Witam Was serdecznie.
Jestem 20-letnią studentką. Ostatnio zaczęłam sobie zdawać sprawę, że moje życie kręci się wokół stresu, ale pozwólcie, że wyjaśnię.
Byłam w bardzo wymagającym liceum. Tam zaczęły się moje problemy. Nieustanna presja, ogromne wymagania - czułam, że mnie to hartuje, ale jednocześnie miałam silne bóle brzucha i biegunkę w sytuacjach stresowych, np. przed lekcjami fizyki.
Wystarczyła jedna stresująca myśl i w ciągu sekundy czułam ból brzucha. Tak jest do dziś.
Później nie dostałam się na wymarzone studia; rok studiowałam coś innego i poprawiałam maturę jednocześnie zdając z sukcesem sesję, poprawiłam wynik, dostałam się.
Teraz studiuję w odległym mieście, studia te są powodem codziennego stresu, biegu, ciągłej nauki (medycyna). W moich myślach ciągle występuje błędne koło: jestem w sytuacji stresującej -> ból -> fakt, że mnie boli uświadamia mi, że się stresuję co mnie stresuje jeszcze bardziej, bo mi nie wolno być teraz zestresowaną -> silniejszy ból. No i dalej mam te myśli... potrafię spędzać relaksujący wieczór z chłopakiem, a nagle najdzie mnie wizja kolokwium które ma się odbyć za trzy dni i zaczyna mnie boleć brzuch i czuję potrzebę odwiedzenia toalety.
Z innych objawów: trzęsą mi się ręce w sytuacjach stresowych, mam skurcze mięśni ud i jest mi zimno.
Stresuję się na zapas. Stresuję się tym, że w przyszłości będę się stresować i to zaszkodzi mojej ewentualnej ciąży. To już jest paranoja. I boli brzuch przy samych myślach.
Przed egzaminami budzę się w nocy kilkakrotnie (ale to chyba raczej większość studentów ma :)).
Wiem, że jest granica między stresem mobilizującym a destrukcyjnym i wydaje mi się, że ją przekroczyłam.
Czy to już jest nerwica? Czy powinnam poszukać pomocy psychologicznej czy pić jakieś zioła? Bo codzienne życie zaczyna być coraz trudniejsze, a przyszłość rysuje się jeszcze bardziej stresująco.
Z góry dziękuję za rady.