Aniołem to ja też pewnie nie jestem. Ale przez te wszystkie lata obudziło się we mnie tyle negatywnych emocji, że czasami sam siebie nienawidzę.
Byłem w weekend u żony na wsi. Ja rozumiem, że wielu rzeczy kobieta nie zrobi, bo fizycznie nie jest w stanie czy brak jej umiejętności technicznych. Ale u mojej żony jest to na zasadzie przewróciło się, niech leży. Więc teren wokół domu wygląda jak po przejściu huraganu. Porozrzucane dywany, które kiedyś miały być wyczyszczone, puszki po piwie, puszki po psiej karmie, ciuchy, obrusy i firanki, które kilka miesięcy temu zostały uprane i poleciały z wiatrem. Pamiętam jeszcze jak u teściów mieszkaliśmy to było tak, że żona zjadała obiad, zostawiała brudny talerz na stole i sobie szła. Miałem nadzieję, że jak w końcu zamieszkamy sami to coś się zmieni. Nie zmieniło się A ja już nie chcę walczyć i wierzyć, że może być inaczej. Moja nadzieja zbyt wiele razy umarła.
Co do kosztów mieszkania na wsi, to rozmowa i przytaczanie argumentów jakichkolwiek nic nie daje. Przypomnę, płacimy 1000zł za wynajem + prąd, moje koszty dojazdu do miasta to minimum 1000zł. Jedzenie kupuje ja, bo żona wiecznie nie ma kasy - poza kasą na fajki i kilka puszek piwa dziennie, ale "to jej kasa i nic mi do tego". Żona robi teraz jakieś korekty tekstów, korzysta z internetu, ale ponieważ to zadupie to każda strona ładuje się 2 godziny jeśli nie przerwie połączenia. Składaliśmy się na pół na wynajem, ale na pół na zasadzie ona daje 500zł, ja daje 500zł a jeśli chodzi o dojazdy to mój problem, nikt mi jeździć nie każe. Czyli mnie to kosztuje w rzeczywistości 1500zł. Troszkę dołożę i mm w mieście wypasione mieszkanko. Mówię jej o tym, awantura, bo ona w bloku nie będzie mieszkała. Ona musi mieszkać w domu. Mówię, że mieszkanie na wsi w naszym przypadku mija się z celem, awantura bo ja ją zostawiam, ona chce być ze mną, ale na zasadzie że ja z nią mieszkam na wsi. Mówię, że ja nie chcę pracować tylko na dojazdy, awantura, bo jestem materialistą. A jak na razie to ja jestem przez to psychicznym wrakiem.
-- 04 lut 2013, 21:12 --
Jeśli chodzi o mnie. Miąłem indywidualne zajęcia z psychologiem, dawno temu, po różnych awanturach poszedłem, żeby zobaczyć jak w rzeczywistości źle jest ze mną. Zaliczyliśmy też 2 razy terapię małżeńską. Miałem też jakieś oszczędności, które miałem od zawsze, odkąd pamiętam, takie oszczędności na wypadek wojny, głodu i nieuleczalnej choroby. Złamałem swoje zasady i już nie mam tych oszczędności, bo postanowiłem ratować jakieś, jak mi się wydawało trudne sytuacje w naszym związku.
Czy kocham żonę. Chyba po tym wszystkim co się wydarzyło już nie potrafię. Nie jest jednak łatwo po 12 latach bycia z kimś (nawet jeśli było często źle) po prostu powiedzieć dzisiaj o godz. 14:00 koniec i się wyłączyć. Czy mam wyrzuty sumienia. Tak, bo czasami myślę, że jeśli dorósłbym do tej decyzji wcześniej, to byłoby to korzystne dla mnie i dla niej.