Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dejwidu

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Dejwidu

  1. Witam Mam 20 lat, studiuję za granicą. Jestem na 2 roku prawa. Pierwszy raz piszę na tego typu forum i przepraszam za nieskładność tekstu. Los obdarzył mnie wspaniałymi rodzicami. Oboje zaczynali od zera ( całkowitego). Ojciec swoją ciężką pracą zagwarantował mi start i możliwośći, których nigdy nie posiadał. Można powiedzieć, że ojciec jak i matka pochodzili z patologicznych rodzin. Obaj moi dziadkowie byli alkoholikami i ten nałóg zniszczył ich rodziny. Mój ojciec nigdy na mnie ręki nie podniósł, mimo, że byłem strasznym pyszkaczem za szczyla. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej. Kiedy stukneło mi 14 lat zaczął wysyłać mnie na różne wyjazdy. Zacząłem od obozów żeglarskich, wyjazdów windsurfingowych aż po kitesurfing. Pakował we mnie mase kasy, której aż tak pod dostatkiem nie mieliśmy. Przykład: w ciągu jednego roku szkolnego byłem 7 razy w egipcie, pływając na kitesurfingu i dobrze sie bawiąc. Okres ten pamiętam jako najlepszy w moim życiu. Poznawałem dużo nowych ludzi a poznawane dziewczyny na zawsze wbiły się w moją pamięć. Wszystko zaczęło się piepszyć kiedy wyjechałem na studia. Poznałem nowe towarzystwo, wciągnąłem się w zioło, zacząłem palić papierosy jak lokomotywa. I tu właśnie pojawia się komputer. Wrócę na chwilę do przeszłości. Komputer towarzyszył mi od zawsze. Jako, że mój ojciec był informatykiem byłem tym "szczęśliwym" dzieckiem, które jako jedyne miało takie urządzenie w sąsiedztwie. Grałem od kiedy pamietam. Zacząłem od Age of Empires II i różnych gier jakie wtedy były. Jakoś w gimnazjum zainteresowałem się grami mmorpg i wtedy przyszedł koniec. Zacząłem siedzieć po 8 godzin dziennie, nic innego mnie nie interesowało. Byłem tak uzależniony, że kiedy jednego razu rodzice postanowili zrobić mi szlaban, uciekłem z domu. Dzisiaj żałuję tej decyzji. Wróćmy do teraźniejszości. Przyjeżdzam na nową uczelnię. Młody bóg. Opalony po wakacjach w Grecji, umięśniony( pracowałem jako instruktor), pewny siebie młody człowiek, pożądający sukcesu. To było 2 lata temu. Patrząc na siebie teraz, gardzę sobą. Moja motywacja prysnęła, jak gdyby nigdy nie istniała. Na wykłady nie chodze, opuszczam ćwiczenia grupowe. 1 semestru nie zdałem( Pierwszy raz w życiu czegoś nie zdałem). Mój regularny dzień: Budze się o 4 nad ranem, fajka i komp. Napinam w lola, minecrafta, wszystko co w leci pod rękę. Na wykłady nie idę bo po co, nie trzeba nic podpisywać. Napinam do wieczora i przychodzą kumple. Palimy zioło prawie do nieprzytomności i gramy razem. I tak w kółko, każdy dzień od początku roku. Zrobiłem mały postęp i od 2 tygodni już nie palę trawy, ale reszta nawyków została. Gardzę sobą, potwornie. Czasami zbieram sie w sobie, sprzatam pokoj ide nawet na wyklad ale to trwa max 2 dni. I znowu spadam na sam dół. Nie umiem sobie poradzić. Unikam nawet rozmów z rodzicami bo wstydze się samego siebie. Poczucie winy wywierca we mnie dziurę na wylot. Wielokrotnie myślałem o samobójstwie, ale myśl o tym, że mógłbym ich jeszcze tak zranić odciąga mnie od tego. W towarzystwie nikt nie chce lub nie potrafi mi pomóc. Powoli odcinam się też od znajomych, których jest coraz mniej. Jeśli chodzi o kobiety, to na żadnej mi nie zależało chociaż w małej mierze od ponad roku, kiedy spotkałem ją na wakacjach. Chyba nie pasuję do tej epoki. Nigdy nie wierzyłem w miłość dopóki mnie nie dopadła. Kochałem dziewczynę (prawdziwie... ), która bardzo mnie zraniła. Żadna kolejna nie wyzwoliła we mnie tych pokładów uczuć co Ona. Mimo to, zawsze bardzo się starałem by uszczęśliwić kolejne. W końcu jestem sam. Z człowieka sukcesu zmieniam się w jakąś obrzydliwą leniwą kreaturę i sam nie umiem sobie z tym poradzić... Pozdrawiam
