Skocz do zawartości
Nerwica.com

renai

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia renai

  1. A Wasze rady? Co Wy byście zrobili na moim miejscu? Swoją terapię skończyłam, nie jestem współuzależniona, choć wiadomo mam związane jakieś emocje z tym co się dzieje i nie jest związane to z ALKOHOLIZMEM matki, ale z jej znikaniem. To co robi ze swoim życiem mnie ni ziębi, ni grzeje, mam swoje, ale jak wyżej. Odpuścić, zerwać kontakt, czy machnąć ręką, że przez swój wstyd nie odzywa się rok i korzystać z chwil, kiedy jesteśmy razem mimo złości? Pisałam, że jej nałóg odpuściłam, mam gdzieś czy pije, czy nie, zachowanie po tym jak wypije doprowadza mnie do pasji. Mimo, że stworzyłyśmy w miarę ok relację, wbrew całemu złu, jakie kiedyś tam mi wyrządziła. No bo powiedzcie sami. Dzwoni do Was, gada o pierdołach i że za 5 min wpadnie, po czym wyłącza telefon i po roku czy dwóch pisze: przepraszam. I nie ma to związku z cugiem. Popije parę dni, ale tak to jest normalnie obok, robimy zakupy w tych samych sklepach, normalnie funkcjonuje, i pracuje sezonowo, tylko się nie odzywa. Nigdy ze mną nie mieszkała, nie mam z nią więzi jakiś ścisłych i nie odczułam jej skutków picia bezpośrednio, ale wiadomo, skoro żyje chciałabym, aby chociaż gdzieś tam z boku towarzyszyła mi w życiu, poznała wnuki itd. i to niekoniecznie jest objaw współuzależnienia . A że mam swoje problemy, nie chcę tracić na nią więcej czasu, by łazić i załatwiać sobie jakieś spotkania, po których mnie nauczą jak postępować z kimś, kto pojawia się raz na parę lat w moim życiu -_-.
  2. Jestem już dorosłą dziewczyną mam swoje, poukładane życie, choć z mojej rodziny w zasadzie została mi tylko matka. Problem w tym, że przez większą część czasu się do siebie nie odzywamy. Zacznę może od początku... Moja mama pije od zawsze, prawdopodobnie, gdyby nie picie, mnie nie byłoby na świecie. Cudem urodziłam się normalna, bo w ciąży chlała i dużo paliła. Zaraz po porodzie mnie porzuciła, wychował mnie ktoś inny. Przez większą część dzieciństwa lgnęłam do niej bezmyślnie, i mimo że nie byłam do niej szczególnie przywiązana, zawsze cieszyłam się na jej wizyty. Lubiłam ją jako człowieka. Przy niej zawsze było wesoło, choć zazwyczaj myślała tylko o sobie. Odwiedzała mnie różnie, czasem bardzo często, a czasem raz na parę lat. Wtedy dużo kłamała o swoich problemach osobistych, albo że jej zabraniają się ze mną widzieć. Wtedy wierzyłam, teraz jestem już trochę na to za duża i znam sprawę z kilku stron. Wyrządziła mi wiele złego, a ja na początku mimo wszystko próbowałam jej jakoś pomóc. Matka nigdy na mnie nie płaciła nic. Umorzyłam, jednak jej dług alimentacyjny, bo całą pensję, gdy tylko zaczynała pracować, zabierał jej komornik za postępowanie egzekucyjne. Ja tej kasy i tak nie widziałam, ona nie miała za co żyć, więc umówiłyśmy, że jak będzie miała to sama mi po prostu będzie płacić coś tam, na jakieś zajęcia czy