Skocz do zawartości
Nerwica.com

nebraska

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez nebraska

  1. Ojej, jaka szybka odpowiedź, to miłe, że ci się chciało. Co do tego psychologa szkolnego (tzn. u nas jest pedagog ale to jest chyba to samo?) to raz już stałam pod jego drzwiami praktycznie gotowa, żeby zapukać, ale stchórzyłam. Poza tym... miałam problem, żeby pisać o tym co czuje tu na forum, gdzie nikt mnie nie zna i nie widzi - a co dopiero u takiego psychologa. To znaczy, to chyba rozsądne wyjście, bo sama próbuję zmienić ten tok myślenia od pół roku i nie umiem - ale nie wiem jak przełamać ten strach przed powiedzeniem na głos, że coś jest nie tak.
  2. Cześć, chyba ponad godzinę zbierałam się, żeby tu napisać, bo było mi głupio i się bałam, ale w końcu się zebrałam. Wiem że jest bardzo dużo takich tematów, ale to jednak co innego - czytać czyjeś, a napisać coś o sobie i zobaczyć, co inni mają do powiedzenia. Chyba mam ze sobą problem, a największym problemem jest to, że nie potrafię odróżnić, czy naprawdę coś jest nie tak, czy po prostu wymyślam sobie problemy na siłę (często mi się wydaje, że to drugie, dlatego tak mi głupio że tu o tym piszę i zaśmiecam miejsce na forum). Mam lat 18, brak checi życia; nie mam żadnych traumatycznych przeżyć ani problemów rodzinnych, mieszkam w ładnym domu, mam psa, oboje rodziców, jestem w dobrej szkole, nikt się nade mną nie znęca itd, wszystko ok. Od zawsze w sumie byłam trochę "wycofana", zamknięta w sobie (chociaż nie było tego tak widać - od podstwówki do końca gimnazjum byłam np. w szkole z tymi samymi ludźmi, a nowych nie poznawałam, bo nie było gdzie; dlatego nie wiedziałam nawet, że mam z tym problem) ale to się nasiliło jak poszłam do liceum i odkryłam że nie umiem nawiązywać nowych znajomości, wszyscy byli... obcy. Na lekcjach się nie odzywałam, dodatkowo odkryłam że strasznie się czerwienię = kompletnie odechciało mi się odzywać. Ta historia moich znajomości w klasie jest skomplikowana i nieważna, no koniec końców mam w klasie 2 koleżanki (nie lubią się nawzajem, nie tworzymy paczki), z czego jednej nie cierpię, bo mnie irytuje (Zaczęła z czasem), ale przecież się od niej nie odwrócę, bo mnie lubi, no i zostałabym bez niej praktycznie sama. Poza tym, nic konkretnego mi nie zrobiła. A druga bywa fałszywa dlatego podchodzę do niej z dystansem. Potem znalazłam chłopaka i bardzo się zakochałam, po ok. pół roku on się wyprowadził i nasz kontakt zaczął się rozluźniać, wtedy zaczęło mi być smutno i czułam się beznadziejna; nie za bardzo miałam z kim pogadać, bo moi przyjaciele z dzieciństwa mieli do mnie żal że wybierałam towarzystwo chłopaka zamiast ich, i zajęli się własnym gronem (o nich powiem jeszcze później). W końcu z chłopakiem się rozstaliśmy i to zrobiło na mnie takie ogromne wrażenie, że w styczniu, jakiś czas po zerwaniu, tydzień nie wychodziłam z łóżka udając chorobę, bo nie miałam siły. Potem wpadłam w dziwne otępienie, z nikim nie rozmawiałam, jednego dnia wyszlam ze szkoły w środku lekcji bo wydawało mi się że zwariuję, jak tam zostanę. Potem było coraz gorzej, nie wychodziłam, płakałam, boże, wręcz wyłam, mówiłam że czuję się jakbym żyła w innym świecie niż