Skocz do zawartości
Nerwica.com

Chizuru

Użytkownik
  • Postów

    1
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Chizuru

  1. Chizuru

    Witam i proszę o pomoc

    Witam, jestem nowa na forum i nie bardzo wiem w jakim dziale zamieścić swój temat, więc opiszę problem tutaj, żeby nie zaśmiecać forum. Piszę, bo wydaje mi się, że mam problem. Od dawna mam świadomość tego, że powinnam iść do psychologa, ale najzwyczajniej w świecie boję się. Nie umiem rozmawiać o tych rzeczach, które składają się na moją "przypadłość". Prawdę mówiąc sama nie bardzo to rozumiem. Może to po prostu kwestia bycia nieszczęśliwym? Mimo wszystko postanowiłam zrobić pierwszy krok i napisać chociażby tutaj, bo sama boję się myśleć do czego może mnie to w przyszłości zaprowadzić. Od kilku lat mam coś w rodzaju "faz depresyjnych", nie wiem jak to inaczej określić. Czasami wystarcza lekki impuls, żeby jakaś bariera która trzyma te wszystkie negatywne emocje głęboko we mnie pękła i wtedy to wszystko się po prostu "wylewa" w nadmiarze, bardzo boleśnie. Cała niechęć do życia, bezsilność, ból i poczucie tego, że systematycznie wszystko pieprzy się jeszcze bardziej. Boję się myśleć o przyszłości, nie wierzę, że może być lepiej. Jakieś dwa lata temu miałam bardzo gwałtowne napady tych "faz" - ryczałam i wyłam do tego stopnia, że miałam ochotę wydrapać sobie wnętrzności. Jakkolwiek dziwnie i nienormalnie to brzmi, ale to najlepiej oddaje te paskudne uczucia, które mi wtedy towarzyszyły. Teraz nie są aż tak silne, ale za to zaczęłam często myśleć o swojej śmierci, bardzo często myślę o tym, że bardzo chciałabym zniknąć, przestać istnieć, podciąć sobie żyły. Wiem, że w tej chwili nie byłabym do tego zdolna, ale boję się, że kiedyś mogę. Właściwie to chyba mam nawet taką pewność, że kiedyś nie wytrzymam i to mnie przeraża, dlatego myślę, że powinnam coś z tym zrobić. Wydaje mi się, że wpływ na to, jaka jestem teraz oprócz problemów osobistych miała paskudna sytuacja rodzinna w której żyłam przez kilka lat. Kiedy miałam ok. 8 lat zaczęły się problemy w małżeństwie moich rodziców, w rok lub dwa lata później przestali ze sobą rozmawiać jednocześnie nadal mieszkając pod jednym dachem. Nienawidzili się i prawie codziennie pokazywali to w kłótniach, których ja non stop musiałam słuchać. Nieraz słyszałam, że ktoś tam byłby lepszą żoną, zarzuty, że matka zdradzała ojca, po czym sugerowanie, że może ja nie jestem jego córką, pomijając fakt, że kiedyś usłyszałam od ojca prosto w twarz "może nie jestem twoim tatusiem". Cały czas robili sobie na złość. Doszło do tego, że ja jako jedyna przejmowałam się tym, co się dzieje. Robiłam wszystko i nauczyłam się chodzić jak w zegarku, pilnując, czy wszystko jest okej i sprawdzając, czy aby dzisiaj nie będzie pretekstu do kłótni. Kiedy byłam w szkole - martwiłam się co się dzieje w domu, kiedy byłam w domu - martwiłam się co zrobić, żeby nie było kłótni, kiedy była kłótnia - robiłam wszystko żeby przestali co i tak nie skutkowało, bo kiedy płakałam najgłośniej jak potrafiłam mając nadzieję, że się opamiętają wykorzystywali to jako nowy argument w kłótni - "zobacz, dziecko przez ciebie płacze". Przez te wszystkie lata to, co działo się w domu trzymałam w tajemnicy. Nauczyłam się tak sprawnie kłamać, że udało mi się zwodzić innych przez wiele lat. Dopiero rok temu powiedziałam o tym bliskiej przyjaciółce. Wczoraj zauważyłam, że moje "fazy" powoli zaczynały się rozwijać kiedy ojciec w końcu wyprowadził się z domu co było równoznaczne z końcem tej chorej atmosfery. Czuję się niekomfortowo wywlekając takie rzeczy, bo naprawdę nie lubię zaprzątać innym głowy swoimi problemami, ale naprawdę nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
×