coś. Umorzyłam jej 40 000 zł długu, ale spodziewałam się, że zwrotu to raczej nigdy nie zobaczę. Po prostu matka w okresach trzeźwości coś mi tam podrzuca i już. Pracy jednak dłużej żadnej utrzymać nie może i przyszedł w końcu ten moment, gdzie bez wykształcenia, po 40 tce i bez doświadczenia zawodowego, nikt jej do pracy nie chce. W dodatku ma nie w pełni sprawną rękę, ale na czas zaświadczenia o niepełnosprawności także nie załatwiła... Generalnie przez większość swojego życia byłam na nią obrażona za to co robi, aż w miarę się ustatkowała. Poznała faceta, który ją utrzymuje, nie jest im razem za dobrze, on też często pije, ale potrafi ją utrzymać przy sobie i w trzeźwości. Przez parę lat było normalnie. Chodziłyśmy razem na basen, gadałyśmy dużo, spędzałyśmy czas, jak matka z córką. Zrozumiałam wtedy, że to przecież był normalny człowiek, fajny człowiek, dobry, tylko nałóg ją tak zmieniał. Pogodziłam się z tym, że jest alkoholiczką, ale zaraz po tym pogodzeniu się okazało się coś jeszcze. Pal licho, że pije, wkurza mnie strasznie, że po tym jak odzyskałam matkę, ona potrafi zapić np.przez tydzień, po czym ze wstydu, że zapiła nie odzywać się do mnie przez rok. Gardzę nią i nienawidzę jej za to. Dlaczego jej wstyd i tchórzostwo mają być ważniejsze od moich uczuć i od naszej relacji? Próbowałam wszystkiego zapewniać ją, że nie ma problemu, że rozumiem, że ma we mnie wsparcie - wtedy znikała jeszcze częściej czując przyzwolenie, wściekania się i obrażania próbowałam przez większą część życia i rzeczywiście skutkowało, bo potrafiła starać się o mnie i 2 lata, udowadniać, że już ok, po czym jak przebaczałam, znowu znikała. Próbowałam stawiać jej warunki. Chodziła do grupy AA, ale jej nie pomagała. Poszła nawet na oddział zamknięty, ale ją wywalili, bo nie była wówczas nawalona, a gdy poprosiła o terapię na innym oddziale, powiedzieli, że tam tylko kierują po detoksie, a ona detoksu nie potrzebuje, więc nie. Na terapię normalną nie pójdzie, bo prywatnie nas nie stać, a ubezpieczenia nie posiada. Nie mam nawet pomysłu do jakiej pacy, by ją przyjęli, aby mogła się uniezależnić i tą terapię podjąć, no ale na razie wszystko pod górkę. Próbowałam też udawać, że nie mam matki, bo więcej z niej złego niż dobrego, ale rodziny i tak praktycznie nie mam, więc sentyment jakiś tam pozostał. Może nie traktuję jej, jak matki, tylko bardziej na stopie koleżeńskiej, no ale kurde. Ona chce się leczyć, to ją odesłali tam, gdzie nie może. Nie umiem tak po prostu postawić na niej krzyżyka, bo jak nie pije super się dogadujemy. No właśnie tylko, że tam dalej być nie może. Dzwoni np. że będzie u mnie za 5 min, po czym za rok napisze smsa "przepraszam, już nigdy Cię nie zawiodę". Myślałam, że po prostu będę w pełni korzystać z chwil, kiedy jest, no ale tak się nie da. Wszystko to na mnie się odbija. Jak tylko zdecyduję się skorzystać z paru kolejnych dni plotek i zabaw, muszę sama