Witajcie!
Mam 20lat, studiuję, mieszkam z rodziną.
moja nerwica jest nietypowa (chyba, bo nie znalazłam nikogo innego z takimi objawami). Otóż odczuwam wstręt do mydła i detergentów, wszelkich szamponów, żeli, proszków, śmieci.
Brzydzę się dotknąć przedmiotów które maja z wyżej wymienionym jakąkolwiek styczność, myję ręce samą wodą i stosuje żel antybakteryjny(żele są dopuszczalne), proszek do prania wsypuje w ilości absolutnie minimalnej, bo mam wrażenie, że usztywnia ubrania i zostaje na nich po wysuszeniu, w dodatku mam b. wrażliwy węch i nie znoszę chemicznych zapachów. Śmieci nie wyrzucam, sama staram się "produkować" głównie papierowe "na rozpałkę" w kominku.
Ale moja historia zaczyna się, jak pamiętam, gdy miałam jakieś 6-7 lat.
Byłam dzieckiem, które potrafiło zużyć mydło na jednym posiedzeniu w łazience, uwielbiałam myc wannę, rozpakowywać mydła i układać je w szafie, wąchać i bawić się nimi.
Nic nie wskazywało na jakieś zaburzenia, miałam przy tym duży fun, mycie bez problemów.
Niestety pewnego dnia rodzice wkurzeni na mojego brata postanowili wyżyć się i na mnie-mianowicie przyczepili się do tego co robię w łazience z mydłem. Darli się strasznie, pamiętam, że bałam się wtedy, że ojciec rozwali mi głowę o brzeg wanny. Kazali mi umyć ręce po swojemu, a potem znowu darcie się, ubliżanie i "uczenie" od początku jak się myje ręce. Od tamtego wydarzenia obsesyjnie unikałam owego obiektu zwanego mydłem, myłam ręce samą wodą, potem doszło do tego unikanie zlewu i wanny(bo tam też jest mydło). Myłam ręce w bidecie.
Pamiętam, że liczyłam dni, tygodnie i miesiące o tamtego zdarzenia, po ok. 3ch tygodniach nie byłam w stanie normalnie umyć rąk w zlewie.
W miarę upływu czasu natręctwo rozszerzyło się o proszki, żele i wszystkie chemiczne pieniące się substancje służące do mycia. Przestałam brać kąpiele (bo mydliny i piana osiada na ciele) i zaczęłam brać długie prysznice, niestety mam tak do dziś proporcja wygląda tak: 1-2min to namaczanie i nakładanie szamponu i żelu, 15-25min spłukiwanie tego dziadostwa (w tym ok 1-2 min przerwy w połowie na sprawdzenie czy włosy nadal się pienia i rozczesanie ich w równy przedziałek, tak, żeby woda NA PEWNO weszła miedzy każdy włos i zabrała szampon). Ogólnie, to masakra, ostatnio nasiliło mi się do tego stopnia, że nie wpadam w totalną panikę podczas mycia, bo moja mama zakręca mi wodę na amen. Na razie zrobiła to 2 razy, byłam spłukana, ale moja nerwica twierdziła, że wcale nie, miałam wrażenie, że oblepia mnie szampon i mydło, że jestem śliska i spieniona, że śmierdzę mydłem które jednocześnie zasusza mi skórę jak sól mumię. To były chyba traumy, bo po takim wydarzeniu jestem przez cały dzień rozbita, nie mogę normalnie wejść do pokoju, siadam na podłodze i pilnuję się, żeby nie dotknąć niczego i nie przenieść na to mydła. Nie mogę się wtedy uczyć, a wszystko czego dotknę muszę spłukiwać wodą (po tym jak sama oczyszczę się z mydła).
Najbardziej boję się, że ktoś wrzuci mi mydło lub którąś z TYCH rzeczy do pokoju. Raz mój brat wrzucił mi na łóżko kostkę mydła. Zaczęłam je spłukiwać z kołdry i polewać wodą (to było w 2giej gim), ale mama zorientowała się co robię i skończyło się wyrzuceniem pościeli przez okno oraz awanturą prawie do rana.
