Skocz do zawartości
Nerwica.com

lttlblck

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez lttlblck

  1. Czesc, Czytam Wasze wypowiedzi i pierwszy raz czuje, ze nie jestem sama w swoich odczuciach. Od dluzszego czasu szukam odpowiedzi na pytanie czego tak naprawde mi brak, czy to ja powoduje te braki, czy podejmuje zle decyzje, czy to ja tworze chore zwiazki poprzez swoje uzaleznienie od partnera? Wszystko zaczelo sie dwa lata temu, gdy moja pierwsza milosc po 3 latach chciala mnie zostawic. Serce mi peklo, bylam zakochana, nie widzialam zycia bez niego. Tak strasznie przezywalam to rozstanie, ze postanowilam udac sie do psychologa. Mialam wtedy 21 lat, a czulam sie jak mala opuszczona dziewczynka. Z drugiej strony bardzo dobrze sobie radze jesli chodzi o prace i studia, od zawsze pracowalam i staralam sie byc samodzielna, sama sobie wszytsko kupowac, byc odpowiedzialna za siebie i swoje zycie. Jesli chodzi o relacje z partnerem niestety nie czuje sie kompletnie samodzielna. Zwiazek z pierwsza miloscia rozpadl sie pol roku po tym, gdy on chcial mnie zostawic, probowalam cos naprawic, nie chcialam zeby takie wielkie uczucie (chyba tylko wg mojej opinii) przepadlo. Po rozstaniu chcialam odbudowac nowa siebie. Zdalam sobie sprawe z tego, jak bardzo bylam uzalzeniona od swojego partnera. Zdawalam sobie sprawe z tego, ze wchodzac w ta relacje bylam mloda i naiwna dziewczyna, ktora niewiele wiedziala o zyciu a tym bardziej o zwiazkach. Poprzedni partner jak sie okazalo, zdradzal mnie i oszukiwal, nie wiedzialam tego na 100 % bedac w zwiazku, mialam podejrzenia, zastanawialam sie czy ze mna jest cos nie tak, chcialam go kontrolowac, nie mialam pewnosci, ze mnie oszukuje, nie chcialam kogos oskarzac bez dowodow, co uczynilo ze mnie wariatke, ktora starala sie kontrolowac i sprawdzac partnera gdy tylko mogla. Podczas terapii Pani doktor wytlumaczyla mi, ze nie jestem chora na zazdrosc, tylko partner spowodowal ze zachowywalam sie tak a nie inaczej. Po zakonczeniu zwiazku myslalam, ze zawsze bede sama. Czulam sie tak potwornie poniewaz mielismy wspolnych znajomych i gdy rozstalam sie z chlopakiem, kontakt urwal sie rowniez z nimi. Musialam odbudowac nowa siebie, poczucie wlasnej wartosci, zreperowac serce i poukladac wszystko w glowie. Nie potrafilam spedzac za duzo czasu samotnie, pilam duzo alkoholu, spedzalam czas z innymi ludzmi gdy tylko moglam, byleby nie zostac sama. W trakcie tego wszytskiego poznalam chlopaka, bardzo zauroczylam sie nim, swietnie nam sie rozmawialo, po czym okazalo sie, ze byl uzalezniony od kokainy. Nie widzialam tego, chcialam mu pomoc, myslalam ze moja milosc go wyleczy, lecz on nie chcial mojej pomocy. Musialam znowu uczyc sie "rozstawiania z kims". W miedzy czasie umawialam sie z paroma facetami, ale po paru spotkaniach stwierdzilam ze to bez sensu, poniewaz ciagle mialam w glowie tego uzaleznionego chlopaka. Stwierdzilam, ze chyba cos ze mna jest nie tak. Zaczelam czytac fora o osobach uzalenionych od narkotykow, po to aby wiedziec z czym mialabym do czynienia gdybym zwiazala sie z taka osoba. W trakcie tej lektury pojawil sie temat osob wspoluzaleznionych, m.in kobiet ktore kochaja za bardzo. Popatrzylam na siebie i stwierdzilam ze niestety ale pasuje do tego opisu... Zaczelam sie tym tematem interesowac, czytac ksiazki i pracowac nad soba. Stwierdzilam, ze nie chce sie z nikim wiazac dopoki nie dojde ze soba do ładu, bez tego bede przyciagac do siebie tylko takich ludzi jak