Witam, jestem nowa na forum, gdyż mam pewien kłopot i szukam porady lub wyjaśnienia.
Otóż żyje w szczęśliwym związku z partnerem prawie 5 lat. Jesteśmy zaręczeni prawie od 2 lat. Ostatnio żyliśmy dość rutynowo, zwłaszcza, że partner kilka miesięcy temu stracił pracę i głównie siedzi w domu. Nie mieszkamy razem, zarówno on jak i ja mieszkamy z matkami i z rodzeństwem, więc zawsze wpadałam do niego tak na 3-4 dni w tygodniu. Wszystko było ok, ale do czasu. Gdyż pewnego dnia dowiedziałam się, że mój partner zapisał się do psychiatry (dowiedziałam się tego z jego wpisu na Facebooku a nie z jego ust), kiedy w końcu mi powiedział (dopiero po wizycie u psychiatry), to okazało się, że nie jest do końca szczęśliwy w związku i że szukał pomocy. Oczywiście się zestresowałam, bo nie rozumiałam o co chodzi, gdzie był powód. Kiedy się zobaczyliśmy w 4 oczy to wyjaśnił, że (głównie) przeszkadzało mu to, iż ja potrzebuje w życiu być "prowadzona za rączkę" (w sensie, ze mam problemy z podejmowaniem decyzji, boje się iść do pracy, nie wierzę w siebie), no i że częściowo go rutyna męczyła, (ale rutyna to nie był główny powód). Ale też dodał, że psychiatra sam go ochrzanił z góry na dół za jego podejście w związku, powiedział, że wina jest obustronna i że te 3-4 dni widywania się przez 24h na dobę to za dużo i mamy to ograniczyć. W sumie się ucieszyłam z takiego obrotu spraw, bo faktycznie nie byłam może najszczęśliwsza ostatnio, ale ja ogólnie mam dość małe wymagania i mi po prostu to nie przeszkadzało (aż tak), więc cieszyłam się, że nastąpi w naszym życiu zmiana. Oczywiście na lepsze.
Gdzie tu jest problem zapytacie... otóż właśnie nie wiem, bo chodzi o to, że czuje strach. W sensie po tej rozmowie o psychiatrze nie widzieliśmy się 2 dni, ale potem jak do niego pojechałam, to wszystko było normalnie, w sensie dzień jak co dzień można rzec i właśnie od tego momentu JA mam problem... gdyż pod koniec tego dnia poczułam strach gdy zobaczyłam minę swego partnera. Wydawała mi się znudzona. Co w tym dziwnego, ale ja jakoś odebrałam to źle i w głębi ducha zaczęłam się stresować, że "och nie, dziś dzień znowu był rutynowy, nic takiego dziś nie zrobiliśmy, co on sobie w tej chwili myśli, pewnie zastanawia się nad sensem naszego związku" i inne tego typu myśli. Następnego dnia, ten lęk znikał (gdy widziałam, że z partnerem wszystko jest ok np. że się śmieje, normalnie zagaduje) a czasami wracał. Od wczoraj jestem teraz u siebie i dziś też ten nie do końca zrozumiały przeze mnie lęk narasta i znika lub jest umiarkowany. I tu mam ten kłopot. Te ciągłe banie się, nawet gdy o tym nie myślę, mnie wykańcza (bo kiedy się martwię, to kurczy mi się żołądek i nie jem lub jem mniej). Nie wiem jak się tego pozbyć, bo wiem, że ten strach po prostu sobie sama podkręcam.
Osobiście uważam, że boje się po prostu tego, że nie spełnię oczekiwań swego partnera (chociaż poza tym, że mam zmienić podejście do życia, to nie wiem czego on ode mnie oczekuje), i że będę chciała nas uszczęśliwić "na siłę", a tego nie chcę. Myślę, że być może straciłam do niego po części zaufanie, w sensie, że nawet jeśli ja będę sądzić, że jest nam dobrze, to niekoniecznie on będzie tak myśleć. Ja naprawdę go kocham i wiem, że on też mnie kocha, ale zaczyna mnie męczyć mój własny strach, że go stracę, a tego nie chcę (ani go stracić, ani się tego obawiać).
Oczywiście zamierzam z partnerem w najbliższych dniach porozmawiać o tym moim lęku, i żeby nie oczekiwał, że zmienię się z dnia na dzień itp. (obiecałam mu, że będę mu mówić o swoich zmartwieniach)... ale do do tego czasu...jak ja mam się ogarnąć? x)
Pozdrawiam!