Witajcie!
Widzę, że wątek żyje sobie bardzo powoli... ale cieszę się, że Was znalazłam.
Jak w pysk mam mizofonię, zaczęło się jak miałam może 10 lat? Teraz mam 28 i jest coraz gorzej... Moje rodzinne kontakty ucięłam do minimum bo nie mogę znieść ODGŁOSÓW. Tak samo. Też najbardziej irytuje mnie tato (co ci ojcowie w sobie mają??)
Na szczęście w pewnym zakresie pomagają moje własne zagłuszacze, dzięki szumowi radia zasypiam (o ile rodzice zbyt głośno nie chrapią), ale jak tu zatykać uszy na rodzinnym obiedzie...
Rodzina nie rozumie, naśmiewają się. Jeden cudowny facet rozumiał, mam nadzieję że znajdę drugiego tak cudownego kiedyś :)
Przyzwyczaiłam się.
Teraz jest mi z powrotem bardzo trudno, sporo zajmuję się moim siostrzeńcem, kochany 3,5 letni szkrab - niestety młody DŹWIĘCZY bardzo donośnie i nieskrępowanie, roznosi mnie... Zwracanie mu uwagi nie ma sensu, jeszcze nie rozumie o co się go prosi.
Taka ciekawostka - jestem muzykiem / tancerką, bardzo zwracam uwagę na rytm. Mniej denerwują mnie dźwięki równomierne, w niedużych odstępach, niż te przypadkowe lub bardzo rozwlekłe w czasie. Ale brak rytmu tam, gdzie powinien on być - masakra!
Wieloletnia psychoterapia i kilkumiesięczna farmakoterapia skierowana p/nerwicy i depresji nie wpłynęły na tę dolegliwość.
Pozdrawiam ciepło