Skocz do zawartości
Nerwica.com

Eucliwood

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Eucliwood

  1. Buziak. Znowu. Rozpłynąć aż się można...
  2. Eucliwood

    Hej

    Jak będę chciał to napiszę coś więcej i ciebie również pozdrawiam.
  3. @up Nie będę rodzić dzieci, jestem facetem.
  4. Eucliwood

    Co teraz robisz?

    Jem kolację, może się nią udławię.
  5. Eucliwood

    Hej

    Cześć. Nie chciałem oficjalnie się witać, no ale jednak. Kuba, miło mi. Mam nadzieję, że chociaż tutaj ktoś mnie wysłucha i coś doradzi.
  6. Buziak. Taki, którego daje osoba zakochana w drugiej osobie. Chwilowe, ale bardzo duże szczęście.
  7. Cześć. Od razu na wstępie napiszę, że nie mam wykrytej osobowości dyssocjalnej, sam sobie dałem taką diagnozę na podstawie informacji w internecie. Imienia nie zdradzę, mam 24 lata i jestem cukrzykiem. Od pewnego bardzo dłuższego czasu zmagam się z problemami koncentracji, zdobywaniu kolegów czy też koleżanek, a nawet nie mam ochoty rozmawiać z byłymi kolegami z dawnych szkół (sytuacja sprzed kilku dni spotkałem na ulicę kolegę z liceum, który zaczął do mnie gadać, a jak tak bardzo chciałem już stamtąd iść i żeby dał mi święty spokój, dał mi swój nr, potem dzwonił, nie odbierałem, nie miałem ochoty się z nim widzieć). Nie odróżniam uczucia miłości od pożądania (o tym zaraz), nie mam do niczego motywacji i siły do czegokolwiek.... Próbowałem chodzić do psychologów i lekarzy, ale koniec końców odraczałem wizyty albo po prostu nie przychodziłem. Jedyną osobą, z którą miałem chęć porozmawiać o problemach to psycholog ze szpitala, z którego właśnie dziś wyszedłem, poradziła mi psychoterapię, ale nie wiedziała, co się stało tego samego dnia w nocy. No więc jestem sobie w szpitalu od zeszłej środy (na tydzień). Ogólnie jak zawsze byłem przeświadczony, że do nikogo sie nie odezwę więcej niż kilka zdań i że wszyscy dadzą mi święty spokój. Mój spokój trwał dokładnie dwa dni (spokojem nazywam nie zawracanie mi tyłka problemami innych). Środa i czwartek były takie jak powinny w szpitalu. nudne. W piątek byłem u psychologa właśnie, która poleciła mi psychoterapię. Potem nic szczególnego, nudy. Jeden z kolegów z sali poznał jakieś dziewczyny, spoko. Wyszedłem na korytarz, pogadałem, przestawiłem się i tyle. Nie pamiętam czy tego dnia wychodziłem ze szpitala na zakupy, ale chyba tak. Pod wieczór szedłem kupić wodę i papierosy i jedna z dziewczyn poszła ze mną. Takie tam, nic specjalnego. Nigdy nie należałem do typu podrywaczy, jestem bardziej nieśmiały. Wróciliśmy, ja poszedłem do siebie, ona do siebie i mogłem w końcu sobie pograć na telefonie. Chłopacy chcieli pooglądać film, ok, już koło 20-21 było. Ja poszedłem się umyć, a jeden kolega zaprosił dziewczyny. Coś tam próbowaliśmy oglądać, ale było strasznie nudne. Co już od razu wydało mi się dziwne to to, że leżałem w łóżku z dziewczyną, której znałem tylko imię, ogladaliśmy film. Po czym odwróciła się w moim kierunku i... zasnęła. Nie chcąc jej budzić nie ruszałem się, wyglądała tak cudownie... Zacząłem ją całować, a potem... całowaliśmy się, a potem... wszyscy wiedzą, co było potem. Na szpitalnym łóżku, a w dodatku nie sami.... Nigdy nie czułem się tak dobrze jak wtedy. Przynajmniej nie pamiętam, żebym kiedyś się tak cudownie czuł... Po wszystkim wyszliśmy z sali i rozmawialiśmy do 2 na korytarzu i na zewnątrz szpitala. Okazało się, że jest zajęta, ma kogoś. Podziękowała mi za noc i... Mówiąc, że byłem taki delikatny pocałowała mnie i poszliśmy spać. Następnego dnia w sobotę poszliśmy rano kupić owoce do miasta (ze szpitala można wyjść) trzymając się za rękę, szepcząc słodkie słówka i właściwie zachowując się para. Nie byłem w stanie opisać radości i szczęścia, które rozpierało mnie od środka.. Bolało mnie jedynie to, że nie zostawi chłopaka dla mnie, ale rozumiałem to. A przynajmniej próbowałem zrozumieć, bo za każdym razem jak z nim rozmawiała ogarniała mnie taka złość, że chciałem zrobić coś głupiego. Potem przyszli do niej rodzice, zostałem sam. Było to przed 13. Siedziałem bez celu na ławce na korytarzu, rozpłakałem się, oddałem obiad, którego nie zjadłem i położyłem się w swoim łóżku chcąc, by cały świat zostawił mnie w spokoju. Miałem fazy lęku, ale nie tak intensywne jak ta... Przyszła pielęgniarka zapytała czy może jakoś pomóc, odpowiedziałem, że wątpię, ale poszedłem z nią. Dała mi coś na uspokojenie, a potem pół godziny stałem pod prysznicem płacząc znowu chcąc zmyć z siebie poczucie winy... którego nie powinienem mieć, bo niby za co. Tabletka zaczęła działać i całe szczęście uspokoiłem się do momentu. Wieczorem znowu rozpłakałem się praktycznie przy niej, próbowałem jej wytłumaczyć, o co chodzi, ale nie szło mi to najlepiej. Tak bardzo chciałem jej powiedzieć "kocham cię", wiedząc przy tym, że skrzywdzę ją i już nie będę miał okazji z nią nawet porozmawiać. Dalej nie ma co opisywać. Dni były podobne, przychodziła do mnie do pokoju, leżelismy, przytulaliśmy się, całowaliśmy, nawet zasypiałem przy niej... Wychodziliśmy na spacerki, do sklepu i takie tam. Co dzień, gdy szła spać siedziałem pod jej drzwiami wpatrując się w nie... jakby je prześwietlając. Dzisiaj (wtorek) wyszedłem ze szpitala, pożegnałem się z nią mówiąc, że mam nadzieję, że ją zobaczę jeszcze kiedyś całując w usta i mocno przytulając... i znowu to poczułem... To szczęście wychodzące z serca...To uczucie, które jest mi tak bardzo potrzebne, a którego już od niej pewnie nie dostanę... miłość? Bardzo chciałbym ją kochać. Świadomie. Ale nie wiem czy potrafię choć powiedziałem jej, że mógłbym dać jej wszystko. Nieszczęśliwie zakochany? W osobie, z którą kochałem się po 4h znajomości? Czy to tylko namiętność? Już nie chodzi o tą dziewczynę, ale o moje zachowanie. Pisząc ten tekst znowu płaczę, bo wiem, że jej pewnie nie zobaczę, a sam sobie nie potrafię pomóc.... Nie wiem, co mam zrobić...
×