Dzięki za zainteresowanie.
Mam dość bogate doświadczenie z psychologami/terapeutami. Zacząłem od kilku sesji z terapeutką w Warszawie. Przerwałem ze względu na sesję na uczelni. Poza tym nie czułem się u niej komfortowo. Chodziłem na terapię DDA grupową(kilka godzin raz w tygodniu). Także zrezygnowałem po kilku spotkaniach. Odbyłem pełną 3 miesięczną terapię(kilka godzin dziennie) grupową. Niestety nie poruszyła mnie w najmniejszym stopniu. Położyłem się na 3 tygodnie do szpitala psychiatrycznego IPiN w Wawie. Miałem tam zrobioną diagnostykę psycholog-neurolog. Doktor zalecił systematyczną psychoterapię i powrót na uczelnię(bo to będzie trzymało mnie w ryzach). Nigdy nie czułem, żeby uczelnia trzymała mnie w ryzach. Na koniec wybrałem się najbliższego psychiatry w moim rodzinnym mieście, który dał leki, ale zadawał pytania w stylu "Czy Pan jeszcze wierzy?". Przestałem je brać. Spotkałem się kilka razy z tutejszym psychologiem i zrobił mi test, który miał określić rysy mojej osobowości. Powiedział, że wyszło w nim to co podejrzewał czyli izolacja itp. Powiedział na koniec, że nie będzie ze mną pracował dalej(trochę subtelniej). Rozłożył ręce, ale chyba nie chciał się za to brać po prostu. Powiedział, że skoro inni nie poradzili to on też. Kierował trochę między wierszami w moją stronę złość(nie wiem jak to nazwać), żebym sam się ogarnął. Mówiłem mu o objawach, że lęk itp. A on swoje. Trochę go rozumiem. Powiedział, że mam szukać czegoś co poruszy mnie emocjonalnie. Mówię mu, że od kilku miesięcy boli mnie głowa i jeszcze bardziej podupadam na inteligencji, pamięci... Ni kojarzę, zdarza mi się często czegoś zapomnieć, więcej spraw olewam. I mówię mu także, że ciśnienie mi się trochę uspokoiło. Zawsze miałem 140/160 na 100/80, a teraz na ogół optymalne on na to, że jestem zdrowszy i jeszcze narzekam. Wiem, że nigdy nie miałem właściwego podejścia do pracy terapeutycznej, stąd te niedokończone psychoterapie. Przepraszam, ale ja mam tak, że gdy wchodzę do gabinetu indywidualnie albo na spotkanie grupowe to po prostu fobia społeczna jest tak silna, że nie mogę z siebie nic wydusić.
Moja mama miała taki rodzaj nerwicy, że wydawało jej się że umrze. Trzeba było natychmiast wieźć ją do szpitala i tam dopiero gdy dostała zastrzyk to się wyluzowała. Ja przeciwnie, czułem, że tętnica szyjna ogromną siłą i szybkością pompuje mi krew do mózgu, ale zawsze dobra mina do złej gry(choć objawy były nadto widoczne). Ostatnio jadąc samochodem do Wawy zaczęło mnie telepać, czułem, że ręką mi drętwieje, puls skoczył, słabnę, obraz mi się zamazuje. Stanąłem na stacji i zadzwoniłem po tatę. Przyjechał ponad 100 km żeby mnie odtransportować.
To co szczególnie mi doskwiera to brak koncentracji. Egzaminy, kolokwia zaliczam na niezłe oceny, choć po trudnych przeżyciach. Nie ma mowy o solidnie wypracowanych podstawach mojego studiowania. Całe moje życie jest bardzo chaotyczne, szarpane, bez zamysłu. Brakuje mi koncentracji. W pierwszym poście pisałem, że utraciłem wszystkie swoje zdolności i nie udało mi się ich odzyskać. Nie nadaję się do żadnej pracy.
Miałem pomysł żeby wybrać się nawet na pół roku do szpitala w Komorowie, ale w moim życiu nic nie jest pewne. To co wydaje mi się ważne i niezmienne za chwilę może przestać mieć jakiekolwiek znaczenie.
Boję się, że ta psująca się pamięć i kojarzenie mogą się pogłębiać. W lutym zrobiłem tomograf i wyszło wszystko ok oprócz tego, że mam dyskretny zanik kory mózgowej płata czołowego.