Skocz do zawartości
Nerwica.com

halibut85

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez halibut85

  1. halibut85

    Witam wszystkich

    Napisałem Już nieco więcej w dziale "nerwica natręctw". Pozdrawiam:)
  2. Witam wszystkich, Czytając inne posty zrobiło mi się jakoś lżej na duchu, nie z tego powodu, zę jestem złośliwy i sprawia mi przewrotną przyjemność czytanie, jak inni borykają sie ze swoją chorobą, nie. Zrobiło mi się lżej, ponieważ przez wszystkie te lata kiedy cierpiałem (i cierpię nadal) na nerwice natręctw nigdy tak naprawdę nie miałem okazji o tym porozmawiać, nigdy nikt nie opowiadał mi o swoich przeżyciach w tej materii. Może dlatego przez pewien okres czasu wszystko wydawało mi sie mroczne, wstydliwe i na wskroś osobiste. teraz, kiedy czytam Wasze posty wiem, ze nie jestem sam, że można o tym powiedzieć, podzielić sie tymi wszystkimi szczegółami. Sprawić, ze w końcu troszkę "ulży", zdobyć sie na dystans... Moja nerwica natręctw zaczęła sie coś około 7-8 roku życia, oczywiście nie miała wtedy takiej formy i natężenia jak później, ale to już wtedy kiełkowało. Zaczęło się od tego, ze kiedy oglądałem telewizję z rodzicami i przez dłuższy okres czasu sie nie odzywałem to w głowie roiła mi się myśl czy nie straciłem głosu. Konsekwencją tego było pomrukiwanie, żeby sprawdzić czy jeszcze mam głos. Na początku mruczałem rzadko, przeważnie kiedy oglądałem telewizję lub byłem w miejscu gdzie dłuższy czas trzeba siedzieć, nic nie mówić i być skupionym. Potem przeprowadzałem te "testy" głosu coraz częściej. W końcu rozwinęło się to wszystko, połączyło z innymi, nowo powstałymi objawami i powstał jeden z pierwszych rytuałów - określony sposób mruczenia skombinowany z niektórymi prostymi (aha!) czynnościami typu: wkładanie spodni czy skarpetek, których to oczywiście nie zawsze się udawało wykonać prawidłowo za pierwszym razem i wymagały powtórek i pomrukiwań aż z głowy ulatywało poczucie niepokoju. Czasem trwało to kilkanaście minut. Oprócz tego zacząłem dotykać ścian w domu, drzwi i innych miejsc (nie wiem czemu akurat te), zawsze przechodząc korytarzem musiałem dotknąć ręką ściany lub zahaczyć ją łokciem (kiedy np. niosłem coś w rękach, raz się przez to herbatą gorącą oblałem). Dywan w geometryczne wzorki - nigdy nie stawałem na fioletowych kwadratach. Omijałem (i do dzisiaj to robie) pęknięte płytki chodnikowe. Potem doszło do tego zamykanie oka od tej strony, od której mijam lustro w przedpokoju, nie spoglądanie w lustro kiedy nie potrzebuje (w łazience zamykałem oczy lub pochylałem nisko głowę), kiedy już zdążyło mi sie niefortunnie spojrzeć, to wzrok od lustra mogłem oderwać tylko przez specyficzny, gwałtowny ruch głową (i to mi pozostało do dziś). Na początku bolał mnie kark a potem sie przyzwyczaiłem. Kiedy byłem starszy pojawiły sie nowe formy, związane z symetrią i liczbami. Wszystkie czynności w wypadku, kiedy nie udało mi się ich wykonać "prawidłowo" za pierwszym razem (prawidłowo, czyli tak, ze znikało uczucie niepokoju) wykonywałem odpowiednia ilość razy np. do siedmiu, dziewięciu, ośmiu, trzynastu (w zależności od tego jaka akurat liczba dawała mi "pokój"). jeśli coś się nie udało za pierwszym razem to robiłem to jeszcze sześć razy i zastanawiałem się czy za tym siódmym (lub dziewiątym, lub trzynastym, w zależności od liczby) jest w porządku. Jeśli nie, to wykonywałem tę czynność znowu siedem razy i w miarę potrzeb kolejne siedem razy. Potem to się przerodziło w superserię - 7x7 i supersuperserię (7x7)x7. Czasem głupie zamknięcie szafki, czy zgaszenie światła trwało kilkadziesiąt minut. Powoli zacząłem mieć ego dosyć i jakoś siłą woli przesunąłem te moje wyliczenia w stronę symetrii. Kiedy zamykałem jedno skrzydło szafki musiałem też na chwilkę otworzyć i zamknąć skrzydło drugie (w czym prawa strona byłą uprzywilejowana bo na niej zawsze kończyłem czynność i nie musiałem już uzupełniać odpowiednią czynnością po stronie lewej). Odnosiło się to też do stawiania kroków w pewnych miejscach, układania przedmiotów i całej masy rzeczy na które już nie zwracałem uwagi i wykonywałem automatycznie. Największe nasilenie mojej nerwicy miało chyba miejsce w liceum i to zwłaszcza przed położeniem się do łóżka. musiałem ułożyć jednym ruchem prześcieradło tak, żeby było idealnie (kilka, kilkanaście minut), odpowiednia kolejność podusze i ułożenie kołdry. jeśli podczas wykonywania tycz czynności coś mnie zakuło lub zaswędziało - zaczynałem jeszcze raz - do dziewięciu, osiemnastu, dwudziestu siedmiu (bo potem ugruntowała się pozycja liczby 9 - przemnożona przez dwa, daje wynik 18 a 1+8 to też dziewięć, 3x9=27, 2+7=9 itd. bardzo mi odpowiadało i odpowiada nadal, ze wszystko, nieważne ile prób, i tak kończy sie dziewiątką). Kiedy już jakimś sposobem pościeliłem musiałem jeszcze wyłączyć telewizor (skacząc kanałami do 9 i z powrotem) wrzucić skarpetki do szafki (nie wiem na czym polegała prawidłowość tej czynności ale zajmowała strasznie dużo czasu) ułożyć na krześle resztę garderoby. I kiedy już to wszystko było zrobione a ja już prawie mogłem sie położyć spać pozostawało jeszcze jedno - zgasić światło i po ciemku, o nic nie zaczepiając położyć sie do łóżka. Oczywiście wszystko wykonane odpowiednia ilością ruchów i kroków i prawie nigdy nie udawało się za pierwszym razem. A kiedy już sie w końcu udało położyć i przemyślawszy to jeszcze raz uznawałem, ze w żadnej czynności nie było błędu, mogłem w końcu zasnąć - nigdy twarzą do ściany i zawsze z prawą stopą pod kołdrą. Średnio od momentu kiedy czułem sie senny i zaczynałem ścielić a momentem kiedy mogłem już zasnąć w łóżku mijały 3 godziny. Oczywiście nie było mowy o skrótach czy pójściu na łatwiznę - myśli magiczne i narastający niepokój. Teraz już wygląda to lepiej, choć pewne rytuały są, zwłaszcza w momentach kiedy sie stresują lub denerwuje - wszystko to wraca.
  3. halibut85

    Witam wszystkich

    Witam serdecznie, jestem nowy na tym forum i niniejszym chciałem sie ze wszystkimi przywitać. Mam na imię Ignacy i cierpię na cały szereg mniej lub bardziej dokuczliwych zaburzeń.
×