Skocz do zawartości
Nerwica.com

Myslozbrodnia

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Myslozbrodnia

  1. Marciatka, to co mówisz, to chyba najlepsze rozwiązanie i na pewno bym tak robiła, gdyby nie to, co się ze mną stało w ciągu ~10 lat takiego rycia psychiki. Ja sama mam wielki problem. Zaczęłam przejmować jej strach. Nawet teraz siedzę jak na szpilkach, bo zaczęłam ulegać tym sugestiom. Czuję się rozdarta pomiędzy resztkami racjonalnego podejścia, a chorobliwą wyobraźnią i czarnowidztwem. Skoro tak fatalnie radzę sobie z tym, co jest do tej pory, to zaczęłam zastanawiać się, jak sobie poradzę, jeśli tym razem faktycznie będzie już naprawdę źle... Jestem okropnie rozsypana. Im bliżej godziny spodziewanego telefonu, tym bardziej się trzęsę.
  2. Bardzo bym chciała tak umieć, Mamre. Poza tym to problemu nie rozwiązuje... Nawet, jeśli jakimś cudem przestałabym się tym stresować, to w dalszym ciągu ona wciąż będzie zadręczała siebie. Martwi mnie to okropnie, wolałabym, żeby umiała cieszyć się życiem, dlatego szukam pomocy...
  3. Cześć, piszę do Was, bo znów ogarnia mnie bezradność i czuję, że po wielu latach przestaję sobie z tym wszystkim radzić... Główny problem dotyczy mojej siostry. Chyba śmiało mogę napisać, że moja siostra cierpi na kancerofobię. Odkąd tylko pamiętam, odkąd byłam dzieckiem, w naszym domu wiecznie przewijało się widmo (nieistniejącego) raka. Wystarczył jakiś uporczywy kaszel, który gnębił siostrę - rak płuc, ostry ból gardła - rak krtani, bóle żołądka - wiadomo..., torbiele na jajniku - rak, a jakże by inaczej... Domyślacie się łatwo, jak to mogło podziałać na psychikę dziecka, które jest okropnie mocno związane emocjonalnie ze swoją siostrą. Odbierałam to wszystko w zwielokrotniony sposób, co odbiło się na mnie później w postaci nerwicy. Ach, i nie bez znaczenia chyba będzie, że między nami jest różnica 12 lat... To, co wymieniłam wyżej, działo się mniej więcej w okresie, gdy ja miałam 9 lat, a ona 21. Przez to wszystko w domu często panowała grobowa, ciężka atmosfera. Były okresy, w których nieprzerwanie czułam, jakbym połknęła wielki głaz. Moja siostra nawet nie zdawała i dalej nie zdaje sobie sprawy, jak to wszystko się na mnie odbiło, bo prawda do niej nie dociera. A najgorsze lamenty się zaczęły, kiedy z 10 lat temu podłączyli nam Internet - lekarz nr 1! Kuźwa... Wystarczyło, że czepi się jej byle głupota i od razu odpalała net w poszukiwaniu informacji, czy takie objawy daje jakiś rak. No zwariować można! Siostra jakieś 7 lat temu wyjechała za granicę, zaczęła pracę, więc ilość scen, jakie potrafiła odwalić, trochę się zmniejszyła, ale tak czy siak, kiedy znów ma jakieś dolegliwości, potrafi dzwonić do mnie albo do mamy i gadać, żebyśmy się przygotowały na najgorsze, bo niedługo może zadzwonić z przykrymi wieściami, bo coś tam... - najbardziej mnie zadziwia, że po tych wszystkich latach nie mówi tego już w taki spanikowany sposób, nie płacze, tylko mówi to takim głosem, jakby relacjonowała nudny dzień. Chyba wiecie, co mam na myśli. Mam wrażenie, że ona uzależniła się od swojego stresu, tylko teraz przeżywa go inaczej. Ona chyba potrzebuje się tym podzielić i potrzebuje, by ktoś ten stres odczuwał razem z nią, więc zadręcza i mnie i mamę. Być może nie zadowala ją to, że jej mąż patrzy na nią tylko pobłażliwie i do znudzenia powtarza, że wszystko jest ok, w ogóle się przy tym nie denerwując. Podziwiam tę jego anielską cierpliwość do niej. Jeszcze jedną z męczących rzeczy jest to, że właściwie kółeczko zamyka się na mnie, bo to ja muszę tłumaczyć i użerać się z siostrą, a potem muszę zapewniać i uspokajać mamę, bo mama wymiękła już jakiś czas temu i mimo że podczas rozmowy z siostrą, jest twarda i też wkłada mnóstwo energii, by racjonalnie jej coś wytłumaczyć i nie okazuje jej, że przejmuje jej strach, to później, gdy kończą rozmawiać, widzę jak wypompowana jest przez to. A wszystko wisi na mnie, wszystko dźwigam ja... bo ja nie mogę okazać słabości ani siostrze, ani mamie. Nie chcę, by któraś z nich zaczęła się jeszcze bardziej załamywać, ponieważ wiem, że to byłoby bardziej obciążające psychicznie, niż to, co robię teraz. Piszę to wszystko dzisiaj, bo siostra znów daje popisy. Niedawno zdiagnozowali jej jakąś torbiel komorową na jajniku. Oczywiście miała zrobione markery nowotworowe i wyniki były ok. Dostała od lekarki tabletki hormonalne, by sprawdzić, czy torbiel wchłonie się po nich, czy jednak potrzebna będzie operacja. No, ale jazda jest niezła, bo dziś siostra ma kontrolną wizytę i już wczoraj odebrałam telefon ze standardową śpiewką: "Przygotujcie się na złe wieści, blablabla, ale ty nie rozumiesz, ja czytałam, że ten rodzaj torbieli jest czasem złośliwy, dobra, nie chce mi się z tobą gadać, bo nie potrzebuję, żebyś mnie znowu opieprzała, cześć pa". Ja już nie radzę sobie z tym stresem... Kiedy sugerowałam siostrze, że mogłaby jakoś sobie pomóc, że mogłaby poszukać terapeuty, który pomoże jej zwalczyć tę fobię, to zaczęła się na mnie wydzierać, że chcę z niej robić wariatkę, że ona ma taką naturę i tego nic nie zmieni, że coś tam. Nawet nie chciała mnie wysłuchać do końca. Nigdy nie chce, mojej mamy też nie. Nie jesteśmy w stanie na nią wpłynąć, ani nawet podstępem gdzieś zaprowadzić, bo każda z nas mieszka w innym kraju. Jej mąż chyba nie zdaje sobie sprawy, jakiej wagi jest ten problem, bo on zdaje się być od tego odizolowany. A być może siostra go aż tak nie zadręcza, bo nie ma w nim takiego pełnego stresu i emocji odzewu, jak ma w nas. Czuję się okropnie przytłoczona i czuję, że sama powinnam udać się na jakąś terapię, bo nerwica zaczyna mnie wykańczać. Tylko nie wiem, czy to mogłoby dać jakiekolwiek rezultaty, bo przecież nie wyeliminuję ze swojego życia siostry, która jest punktem zapalnym wszystkiego. Czy mogłabym jakoś pomóc siostrze? Rozmowy z nią nic nie dają, potrzeba czegoś innego, tylko jestem kompletnie bezradna. Czy mogłabym też pomóc jakoś sobie? Ja długo tak nie pociągnę, czuję się jak wrak, a mam 21 lat. Będę okropnie wdzięczna, jeśli ktokolwiek mi odpowie...
×