calineczk, wiem że to żadne pocieszenie, ale dokładnie rok temu byłem w podobnej rozsypce. 'Stała', czyli mój związek - który dawał mi poczucie sensu, bezpieczeństwa i trwania 'czegoś' silnego i stabilnego ponad wszystko - przestał istnieć. Po dwa i pół roku związku, moja była stwierdziła, że po okresie w swoim życiu kiedy była zagubiona i potrzebowała miłości, nastał teraz czas kiedy czuje się na tyle niezależna i samowystarczalna, że związki w najbliższym czasie są jej niepotrzebne. Sporo zmian zaszło w jej życiu - rozpoczęcie studiów, pierwsza praca, jakiś wpływ na nią to na pewno miało. Ja etap studiów już za sobą miałem, widocznie na innych etapach byliśmy. No ale mniejsza, do rzeczy - chce powiedzieć, że również bardzo źle to znosiłem. Przez tygodnie jedynym znośnym momentem była dla mnie noc, gdy mogłem spać i na chwile mieć spokój czyli wyłączyć myślenie i śnić o byle czym. Marzyłem o długim, długim śnie po którym się obudzę już spokojny i zregenerowany emocjonalnie, to wszystko będzie za mną. No ale to było nierealne. Na pierwszym etapie przetrwania , dla mnie najlepsze było aby stawiać sobie że wytrwam do końca dzisiejszego dnia i tak każdego kolejnego dnia. Wybieganie w przyszłość było dołujące, było niewiadomą, a na marzenia o dobrej przyszłości nie miałem siły.
Pomagało mi też maksymalne zapełnienie czasu - czym więcej zajęć tym lepiej. Wiele z nich wydawało mi się bezsensownych, ale byle coś robić. Zawsze jakaś minimalna odskocznia od ciągłej gonitwy myśli. Jako że na początku nic mnie nie cieszyło i przyjemne wydarzenia nie odrywały mnie od myślenia (nie wiem jak to określić, ale czułem się jakbym szedł we mgle własnych myśli) to starałem się spędzać jak najwięcej czasu na niekoniecznie miłych zajęciach. Wiem że to brzmi dziwnie, ale pomagał mi taki realny, naturalny silny stres - np w pracy, czym więcej pilnych, trudnych zadań, napiętych harmonogramów, awarii które trzeba w silnym stresie szybko naprawiać (ooo awarie były zbawieniem ) - to było to, nienawidziłem tego ale pomagało oderwać myśli. Wolny czas to naprawdę największe przekleństwo, najgorsze co mogło być, weekend powinien być zakazany - przynajmniej dla mnie na początku. Po jakimś czasie, zacząłem powoli doceniać drobne przyjemności, umiałem je odczuć, skupić się na nich gdy się pojawiły, a to już wielki sukces
Nie wiem czy to coś pomoże, ale jeśli mogę Ci coś zaproponować, patrząc na siebie to:
- Warto znaleźć sobie jak najwięcej zajęć, niekoniecznie lekkich i przyjemnych, np. przyda się jak się postresujesz sesją, albo coś innego co Ci będzie dawało zmagania z codziennymi, realnymi sprawami. Wtedy dla mnie przekleństwem było skupianie się na swoich emocjach, pstryczek innego stresu był przyjemny
- Warto mieć wysiłek fizyczny - dobra sprawa, np proste bieganie. Gdy się jest naprawdę zmęczonym, to jedyne o czym się myśli to "dam radę przebiec jeszcze 50 metrów". Wiem że bieganie wydaje się bez sensu, ale jeśli coś Cię będzie odrywało chociażby na chwile od pędu myśli, to już to ma duże znaczenie. No i jak się jest zmęczonym to się mniej i wolniej myśli - dobra rzecz.
- Warto się na siłę czymś nakręcać, wymuszać emocje. Czasem może nawet na siłę uśmiechać się, mimo że czuje się na początku że jest to sztuczne. No i wielka sprawa - uśmiech generuje uśmiech u drugiego. Taki dziwny odruch - jak udawałem wtedy od czasu do czasu 'względną radość' i byłem wśród ludzi co są uśmiechnięci i śmieją się, to po kilkudziesięciu minutach łapałem się na mimowolnych, już bardziej naturalnym uśmiechaniu. Zawsze coś, a wiem że każda lżejsza minuta była wtedy bardzo cenna.
- Warto sobie dać czas na poskładanie się do kupy, nie warto liczyć jak długo 'jest już ze mną źle', bo to dołuje. 'Widać ja tyle czasu na to potrzebuje ! ' . Warto wziąć pod uwagę że jest się bardziej wrażliwym emocjonalnie i potrzebuje się więcej niż inni czasu na uporanie się.
- Warto przejść wszystkie 'etapy destrukcji' (jak to brzmi ), u mnie była: walka o odzyskanie związku, rozpacz, analiza, walka, rozpacz, złość, analiza, złość i po po długim, długim czasie powolne nabieranie dystansu. (Hej złość jest też dobra, koi. Oczywiście nie wyładowywać jej na innych. Ja ją trzymałem mocno w sobie i była to przyjemna odskocznia od innych, bardziej męczących emocji. Także jeśli jej potrzebujesz to sobie jej nie zakazuj)
Jak się pewno domyślasz u mnie etap walki o odzyskanie nie przyniósł efektów na jakie wtedy miałem nadzieję, jej nie zależy na utrzymaniu znajomości, ja również się chcę odciąć od tych spraw, tak więc z perspektyw czasu wiem że znajomość z byłą jest dla mnie niemożliwa, a przynajmniej obecnie.
No czyli, myślę podobnie jak poprzednicy - mieszkanie z byłym raczej nie służy. Będzie Ci przeszkadzało ruszyć dalej i niepotrzebnie przypominało całą tą sprawę.
Aaaa i jeszcze jedna sprawa - nie idealizuj swojego było, jeśli by Cie kochał naprawdę mocno to tak by się sprawa nie zakończyła. Tym bardziej że jak piszesz od roku już nad tym myślał. Gorzej jak by mu sie za ileś kolejnych lat odechciało