jestem - wydawało mi się że życie leci gdzieś obok, nie umiem tego wyjaśnić. Poszłam do psychiatry i... to był chyba błąd. Byłam zażenowana, zestresowana, pani kazała mamie zostać z nami w gabinecie, przeprowadziła ze mną wywiad, zero jakiejkolwiek rozmowy; odpowiadalam półsłówkami, pani wyglądała na zniecierpliwioną i jakąś taką sceptyczną, może dramatyzuję, ale zrobiła na mnie okropne wrażenie; w końcu przepisała mi Asertin i jak usłyszała, że chciałabym zostać lekarzem ale się boje że mi nie wyjdzie, kazała zacząć do tego dążyć. Przez ostatnie miesiące tak też robiłam, skupiłam się na nauce, Asertin z czasem przestałam brać bo chciałam poimprezować, a z alkoholem go nie można chyba łączyć; to w ogóle był fatalny pomysł bo po alkoholu, gdy mijał dobry humor i żarty, miewałam straszne myśli. Czasem zastanawiałam się co by było jakbym zniknęła, umarła albo najchętniej - umarła i urodziła się jako ktoś zupełnie inny. Albo jako ja, ale przeżyłabym moje życie inaczej, lepiej, nie byłabym teraz taka żałosna. Problem mam też z kontaktami z ludźmi, unikam ich, nudzą mnie, ostatnio wpadli do mnie znajomi, to nie interesowało mnie, co mówią, nie słuchałam i marzylam, żeby sobie poszli. Wiem, że oni nie lubią tych moich depresyjnych nastrojów,kiedy jestem smutna, wytykali mi zawsze, że "co ja odwalam", "nie będziemy się z tobą zadawać jak taka będziesz" - to sprawiało że było mi jeszcze gorzej, ale wyciągałam zawsze do nich ręce, bo nie chcę zostać sama. Teraz kolejny dzień z rzędu leżę cały dzień i nic nie robię, bo mi się nie chcę. Kolejną sprawą są moje kompleksy; nie lubię wychodzić bo po prostu jestem brzydsza niż koleżanki, nic na to nie poradzę. Do tego mam spory problem z moim ciałem, według mojego BMI wszystko jest w porządku, ważę około 57 kilogramów przy wzroście 170 cm - to nie jest za dużo, jak się patrzy na liczby, prawda? - a mimo to mi się wydaje, że jestem monstrum. O, teraz, brzuch wystaje jak Mount Everest, uda rozpłaszczają się na całą szerokość łóżka, mam trzy podbródki. Dlatego np. nie wychodzę, jak jest ciepło, bo mi wstyd w krótkich spodenkach. Próbuję podejmować się diety, ale kończy się to na obżeraniu, na ćwiczenia nie mam energii. Żeby mieć energię piję kawę, a potem nie śpię. Strasznie źle się czuję sama ze sobą i bardzo przepraszam jeśli to co tu napisałam to jakieś bzdury, ale poczułam się wyjątkowo paskudnie i chciałam to wyrzucić, po prostu, nawet jak nikt nie przeczyta to będzie mi lepiej. Chociaż nie. Chciałabym, żeby ktoś przeczytał, nawet jesli to chaotyczne (wolę nie czytać tego co napisałam, bo jeszcze stchórzę i skasuję). Co robić? Ja wiem, przestać narzekać i się ogarnąć. Ale jak? To jakieś początki depresji czy może zjadają mnie te kompleksy i niesmiałość i lęk, że nic mi się nie uda? Albo to jakieś pozostałości po rozstaniu z tym chłopakiem? Chciałabym coś zmienić bo boję się że za 10 lat będę jeszcze żałośniejsza, samotna, że strace już wszystkich znajomych, a nie chcę zmarnować życia na smutki. CHCIAŁABYM byc taka energiczna, wesoła, pełna sukcesów, tylko że coś mnie blokuje. Poradźcie. Nie wiem co, ale poradźcie. Bardzo długi ten post, wybaczcie, ale nikomu się nie chce słuchać moich wywodów.
×