radzić sobie z wściekłością i rozczarowaniem, gdy znowu znika. Powiedzcie mi, więc proszę co robić? Jak do niej podchodzić? Mimo wszystko nie żałuję, że się na nią odbraziłam i lepiej poznałam, ale co dalej? Nie zamierzam się bawić, że raz mam matkę, a raz nie. Chciałabym, by kiedyś uczestniczyła w moim ślubie, poznała swoje wnuki, a z drugiej strony, skoro gdy tylko jej wybaczam, ona sobie odpuszcza to nie wiem już co robić. Mówi się, że alkoholika powinno się zostawić samemu, aby odbił się od dna, ale całymi latami się do niej nie odzywałam i co? Starała się tak, że zawsze wierzyłam, że w końcu się pozbierała. Pokazywała mi umowy o pracę, pokazywała zaświadczenia od psychologów, aż dotarłyśmy do tego miejsca. Ja mam ochotę ją udusić, bo wzięła na siebie telefon mój na raty. Raty, które oczywiście płacę już sama. Ten dług finansowy też mnie irytuje, bo zamiast mi w czymś pomóc robi mi jeszcze większe długi. Mój chłopak, z którym planujemy wspólną przyszłość kompletnie jej nie uznaje, udaje, że nie istnieje, jest dla niej śmieciem, a ja coraz częściej mam ochotę ją udusić. A jednocześnie po prostu za nią tęsknię i kiedy wiem, że może być trzeźwa tylko przez tydzień, to chętnie ją gdzieś wyciągam, by spędzić beztrosko czas z jednym z rodziców. Jednakże coraz częściej zastanawiam się nad zerwaniem kontaktu. Chcę wcześniej jednak mieć pewność, że zrobiłam wszystko. Może ktoś z Was ma pomysł, gdzie znaleźć dla niej pracę, gdzie terapię, gdzie mogliby jej pomóc (od tego faceta, z którym mieszka powinna jak najszybciej się uwolnić). Piszcie proszę co sądzicie.
  3. Cóż, dzięki za pomoc, aczkolwiek sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Mój partner odpuścił nasz związek bo... myślał że go zdradzam, jeszcze nim poznałam mojego adoratora. Pewne życzliwe osoby rozsiewały plotki na temat mojego kolegi, który rzekomo chce mnie zdobyć i umawia się ze mną na randki i z którym rzeczywiście się spotykałam niegdyś dość często, mimo jego próśb abym tego nie robiła. Teraz jak tak na to patrzę myślę że w naszym związku było dużo niedopowiedzeń. Aczkolwiek to żadne usprawiedliwienie dla niego. Postawiłam sprawę jasno: albo zaczniemy się starać oboje: ja poznam go ze swoimi znajomymi (czego nie zrobiłam dotychczas, zaledwie zna parę osób), a on zacznie poświęcać mi więcej czasu i przyjeżdżać do mnie. Potraktował to poważnie i bardzo się stara. A ja... ja postanowiłam nie szukać wrażeń dopóki jestem w związku. Mam nadzieję, że nam się uda. Na początek - wspólny wyjazd :)
  4. Nie no to że jestem gotowa, nie znaczy że tak zrobię. Mam swój rozsądek tylko pokazuję jak silnie jestem z nim związana i jak cholerne to dla mnie trudne. Myślę, że pasuje tutaj: "uzależnienie". Wziął mnie w kompletnej rozsypce i uczył wszystkiego od początku. Wychował sobie mnie a teraz ja nie wyobrażam sobie życia bez niego. To dość... lipnie ;/ Nie wiem jak wyrwać się spod tak dużego wpływu.
