Skocz do zawartości
Nerwica.com

polemik

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez polemik

  1. Mam tak podobnie przy ostrych atakach lęku, trwa to tydzień ale przechodzi, wiem że przejdzie więc gram na czas i odpoczywam
  2. możesz mieć nerwice, lepiej od zadziałaj od razu - wrzucaj magnez i ziołowe tabletki na początek przed snem. U mnie tak sie zaczynała nerwica, nerwowe wybudzenia zaraz w chwile po zasnieciu, które potem przeistoczyły się w bezsennosc, rozbicie w ciągu dnia, nerwice i depresje. Walcze z tym dziadostwem od 4 lat a od 2 farmakologicznie. Czasami są fajne okresy, ale dwa razy w roku to dziadostwo daje mi popalić. Właśnie wychodze z drugiego nawrotu w tym roku.
  3. Mi pomimo że biorę leki przeciwdepresyjne cały czas dokucza typowa nerwica. Ostatnio przez tydzień nie mogłem spać, nerwica sie pogłebiała aż do obłędu. Zacząłem kurację magnezem (po 5-6 tabletek ropuszczalnych dziennie) i czuje sie duzo lepiej. Mam jeszcze kłopoty z zasypianiem (związane z obawą przed bezsennoscią - błedne koło). W ciagu dnia czuje sie dobrze, im bliżej wieczoru tym się czuje bardziej nerwowy, ale i tak jest znacznie lepiej niz tydzień temu. Boli mnie głowa i mam lekki mętlik w głowie ale juz w ciągu dnia nie mam ataków lęku i zimnego potu. Jeszcze żeby to spanie przychodziło mi lżej byłoby lepiej. W zasadzie zasypiam koło 3 w nocy a klade sie po 24. Może zaczne kłasc sie wczesniej. Jak się budze rano to mam wrażenie że się nie wyspałem, ale to dziwne bo budze się samoistnie i to znowu sprawia ze mam stres ze ta noc była kiepska (a w gruncie rzeczy była ok). Wrzucam teraz sporo magnezu az wszystko wróci do normy bo widzę znaczną poprawę kondycji. Widocznie miałem spore niedobory bo piłem duzo kawy i niepotrzebnie się nakręcałem zamiast odpoczywać. Tak więc magnez napewno pomaga.
  4. Jakieś 4 lata temu zacząłem mieć początki choroby. Na początku miałem lęki przed przyszłością i czułem się osamotniony, potem miałem epizod z wkręceniem sobie raka płuc. Pojawiły się problemu z bezsennością i nocne dręczące przemyślenia. Dwa lata temu udałem się do psychiatry. Zdiagnozowała u mnie nerwicę i możliwą depresję (która chyba była tylko wynikiem wymęczenia nerwicą). Brałem Escitil (escitalopram) i jakiś czas było dobrze. Pół roku czułem się świetnie, wróciłem do "normalności". Potem było stopniowe odstawianie leku i po około 15 miesiącach w ogóle przestałem brać. I jakiś czas "kulało" się dobrze, tak z dnia na dzień - zwykłe życie skupione na problemach i radościach dnia codziennego. Na jesieni zeszłego roku znowu mnie dopadło. Jedna nieprzespana noc i wszystko wróciło, kolejne zapętlenie nerwicowego koła i brak widoku okna przez które można z niego wyjsc a przyszłość to tylko czarna mroczna pustka. Wróciłem do leków. Podniosłem się znowu ale jak mi się poprawiło to postanowiłem być bardziej cwany niż lekarz i olałem leki. Starałem się szukać czegoś bardziej naturalnego. Czytałem różne poradniki, książki etc. W zasadzie to się już potem sam w tym pogubiłem. Od wiosny nastąpiła poprawa gdy po raz kolejny z pokorą poszedłem do swojej lekarki. Jakieś dwa tygodnie temu znowu pojawiły się podczas zasypiania lęki przed bezsennością, które przez kilka dni ustępowały ale podczas największych upałów zarwałem prawie całą noc i popadłem w chaos. Każdego wieczora boję się że nie zasnę, co prawda zasypiam ale jest to zwykle koło godziny 3 lub 4 nad ranem a rano budzę się około godziny 8.30 (do pracy mam na 9) w chaosie z mętlikiem w głowie i pełny obaw. Nie moge poukładać sobie myśli i odnaleźć się z porządku dnia i tygodnia. Potem jest trochę lepiej. W pracy (pracuje przy komputerze) cały czas rozmyślam co sie ze mną