Moja matka jest osobą dominującą, jej metody wychowawcze opierają się na upokorzeniu, szantażu i przemocy (nie fizycznej, a psychicznej). Czasami traktuje nas po partnersku, ale ja już jej nie ufam, bo wiem , że przy kolejnej awanturze będzie wykorzystywać wszystko co jej powiem przeciw mnie.
Kiedyś chodziłyśmy do psychiatry, bo ktoś sprawił , że uwierzyła iż NN to nie jest wymysł wrednego dziecka a prawdziwa choroba. Po raz pierwszy poszłyśmy do psychiatry dziecięcego-była to starsza babka, która uznała, że jestem rozpuszczona jak dziadowski bicz i mam jakieś dziwne fanaberie. Potem dłuuugo bałam się samego hasła psychiatra, dopiero w liceum poszłam znowu, zapisywała mi prozaki, ale może w zbyt małych dawkach bo średnio po 2ch miesiącach natręctwa wracały.
Generalnie, mam swoją teorię na temat nasileń mojej NN. Między 13 a 17 rokiem życia nerwica ustąpiła chyba całkiem, został po niej cień, może była uśpiona? Znalazłam w tedy hobby, poznałam nowych ludzi, moja mama zachowywała się normalnie.
Niestety w połowie liceum wszystko zaczęło wracać, spłukiwanie woda rąk, długie prysznice, w tym okresie moje życie towarzyskie zaczęło się sypać, poszłam wtedy po raz drugi do lekarza i zaczęłam brać na TO prochy. Potem pojawiły się problemy w rodzinie, mama wpadła w depresję, ja też, obie łykałyśmy prozaki. Dostałam się na studia, w między czasie matka znienawidziła mojego chłopaka. Moja nerwica szaleje okropnie od marca a od miesiąca naprawdę mam ochotę czasami się zabić byle nie czuć tego ch**ernego mydła na sobie. Jednocześnie matka chodzi po domu i wrzeszczy na wszystkich, potrafi dostać szału i postawić cały dom na nogi bo prawdopodobnie ktoś nie posprzątał po sobie kubka, boję się korzystać z łazienki gdy jest w domu, nasłuchuje jej kroków, panikuję, że zacznie walić w drzwi, zakręci wodę, zdemoluje mi pokój. Wyprowadzka nie wchodzi w grę, bo nie utrzymam się sama - nie znajdę pracy tak dobrze płatnej żeby płacić wynajem pokoju i uczyć się jednocześnie.
Od 5tego roku życia wyrzucałam śmieci, nie miałam z tym żadnych problemów do czasów liceum. Nie wiem, podejrzewam, że mój wstręt bierze się z ciągłego straszenia mnie tym, że ze średnią 4 coś w podstawówce i gimnazjum skończę jako żulica i zamieszkam w śmietniku. Ponadto jak byłam dzieckiem mama lubiła wkręcać mi, że wyrzuciła moją zabawkę/kasetę z bajkami do śmieci i jeśli jeszcze chcę je zobaczyć to mam je sobie stamtąd wygrzebać. Tak, przeszukiwałam worki na śmieci, a kiedy wracałam bo nie mogłam niczego znaleźć ona wyciągała poszukiwaną rzecz z szafki...
Jestem w stanie wyrzucić śmieci tylko i tylko wtedy, jeśli zaraz po tym pójdę się umyć i wypiorę ubrania.
Ubrania piorę sobie sama, (zresztą nie tylko ja,mój brat też) bo już dawno nauczyłam się, że tylko w ten sposób mam absolutna pewność, że nie zostaną zachlapane domestosem, wrzucone do bębna pralki razem z kostką mydła, nikt nie wsypie po brzegi do wszystkich przegródek proszku, tak że wszystko będzie sztywne i capiące chemią.