innych wirusowych, ot zwykłe przemęczenie organizmu. Lekko odżyłem. Tu pojawia się kolejny etap mojego życia, gdy kilka tygodni po wynikach, dostałem wypłatę, w związku z czym postanowiłem zaprosić kilku kolegów (o czym wcześniej nie powiedziałem dziewczynie bo wiedziałem, że nie byłaby pocieszona) na "małe co nieco". Tego wieczoru upiliśmy się, o czym niestety ukochana się dowiedziała. Z moją (ledwo wtedy zauważalną) nerwicą zacząłem panikować, bo przestała się odzywać. Niewiele myśląc, wsiadłem do samochodu i... nie dojechałem do Niej. W zamian zatrzymała mnie policja. Straciłem prawo jazdy na równy rok, dostałem wyrok 10 miesięcy prac społecznych. W ciągu jednego wieczoru życie mi się posypało. Straciłem prawo jazdy, zaufanie kobiety i pracę. Potrzebowałem prawa jazdy aby dojeżdżać do Niej (mieszka/ła 20km od mojej miejscowości). Potrzebowałem go też do pracy, potrzebowałem go do uprawiania hobby jaką jest motoryzacja. Często się sprzeczaliśmy, kłóciliśmy, ja przez poczucie winy za utracone prawo jazdy nie mogłem ze sobą wytrzymać, stałem się nerwowy, wybuchowy, traciłem nad sobą panowanie. Ale jakoś nam się układało, bo mieliśmy siebie. Za bardzo Ją kochałem, by dopuszczać do większych kłótni. Ale jednak, moja nerwica wygrywała. Po odzyskania prawa jazdy na początku tego roku, troche się zmieniło. Znowu mogłem jeździć do niej codziennie, choć nie zawsze było za co. Wreszcie znalazłem upragnioną pracę, ponownie jako kierowca. Ale nerwica połączona z utraconą umiejętnością doznawania przyjemności dała się we znaki. Wybaczała mi wiele, naprawdę wiele. Mimo że nigdy w naszym związku nie było miejsca na takie absurdy jak zdrada, moja nerwica podsuwała mi na myśl różne obrazy, że rzekomo ona poznała kogoś lepszego, ale nadal ze mną jest. Tak było długo. Stawałem się coraz bardziej wybuchowy, agresywny, nienawidziłem ludzi, świata, gardziłem wszystkim co ludzkie. Ona na tym cierpiała. Aż do momentu, gdy około miesiąca temu postawiła mi ultimatum, że jeżeli nie przestanę spożywać zbyt dużej ilości alkoholu, będę wybuchowy, agresywny, nie będę jej traktował jak wcześniej uczuciowo i z miłością, i jeśli nie poddam się badaniu psychiatrycznemu, to będzie koniec. I koniec nastąpił. W zeszłą środę. Po moim pięknym występie. Skrzywdziłem ją, do czego bardzo ciężko mi się przyznać, powodowany jej wkurzającym zachowaniem. Po pijanemu szarpałem Nią, krzyczałem, zrzuciłem Ją z ławki. Zaprzepaściłem ostatnią szansę na cudowny związek. Tak jak w powitalnym poście - jestem teraz sam. Jestem w tak ciężkim stanie psychicznym, że prawdopodobnie stracę pracę. Mam od dłuższego czasu myśli samobójcze, które teraz się nasiliły. Ona się nie odzywa. Zostawiła mnie twierdząc, że nadal mnie kocha, ale nie chce ze mną być. Nie chce, żebym się staczał bo chce dla mnie jak najlepiej, ale nie chce ze mną być. A ja nie chcę być wcale. Tak tragicznie w moim organizmie jeszcze nie było. Od tygodnia kołacze mi serce, nie potrafię się skupić na niczym. Wspominam tylko nasze wspólne, cudowne chwile, miejsca w których byliśmy. I płaczę. Jak nieudacznik, jak dziecko. Płaczę, bo nie widzę nadziei na odzyskanie Jej. Jednocześnie czekam, marzę o tym, aby się odezwała. Jak sądzę, nadaremnie. Zepsucie, jakiemu się poddałem, wyniszczyło mnie. Potrzebuję teraz pomocy i zrozumienia. Jestem rozsypany tak, jak nigdy dotąd nie byłem. Ona jest całym moim życiem, moim marzeniem. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Jest cudowna, Jej czarne loki opadające na boskie ramiona zawsze wzbudzały we mnie najgorętsze emocje, Jej uroda mnie powalała na kolana, Jej ruchy wprawiały mnie w hipnozę, Jej głos był jak szept gwiazd. Jej oczy same w sobie były gwiazdami. Jej uśmiech mnie onieśmielał, a Jej dłonie przylegające do mojej twarzy były tak aksamitne, tak delikatne i kobiece, sprawiały że czułem się tak bezpiecznie i beztrosko... To wszystko się skończyło. Moje życie zgasło.
  5. maggoth

