Witam, jestem tu pierwszy raz. Od ponad miesiąca mam zdiagnozowane lęki napadowe i depresję, choć choróbsko przypałętało się do mnie przynajmniej rok temu, jak nie wcześniej. Krótko o objawach: podczas jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi (czy to pani jadzia z warzywniaka, czy też znajomy bądź przyjaciel) odpływałam- zawroty głowy, panika, drżenie rąk, głowy, brak możliwości jakiegokolwiek ruchu poza instynktem: uciekać!... nie wspomnę już o niemożliwości korzystania z jakiegokolwiek środku publicznego transportu. poszłam do psychiatry. najpierw setaloft... ale fatalnie się po nim czułam. teraz od ponad dwóch tygodni biorę mozarin (10 mg). dostałam również doraźnie afobam, ale na razie zbyt bałam się skutków ubocznych. jeśli chodzi o escitalopracm - wymioty (prawdopodobnie stres plus nadmierne palenie i zero jedzenia), wysypka na twarzy, szyi oraz ból w łydkach. Standardowo zero motywacji i tzw. "warzywienie" w domu. Ja wiem, że trzeba być cierpliwym, ale nie mam pojęcia jak przestać tkwić w takiej matni. Z jednej strony te cholerne lęki, że ktoś w ogóle na mnie spojrzy, a z drugiej strony kompletna izolacja i wariowanie w czterech ścianach. Życie jak w jakimś cholernym anytspołeczym kokonie. Dodam, że wcześnie, przynajmniej prowizorycznie, byłam bardzo śmiałą osobą. Jak sobie radzić z takim cholerstwem, pomóżcie, proszę!