  5. Cóż... dzięki za odpowiedzi. Myślę, że dużo łatwiej by mi było, jakby zachowywał się jak dupek, również kiedy jestem obok, ale wówczas mój facet potrafi być naprawdę kochający. "POTRFI" bo jak już wspomniałam miał okres odpoczywania jedynie przed kompem, ale od czasu naszej kłótni o to, naprawdę się stara. Martwi mnie jednak że jest fajny jak nie musi wkładać wysiłku w związek. Ja przyjeżdżam, dostosowuję się do jego życia, no to i śniadanie do łóżka i moje ulubione drinki zrobi na wieczór i poprzytula wystarczająco długo... Wtedy zawsze mięknę. Myślałam nawet o poświęceniu się i przyjeżdżaniu do niego częściej, skoro mogę wyegzekwować czas dla nas tylko w ten sposób, ale... nadal uważam że tak być nie powinno. Mimo to WIEM, że mnie kocha. Nie wiem czy sił nie ma przez pracę, depresję, czy ja po prostu go tak przyzwyczaiłam, czy po prostu ma to w dupie, ale ciężko zerwać z facetem, jeśli się wie, że w jakiś tam pokrętny sposób mu zależy. Niedługo nasza rocznica. Wypada w tygodniu, on nie ma czasu. Chce odbić sobie w weekend, kiedy... ja tym razem nie mogę, sam zaś zapowiedział, że ma wówczas robotę, więc... w zasadzie odechciewa mi się do niego przyjeżdżać... A jednak... jak tylko do mnie napisze wciąż się łudzę i czekam. Nie chcę kończyć tego związku ;( Nie cierpię siebie za to, ale po prostu nie umiem. Miłość do mojego partnera wiąże się z przywiązaniem, ale i dużą wdzięcznością za to, że postawił mnie na nogi, pomógł mi i to wielokrotnie to trzystu krotnie wzmożyło moją lojalność. Wiem, że jestem gotowa wyjść za niego i urodzić mu dzieci i być nieszczęśliwą przez resztę życia, bo to wydaje mi się łatwiejsze od zerwania.
  6. Witam Was, jestem nowa, wiec mówię wszystkim hej :) Potrzebuję Waszej pomocy, bo kompletnie nie wiem, co mam zrobić. Jestem już w 3letnim związku. Układało nam się całkiem, całkiem, ale... jest małe ALE. Mój ukochany bardzo dużo pracuje. Już od ponad dwóch lat widujemy się raptem 3 razy w miesiącu. Nasz kontakt spoczywa ciągle na moich barkach, bo on nie ma sił aby wpaść do mnie po pracy, więc co tydzień w weekend (chyba że pracuje też w weekend) ja jadę do niego. Problem rozwiązałoby wspólne mieszkanie, ale jego nie stać, aby mnie utrzymać, a mnie nie stać, aby się do rachunków dokładać, bo wciąż studiuję (jestem na 3 roku) i co zarobię to idzie na kolosalne czesne (800 zł miesięcznie), więc mieszkam dalej z mamą. Ponieważ mój chłopak dużo pracuje wszystkie inne rzeczy do zrobienia odkłada na weekend. Zaczęło mnie to irytować. Studiuję, pracuję, ogarniam swój dom, potem przyjeżdżam do niego, robię dokładnie to samo, co u siebie, a on jak po prostu skończy wcześniej sprzątanie i tak coś zaraz sobie wymyśla, albo niknie w internecie. Wtedy miarka się przebrała. Mieszka na drugim końcu miasta, przyjeżdżam do niego, czy deszcz, czy zawieje i zamiecie, czy -15 na dworze, a on nawet nie miał godzinki, aby pogadać. Zrobiłam mu o to karczemną awanturę, w trakcie której usłyszałam, że to mój problem, on ma to gdzieś, nie będzie nic robił dla związku i wiele przykrych słów. Dlaczego wybuchłam? Chorowałam. Nie przyjeżdżałam do niego przez miesiąc, a on ani nie odwiedził, ani nie zadzwonił, tłumacząc się, że: nie mogłem bo w weekend odpoczywałem" -_-'. Oczywiście cofnął te słowa, przyznał się, że moja złość po prostu go zaskoczyła w nieodpowiednim momencie i jak przyjechałam do niego potem znów był słodki i kochany, tylko że... nijak mnie to nie cieszyło. Za dużo doznałam przykrości walcząc o to, co powinien robić sam z siebie. W