    Witam

    Chcę coś zrobić ze sobą na tyle, żeby wróciła i została. Jednocześnie mój umysł i ciało nie mogą znieść tego, że odeszła, jak sama twierdzi, bezpowrotnie. Tak bardzo chciałbym o tym wszystkim nie myśleć, tak bardzo chciałbym zająć się pracą i własnym życiem, ale myśli, wspomnienia, miejsca nie pozwalają mi na to. Chcę, naprawdę chcę zacząć od zmiany siebie. Ale jestem po prostu w opłakanym stanie. Mimo wszystko Kair, 1234qwerty, wasze słowa są w pewnym stopniu pomocne. Chwiejnie staram się ich trzymać i... zobaczymy, co z tego wyniknie.
  6. maggoth

    Witam

    Kolejny dzień, kilka głębszych których nie powinienem, ale bez nich jest ciężko. Mam świadomość że alkohol zepsuje jeszcze więcej, ale bez niego w glowie, w umyśle jest gorzej. Jest o wiele gorzej. "Świat po dziewczynie się nie zawalił" to pojęcie tak względne, że głowa mała. WASZ świat się nie zawalił. Mój jest na skraju destrukcji. Gorzej być naprawdę nie może.
  7. maggoth

    Witam

    Mówiłem dziś już sporo u psychologa, ale to kropla w morzu tego, co jeszcze mam jej do powiedzenia... troche się martwię o pracę. Tu gdzie mieszkam o nią ciężko, wolałbym sie utrzymać. Ale robie mnóstwo błędów, nie potrafie się skupić, proste pracownicze obowiązki zwyczajnie kaleczę. Nie potrafię się skupić, każda myśl, choćbym nie wiadomo jak bardzo uciekał, wraca do Niej. A naprawdę staram się nie myśleć... i co chwile tylko wspomnienia, co chwile obrazy wspólnych cudownych chwil, obrazy miejsc... to jest nie do zniesienia. Zniosłem w swoim niedługim życiu różne nie fajne przeżycia, poradziłem sobie. Z tym już poradzić sobie nie mogę...
  8. maggoth

    Witam

    Napisałem jej właśnie niedawno, pół godziny temu. O lekarzu, psychologu, skierowaniu. Też bez odzewu, przynajmniej jak narazie. Każdy dzień bez niej, każda chwila to piekło. Niebywałe cierpienie.
  9. maggoth

    Witam

    Napisałem Jej, że czekam i będę zawsze czekał. Że ją kocham, że marzy mi się dzień, w którym się odezwie do mnie. Że wiem, co narobiłem, że nie istnieją dla mnie inne kobiety. I jeszcze wiele tego było...
  10. maggoth

    Witam

    Wczoraj pisałem, napisałem Jej dużo. Myślałem, że napisze znowu "nie zmienię zdania", jednak nie odpisała nic. Najdziwniejsze jest to, że nadal trzyma wspólne zdjęcia na facebooku, bez zmian. W dzień rozstania nadal twierdziła, że kocha i nie przestanie. Twierdzi, że nie chce żebym się stoczył i chce dla mnie jak najlepiej. Po co to? Żeby mnie bardziej wgnieść w ziemię, żebym jeszcze bardziej umierał z żalu i robił sobie nadzieje...?
  11. maggoth

    Witam

    Nie odpisuje. Próbowałem, ale nic z tego. O dzwonieniu mogę zapomnieć, zablokowała numer, jedynie smsy dochodzą.
  12. maggoth

    Witam

    Byłem dziś u lekarza pierwszego kontaktu, po tym co powiedziałem dostałem skierowanie do szpitala. Pani doktor powiedziała, żebym się przeszedł, zobaczył, żeby ze mną porozmawiali. Wolałbym, żeby obyło się bez hospitalizacji, chociaż z drugiej strony... nie sądzę, że chciałbym spędzić tygodnie w psychiatryku. Ale poza lekarzem, byłem dziś w starostwie u psychologa w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie (ktoś mi powiedział, że można przyjść w kryzysie, bezpłatnie, bez wcześniejszych rejestracji)... porozmawialiśmy, powiedziałem jej to, co wczoraj wam, albo i więcej. Umówiła mnie na wizytę na środę. Zobaczymy co z tego wyjdzie... żyję tylko i wyłącznie nadzieją, że Ona się odezwie. Chociaż widzę już, że to niemożliwe. Potrzebuję teraz ludzi, rozmów i towarzystwa, ale najbardziej o czym marzę to Jej odzew...
  13. maggoth

    Witam

    Tak zrobie... dzięki za odpowiedzi. Jutro się postaram tu napisać, co z tego wyszło, póki co czas się kłaść... może na kilka godzin zasnę.
  14. maggoth

    Witam

    Z tymże ja nawet nie mam pojęcia, gdzie się zgłosić... prywatnie niestety raczej odpada, wizyty kosztują a ja nie zarabiam kroci. Z kolei wizyta u lekarza pierwszego kontaktu po skierowanie... to się będzie wiązało z długim oczekiwaniem na wizyte...
  15. maggoth

    Witam

    Naprawdę bardzo ciężko jest odpuścić. Chcę iść do lekarza, bo to zdecydowanie za długo trwa... nie potrafię się uspokoić, jak się domyślam czeka mnie taka sama nieprzespana noc jak od dłuższego czasu, to wszystko to jeden wielki ból... mam nadzieję znaleźć tu trochę bratnich dusz. Znajomi i rodzice mi nie pomogą, wśród mojego najbliższego otoczenia nie ma osób z takimi problemami...
×