  2. Witam Mam 20 lat, studiuję za granicą. Jestem na 2 roku prawa. Pierwszy raz piszę na tego typu forum i przepraszam za nieskładność tekstu. Los obdarzył mnie wspaniałymi rodzicami. Oboje zaczynali od zera ( całkowitego). Ojciec swoją ciężką pracą zagwarantował mi start i możliwośći, których nigdy nie posiadał. Można powiedzieć, że ojciec jak i matka pochodzili z patologicznych rodzin. Obaj moi dziadkowie byli alkoholikami i ten nałóg zniszczył ich rodziny. Mój ojciec nigdy na mnie ręki nie podniósł, mimo, że byłem strasznym pyszkaczem za szczyla. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej. Kiedy stukneło mi 14 lat zaczął wysyłać mnie na różne wyjazdy. Zacząłem od obozów żeglarskich, wyjazdów windsurfingowych aż po kitesurfing. Pakował we mnie mase kasy, której aż tak pod dostatkiem nie mieliśmy. Przykład: w ciągu jednego roku szkolnego byłem 7 razy w egipcie, pływając na kitesurfingu i dobrze sie bawiąc. Okres ten pamiętam jako najlepszy w moim życiu. Poznawałem dużo nowych ludzi a poznawane dziewczyny na zawsze wbiły się w moją pamięć. Wszystko zaczęło się piepszyć kiedy wyjechałem na studia. Poznałem nowe towarzystwo, wciągnąłem się w zioło, zacząłem palić papierosy jak lokomotywa. I tu właśnie pojawia się komputer. Wrócę na chwilę do przeszłości. Komputer towarzyszył mi od zawsze. Jako, że mój ojciec był informatykiem byłem tym "szczęśliwym" dzieckiem, które jako jedyne miało takie urządzenie w sąsiedztwie. Grałem od kiedy pamietam. Zacząłem od Age of Empires II i różnych gier jakie wtedy były. Jakoś w gimnazjum zainteresowałem się grami mmorpg i wtedy przyszedł koniec. Zacząłem siedzieć po 8 godzin dziennie, nic innego mnie nie interesowało. Byłem tak uzależniony, że kiedy jednego razu rodzice postanowili zrobić mi szlaban, uciekłem z domu. Dzisiaj żałuję tej decyzji. Wróćmy do teraźniejszości. Przyjeżdzam na nową uczelnię. Młody bóg. Opalony po wakacjach w Grecji, umięśniony( pracowałem jako instruktor), pewny siebie młody człowiek, pożądający sukcesu. To było 2 lata temu. Patrząc na siebie teraz, gardzę sobą. Moja motywacja prysnęła, jak gdyby nigdy nie istniała. Na wykłady nie chodze, opuszczam ćwiczenia grupowe. 1 semestru nie zdałem( Pierwszy raz w życiu czegoś nie zdałem). Mój regularny dzień: Budze się o 4 nad ranem, fajka i komp. Napinam w lola, minecrafta, wszystko co w leci pod rękę. Na wykłady nie idę bo po co, nie trzeba nic podpisywać. Napinam do wieczora i przychodzą kumple. Palimy zioło prawie do nieprzytomności i gramy razem. I tak w kółko, każdy dzień od początku roku. Zrobiłem mały postęp i od 2 tygodni już nie palę trawy, ale reszta nawyków została. Gardzę sobą, potwornie. Czasami zbieram sie w sobie, sprzatam pokoj ide nawet na wyklad ale to trwa max 2 dni. I znowu spadam na sam dół. Nie umiem sobie poradzić. Unikam nawet rozmów z rodzicami bo wstydze się samego siebie. Poczucie winy wywierca we mnie dziurę na wylot. Wielokrotnie myślałem o samobójstwie, ale myśl o tym, że mógłbym ich jeszcze tak zranić odciąga mnie od tego. W towarzystwie nikt nie chce lub nie potrafi mi pomóc. Powoli odcinam się też od znajomych, których jest coraz mniej. Jeśli chodzi o kobiety, to na żadnej mi nie zależało chociaż w małej mierze od ponad roku, kiedy spotkałem ją na wakacjach. Chyba nie pasuję do tej epoki. Nigdy nie wierzyłem w miłość dopóki mnie nie dopadła. Kochałem dziewczynę (prawdziwie... ), która bardzo mnie zraniła. Żadna kolejna nie wyzwoliła we mnie tych pokładów uczuć co Ona. Mimo to, zawsze bardzo się starałem by uszczęśliwić kolejne. W końcu jestem sam. Z człowieka sukcesu zmieniam się w jakąś obrzydliwą leniwą kreaturę i sam nie umiem sobie z tym poradzić... Pozdrawiam
×