dodatku jego słowa w zasadzie odzwierciedlał prawdę, bo rzeczywiście nic nie robi, i myśli, że skoro już ma dla mnie tą chwilkę, to nasz związek jest dalej zajebisty, a jak ja nie jestem szczęśliwa, no to znaczy, że sobie wymyślam i już. Z jednej strony rozumiem... w pracy go naprawdę wyzyskują, w tydzień potrafi przepracować tyle, co niejeden z Was w miesiąc. Wpadł w jakiś marazm, w wolne najlepiej to by się z łóżka nie ruszał, ale... pracy nie chce zmienić, więc nie mogę mu pomóc. Kocham go strasznie, planowaliśmy wspólną przyszłość, ślub za 2 lata i jak jesteśmy obok siebie, jesteśmy naprawdę szczęśliwi, tylko że ja już tak dłużej nie wytrzymam! Mój chłopak nie wie, ani dokładnie na czym polega moja praca, ani o której kończę zajęcia, ani na co się zapisałam, ani o moich przyjaciołach, ani o moich problemach bo "nigdy nie ma czasu". Dojrzewam, zmieniam się, a on w tym nie uczestniczy. Zaczęłam bawić się z kolegami, wychodzić z nimi na miasto, zwierzać się przyjaciółkom i... zauważyłam, że już nawet za moich chłopakiem nie tęsknię, a jak przyjeżdżam na weekend mimo że się stara chcę uciec. Czuję się dziwnie i nieswojo, jakby został nam tylko seks i przytulenie się. Martwi mnie, że tak się oddaliliśmy, a nasze cotygodniowe rozmowy mają charakter bardziej sprawozdania z tego co robiliśmy. On miał trudnych klientów, ja nie zaliczyłam kolosa i ciiiiiisza. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Był kiedyś moim najlepszym przyjacielem, uratował mi życie... Dosłownie. Żyję dzięki niemu, nauczył mnie wychodzić do ludzi, bawić się, uśmiechu, pomógł w bardzo trudnej sytuacji. Tym bardziej nie chcę tego skreślać... Jednak czy po kolejnych takich latach będzie co zbierać? On nie lubi dużo rozmawiać, nie widzi więc problemu. Uważa, że jak siądę w garażu, jak będzie grzebał w aucie to zajebiście spędzimy czas i to nam wystarczy. Jest jeszcze coś... a raczej ktoś. Kto czekał na mnie całe te 3 lata, kto ciągle mi pomaga, kto robi wszystko to, co powinien robić mój chłopak. Ostatnio po dużej ilości wódki, prawie zdradziłam z nim, swojego chłopaka. Byłam cholernie nie w porządku, ale wiem z kim chcę być - z moim aktualnym partnerem. Tylko jesteśmy w patowej sytuacji. Jeśli go zostawię wyjdę na zimną sukę i pewnie będę tego żałować. Jednakże wiem, iż pragnienie, aby mój chłopak o mnie zadbał, wysilił się troszeczkę, jest absolutnie bezsensowne, skoro jest permanentnie zmęczony. Przez to zaczęłam się zastanawiać, czyby nie dać szansy koledze, w którym się zadurzyłam. Nic na to jednak nie poradzę. Brakuje mi kogoś z kim gdzieś wyjdę, kto o mnie zabiega. Mój chłopak mnie przyćmił, bo ciągle wynajdywał stos wymówek: basen kosztuje, w kinie jest za głośno... przez co sama strasznie się roztyłam, udzieliła mi się jego depresyjna aura i dopiero co, dzięki koledze się z niej wyrwałam. Nie wiem już, jak z nim rozmawiać. Ponieważ z mojej strony kocham go, jestem przywiązana do niego i wdzięczna, jest mnie tak pewien, że sobie po prostu odpuścił. Nawet jak próbowałam w nim wzbudzić zazdrość - nijak mi nie wyszło. Ma gdzieś, z kim się spotykam, gdzie i co robimy. W zasadzie to tego też nie wie, więc... Proszę pomóżcie mi. Nie chcę nikogo skrzywdzić, ale boję się własnych uczuć. Zauroczenie jest w końcu mocniejsze od miłości, ale też krótsze. Chciałabym zawalczyć o swoją miłość, ale nie wiem jak... A przez tego mojego kolegę... zwiększa się tylko ból, że mój partner tak bardzo mnie zaniedbał, i nie potrafi zrobić nawet ćwierci tego, co robi dla mnie mój kolega.
×