dzieje, nachodzą mnie ataki lęku co jakiś czas (chodź nie codziennie) z typowymi objawami, czyli ataki duszna lub zimna, drżenie kończyn, zagubienie myślowe i lęki. Cały czas lękam się o życie swoich rodziców a te czarne myśli przysłaniają mi cały obraz rzeczywistości, wręcz izolują od reala. Po powrocie do domu uspokajam się prawie całkowicie i fajnie funkcjonuję. Spędzona wcześniej połowa dnia w lęku wydaje mi się z punktu widzenia dziwna i bezpodstawna, skoro teraz (wieczorem) czuje się fajnie i spokojnie, bezpiecznie i "u siebie". Wszystko trwa do momentu kiedy zegar wskazuje godzinę w której wypadałoby się położyć spać (zwykle jest to przed 24.00 jak zaśnie moje dziecko i żona) wtedy mam chwile dla siebie i przez ułamek sekundy cieszę się spokojem ducha. Potem jak próbuję zasnąć, moja psychika gdzieś odpływa w nieprzyjemne "strachy", znowu lęk przed tym jak długo pożyją rodzice, czy to może ostatnia noc, zapętlam się. Potem znowu lęki że jak nie zasnę to będę mieć zły dzień w pracy, a jak będę mieć zły dzień to źle się wywiążę z obowiązków. I tak stoi mi przed oczami dzień jutrzejszy, sam już nie wiem czy to jawa czy sen, czasem mam wrażenie że czuwam. Im później tym gorzej, patrze na wskazówki zegara i czuje się wybudzony coraz bardziej, lęk przed tym która już jest godzina pogłębia się. Potem zaczyna świtać, mięknę już chyba ze zmęczenia i udaje mi się na chwile zdrzemnąć. Były okresy że zasypiałem jak dziecko nie myśląc o lękach wręcz mając miłe plany na jutro. Do tego doskwiera mi uczucie drętwienia karku. Jestem na siebie zły, odizolowany, samotny czasem zrozpaczony. Chciałbym aby wróciły znowu te dobre dni. Dodam że pierwszy taki epizod zaczął się latem kiedy mój tata był na operacji i moje nerwy legły w gruzach. Potem o tej samej porze roku mama miała terapie związane z leczeniem zmian nowotworowych. Chociaż od roku wszystko jest z nią w porządku bo chodzi na badania, to jednak cały czas żyję nieustannym lękiem że wszystko się zawali, że rodzice umrą a ja się nie podniosę, zawalę swoje życie i nie dam rady utrzymać dziecka. Teraz lato jest dla mnie najgorszym okresem, nie wiem czy to podświadomość, wracają noce i uczucia które są jakby żywcem wyjęte z przeszłości i zapowiedzią powrotu czegoś złego. Boję się żebym nie zwariował, nie wiem jak się uspokoić i jak zmienić myślenie, odbijam się w zamkniętym kręgu swoich lęków. Biorę leki ale nie dają takiego efektu jak za pierwszym razem gdy podjąłem swoją pierwszą świadoma walkę z chorobą. Ta myśl również odbiera mi nadzieję że jest jakaś szansa na wyzdrowienie. Nie wiem czy mój organizm mógł się po prostu uodpornić na działanie lekarstwa? Jak zacząłem brać leki to już sam fakt, że je zażywam dał mi iskierkę nadziei ze będzie dobrze, że jestem na dobrej drodze. Teraz fakt że nawroty się co jakiś czas powtarzają osłabia mnie i pozbawia nadziei. Jeśli już odczuwam przez jakiś czas poprawę to potem uderza mnie myśl równająca mnie z ziemią - "co się cieszysz, i tak rodzice umrą a ciebie nie czeka nic dobrego, przyszłość to klęska", i znowu popadam w zwątpienie i nie mogę się otrząsnąć. Bywają dni kiedy mam poprawę, zajmuje się swoim hobby wręcz z pasją i niesamowitą energią i dziwie się wówczas jak to możliwe że byłem np. miesiąc temu na dnie. Ale tej fali nie idzie zatrzymać na dłużej, mijają dni wracają ponure wieczory i znowu ląduje na dnie. Proszę o jakąś pomoc, czy terapia psychologiczna mi pomoże? Skoro z obecnego mojego punktu widzenia teraźniejszości i przyszłości widzę tylko porażkę i dramat. Czuję się osamotniony. Nie chcę dręczyć rodziców tymi problemami ani żony, nie chcę zeby uznali mnie za wariata. Chciałbym się znowu ogarnąć i żyć bo mam dla kogo ...
×