Nie czuję się wartościowa. Nie czuje jakbym coś dla kogokolwiek znaczyła. Jestem, istnieję, żyję, lecz nic z tego nie wynika. Marny żywot.
Robię to co inni ludzie, oddycham, jem, kocham, krzyczę, płaczę i pożądam. Mimo to czuję, jak bardzo odstaję od reszty. Nie czuję jedności z ludźmi, nie potrafię się z nimi identyfikować. Wiem, że jest im ciężko zrozumieć moje położenie, prawdę mówiąc sama go nie rozumiem, ani trochę.
Jaką mam wartość? Jestem kawałkiem mięsa, bez ponadprzeciętnej wiedzy, bez nadzwyczajnych pasji, bez interesujących talentów. Atrakcyjny wygląd tez już poszedł w niepamięć.
Co więc może świadczyć o mojej wartości?
Nie potrafię odpowiedzieć. Nie odnajduję nic co potrafiłabym w sobie pokochać, więc analogicznie, zrozumiałym jest dla mnie, że nikt inny tego nie znajduje. W ten sposób zamyka się moje błędne koło, potrafiące doprowadzić mnie do cynicznego uśmiechu, albo histerycznego płaczu. Kolo się nie kończy. Nie ma furtki, wyjścia ani ucieczki. A po moim kole krążę sama.
Zawalam zagraniczne studia, o których marzyłam (albo przynajmniej marzyli moi rodzice...), tracę przyjaźnie i jakiekolwiek kontakty z ludźmi, bo nie mam siły ani ochoty z nikim rozmawiać, widywać się, wychodzić. Więc spędzam swoje dnie siedząc w łóżku, podziwiając tylko mijające godziny i zastanawiam się, jak udaje mi się wytrzymać tyle czasu bez wyjścia do świata. Nie odczuwam już przyjemności. Nawet stan po alkoholu nie jest w stanie mnie uszczęśliwić, jedynie bardziej mnie pogrąża i wpędza w głęboki smutek. Porzuciłam wszystkie sporty, które uprawiałam, przytyłam, co nie wpłynęło dobrze na moją samoocenę. Kiedyś kochałam gotować, to była moja pasja, kolekcjonowałam książki kucharskie, codziennie pichciłam... teraz tego nie robię. Nie cieszy mnie to już. Ktoś gdzieś na forum napisał, że w depresji nawet seks czy masturbacja przestają dawać taką przyjemność, jak dawały kiedyś, że teraz czujesz tylko delikatne łaskotanie skóry. Zgadzam się z tym.
Wracam myślami do chwil, kiedy byłam pewna siebie. Nie mówię, że szczęśliwa, lecz pewna siebie, znająca swoja wartość, potrafiąca walczyć o siebie.
Mijają dni, tygodnie i miesiące, a ja nadal nie wiem co zgubiłam. Gdzie podziało się moje poczucie własnej wartości. Szukam wydarzeń, które mnie zmieniły, ludzi, którzy na mnie wpłynęli.
Ale wracam do punktu wyjścia i mam wrażenie, że jedynym podmiotem, który zawinił jestem ja sama.
Tylko że ta puenta znacznie pogarsza sytuację. Dlaczego? Dlatego, że skoro sama siebie do tego doprowadziłam, sama również muszę się z tym uporać i odnaleźć ku temu drogę.
A nie mam pojęcia w jaki sposób mogłabym tego dokonać.
Powiecie, idź do psychoterapeuty, do psychiatry... Tylko bywam w Polsce na tyle rzadko, że nie ma szans na psychoterapię. Nie wyobrażam sobie również psychoterapii tutaj, ze specjalistą, który prawdopodobnie nie będzie wystarczająco dobrze mówił po angielsku, by mnie zrozumieć, a poza tym dla mnie wyrażanie siebie w obcym języku też jest odrobinę trudniejsze.
Tym sposobem tkwię w martwym punkcie i powiem szczerze, że jestem całkiem rozbawiona tym wszystkim co napisałam, bo kompletnie nie wiem co dalej i nie widzę żadnego rozwiązania.
Pozdrawiam wszystkich
:)