Hej,
czytając Twoj post czuje się jakbym sam go pisał - kilka lat temu. Pamiętam dokładnie to uczucie bezsensowności, marności, towarzyszące mi wtedy na codzień. Tkwiłem w takim stanie kilka ładnych lat... o kilka ładnych lat za dużo. Idąc na studia wydawało mi się, że złapałem Pana Boga za stopy, i że od tego momentu będzie już tylko lepiej. Postawiłem sobie wysoko poprzeczkę, wymagałem bardzo wiele od życia i życie przeciętnego zjadacza chleba mnie nie bawiło. Bywało różnie, koniec końców jednak, przez własne lęki aż w końcu głęboką depresję. Przejechałem się na własnej ambicji. Czułem się przez to gorszy, mniej wartościowy niż inny rówieśnicy, znajomi. Zamknąłem się w sobie na jakiś czas, przestałem spotykać się z ludźmi, zostawiła mnie dziewczyna, totalnie się odizolowałem. Długo nie mogłem wyjść z tego stanu. Czułem sie naprawdę paskudnie przez co nasiliły się u mnie myśli samobójcze. Widziałem w tym jakieś wyjście. Naczytałem się różnych bzdur w internecie o tym, naczytałem książek, zaczełem wręcz widzieć w tym coś mistycznego, jakiś wyższy cel. Ogarnałem się jednak tłumacząc sobie, że samobójstwo to tak naprawdę tylko pójscie na łatwizne, tchórzostwo, prosta ucieczka od codziennych problemów które nas męczą. Najgorsze rozwiązanie z możliwych. Pomimo mojego fatalnego wówczas stanu - czułem się po prostu na to za dobry. Pomyslałem sobie, co czuły by wtedy osoby którym na mnie zależy (rodzina, przyjaciele) i uświadomiłem sobie wtedy, że nie mogę im tego zrobić i że muszę stawić czoła moim problemom - jestem pewien, że masz takie osoby, takie którym na Tobie zależy - pomyśl o nich. Stwierdziłem że starczy tego użalania się nad sobą i trzeba wziąć się w garść i zaczać isć do przodu. Doszedłem po prostu w pewnym momencie do wniosku, że życie ucieka mi przez palce i że muszę coś z tym zrobić. A siedząc w domu - sam ze swoją depresją nie poradzę sobie. Zdawałem sobie sprawę, żę nie dokonam tego od razu - dlatego zacząłem małymi kroczkami. Zaczełem cieszyć się prostymi przyjemnościami codziennego życia nie oczekując od życia cudów: głupim spacerem, dobrą książką, smacznym, zdrowym posiłkiem, znalazłem hobby które pomogło mi zajmować czas w momentach gdy czułem się źle. Odnowiłem kontakty z najbliższymi, ze znajomymi, poznałem nową dziewczynę - która dzisiaj jest moją żoną i urodziła mi dwójkę wspaniałych synów. Mogę powiedzieć śmiało, że mimo trudności jakie mnie w życiu spotkały i stanów jakie przechodziłem (myśli samobójcze) - jestem obecnie szczęśliwym człowiekiem. Nie zarabiam wiele, nie jestem duszą towarzystwa, nie mam mnóstwa przyjaciół, jednak to co posiadam mi wystarczy - najważniejsza jest dla mnie rodzina i jej dobro. Jestem o tyle szczęsliwszy, ponieważ nie stchórzyłem przed życiem, nie chciałem pójśc na łatwiznę i go po prostu zakończyć - stawiłem temu cholestwu jakim jest depresja czoła i udało mi się z tym wygrać. Potrzeba tylko wytrwałości i motywacji do bycia szczęśliwym człowiekiem a wszystko z czasem do Ciebie przyjdzie. Nie od razu ale w końcu nadejdzie.
Pewnie się zastanawiasz kim jestem i dlaczgo chce mi się to w ogóle pisać. Po prostu czytając Twoj post - wiem co czujesz. Sam kiedyś czułem to samo i jestem ŻYWYM przykładem na to, że przy odrobinie szczęscia można z tego bezsensownego stanu wyjść i być szczęśliwym człowiekiem. Odrzuć myśli o ucieczce od trapiących Cię problemów i staw im po prostu czoła a gwarantuję Ci, że w momencie gdy Ci się uda będziesz czuł z tego ogromną satysfakcję. Dla samego tego uczucia warto spróbować. Trzymam kciuki i życzę powodzenia