byly partner - kobieciarz lub niedoszly partner narkoman... popukalam sie po glowie, stwierdzilam ze koniec z takim balaganem i biore sie za siebie. Skupilam sie na poszukiwaniu nowej pracy, na sporcie, rodzinie i przyjaciolach. Szlo mi bardzo dobrze. W miedzyczasie byly partner kilkukrotnie chcial sie ze mna zobaczyc, angazowal spotkania w celu powrotow, lecz bylam nieugięta. Mijaja prawie 2 lata i nie mam z nim kontaktu, z czego jestem bardzo dumna. Po 2 miesiacach od podjecia prawdziwej walki o sama siebie poznalam nowego chlopaka. Nie chcialam sie z nim wiazac wiedzac w jakiej sytuacji bylam. Spotykalismy sie, lecz nie chcialam sie angazowac. On czesto zaczynal rozmowy czemu tak sie zachowuje, jestem niedosteona uczuciowo, mowil ze szaleje za mna, ze mnie kocha, lecz ja nie chcialam sie otwierac. Po pierwszej klotni, gdy okazal mi brak szacunku przeklinajac w jakiejs glupie sprawie, stwierdzilam ze nie chce byc z taka osoba i skonczylam zwiazek. On nie chcial odpuscic, walczyl o mnie i wtedy poczulam, ze kurcze moze odrzucalam kogos kto chce dac mi naprawde szczescie? Postanowilam sie zaangazowac. Poczatkowo bylo cudownie, do czasu gdy okazalo sie, ze on moze dostac prace zwiazana z wyjazdem za granice i moze mnie zostawic. Bylam zla i osamotmiona, ze zaufalam mu a on nawet nie mysli o wyjezdzie ze mna. Koniec koncow pracy nie dostal, temat ucichl. Potem jak to w zwiazku zaczely sie problemy. W miare moje zaangazowania, gdzie zauwazylam ze wsyztsko co on mowil, o tym jak kocha jak mu zalezy, to wszytsko gdzies zginelo. Jestesmy ze soba rok, a on wydaje mi sie chlodny i obojetny. Pare lat jego ojciec pil, przestal w momencie gdy poznalam sie z obecnym partnerem. Myslalam, ze moze te zachowania, brak czulosci, czesto brak nawet ochoty na sex wynikaja z faktu, ze jest DDA... Kiedys gdzies rzucil mi haslem, ze ma kompleks piotrusia pana. Czytajac definicje zrozumialam ze taka osoba nie chce sie angazowac, nigdy nie bedzie gotowa aby byc w powaznym zwiazku. Odnosze wrazenie, ze najlepiej byloby skonczyc taka relacje, tyle problemow, mam w glowie wielki balagan. Chcialabym wiedziec, ze mu zalezy, a nie czuje tego. Gdy zaczynam rozmowe i mowie o swoich obawach, on mowi, przeciez bylem zajety, o co Ci chodzi, jestem zly a Ty oczekujesz wyznan? Uwaza, ze wszystko musi byc zawsze tak jak ja tego chce. Mysli, ze skoro jest ze mna, to jest jasne ze mu zalezy. Zastanawiam sie, czy znowu tkwie w zwiazku bo jeste zalezna od partnera, bo kocham za bardzo? Wrocilam do psychologa i rozpoczynam terapie. Pani psycholog stwierdzila, ze zaznalam za malo milosci od rodzicow i brakuje mi uczucia. Mam 23 lata, a w kwestii emocjonalnej czuje sie jak 5 latka! Nie moge zaznac spokoju w tej relacji, nie wiem czy pracowac nad soba, czy uciec z tego zwiazku, czuje ze jest w tym tak straszny balagan. Klotnie i ozieblosc sprawiaja, ze nie czuje stabilizacji, martwie sie, nie umiem skupic na innych rzeczach, czuje ze to jest chore i nie tak powinno byc. Jak sobie radzic z napadami paniki emocjonalnej, glupich mysli, dziwna samotnoscia? Wiem, ze moja wypowiedz jest bardzo dluga, ale tez dlugo zastanawialam sie co z tym fantem zrobic. Stwierdzilam, ze najlepiej bedzie wziac sprawy w swoje rece i cos z tym zrobic. Zaczelam od wizyt u psychologa i mam nadzieje, ze wypowiadanie tego co sie dzieje w mojej glowie, pomoze mi to obiektywnie ocenic i sprawi, ze zaczne prace nad soba i odzyskam kontrole nad swoimi emocjami. Bardzo proszę o odpowiedź.
×