16 sierpnia idę do nowej pracy. Mam straszne lęki. Trzy miesiące temu pracowałam w porządnej firmie, ale bardzo mało mi płacili. Studiuję zaocznie (studia płatne) więc byłam zmuszona poszukać czegoś lepiej opłacanego. No i udało się ! Tak bardzo się cieszyłam! Dobrze mi płacili, godziny pracy przystępne, soboty wolne. No i robiłam to co lubię, czyli pracowałm w księgowości. Nareszcie zaczną się zwracać moje studia i trud w nie włożony - myślałam. Mimo to miałam złe przeczucia, ale zbagatelizowałam je. Może w końcu odwróci się moja zła passa. Mijający rok zaliczam do najgorszych w moim życiu. Syna potrącił samochód - myślałam, ze umrę z rozpaczy. Moje małżeństwo przechodziło poważny kryzys. Coraz trudniej było mi powiązać koniec z końcem. Wiele, wiele innych spraw, które mnie przerastały. Ta praca miała być początkiem zmian na lepsze... Niestety kolejny cios! Okazało się, że jestem 37 osobą w ciągu trzech lat na tym stanowisku. Wszystkie Panie uciekały w popłochu. Jedna przyznała się, że skończyło się to dla niej długim leczeniem depresji. Przyczyną jest główna księgowa (64-letnia matka prezesa). Nie chciałabym opisywać teraz jej metod i sposobu zachowania, bo cała dygoczę na samą myśl o tym. Trudno uwierzyć, że coś takiego istnieje. Niszczyła mnie psychicznie przez dwa miesiące. Dlaczego pozwoliłam, żeby to trwało tak długo? Dlaczego nie przerwałam tego szybciej? Wstyd? Nie chciałam przyznać się, ze sobie z tym nie radzę? Jedno zdarzenie przecięło to pasmo udręki. Zamknęła drzwi (żeby nikt nie widział) i zaczęła rzucać we mnie długopisami i segregatorami... i krzyczeć... za jakąś błahostkę. Powiedziałam: dość, złożyłam wypowiedzenie i wyszłam. Poszłam prosto do lekarza po zwolnienie. Tam strasznie się popłakałam i opowiedziałam co się stało. Lekarz powiedział, że powinnam udać się do poradni zdrowia psychicznego. Tak zrobiłam. Biorę leki i kompletnie jestem dobita. To depresja. Teraz, kiedy o tym myślę to najbardziej boli mnie fakt osamotnienia. Cała reszta pracowników wiedziała co się dzieje, ale nikt nie podał mi ręki. Udawali, że jestem powietrzem. Prezes (jej syn) w ogóle się nie interesował. Pani psycholog powiedziała, że pracownicy założyli, że sama powinnam sobie z tym problemem poradzić, a gł.księgowa ma taki charakter, że musi kogoś niszczyć. To daje jej satysfakcję, mimo że wie że robi źle. A prezes to syn więc nie powinnam liczyć na to, że stanie po mojej stronie. Niestety takie stwierdzenie nie pomogło mi. Przestałam ufać ludziom. Z urzędu pracy dostałam propozycję pracy w biurze rachunkowym. I tu zaczyna się mój największy problem. STRASZNIE SIĘ BOJĘ! Panicznie! Jeśli znowu sytuacja się powtórzy? Chyba umrę ze strachu albo wcale tam nie pójdę. Co mam robić? Rzucić studia i olać pracę? Nie przeżyję kolejnego ciosu. Matko, kiedy to się wszystko skończy, to ciągłe pasmo zła które mnie otacza??
PS. Już szukają nowej Pani na moje miejsce (38 osoba). Okropne.