Skocz do zawartości
Nerwica.com

jancio22000

Użytkownik
  • Postów

    2
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez jancio22000

  1. Aniołem to ja też pewnie nie jestem. Ale przez te wszystkie lata obudziło się we mnie tyle negatywnych emocji, że czasami sam siebie nienawidzę. Byłem w weekend u żony na wsi. Ja rozumiem, że wielu rzeczy kobieta nie zrobi, bo fizycznie nie jest w stanie czy brak jej umiejętności technicznych. Ale u mojej żony jest to na zasadzie przewróciło się, niech leży. Więc teren wokół domu wygląda jak po przejściu huraganu. Porozrzucane dywany, które kiedyś miały być wyczyszczone, puszki po piwie, puszki po psiej karmie, ciuchy, obrusy i firanki, które kilka miesięcy temu zostały uprane i poleciały z wiatrem. Pamiętam jeszcze jak u teściów mieszkaliśmy to było tak, że żona zjadała obiad, zostawiała brudny talerz na stole i sobie szła. Miałem nadzieję, że jak w końcu zamieszkamy sami to coś się zmieni. Nie zmieniło się A ja już nie chcę walczyć i wierzyć, że może być inaczej. Moja nadzieja zbyt wiele razy umarła. Co do kosztów mieszkania na wsi, to rozmowa i przytaczanie argumentów jakichkolwiek nic nie daje. Przypomnę, płacimy 1000zł za wynajem + prąd, moje koszty dojazdu do miasta to minimum 1000zł. Jedzenie kupuje ja, bo żona wiecznie nie ma kasy - poza kasą na fajki i kilka puszek piwa dziennie, ale "to jej kasa i nic mi do tego". Żona robi teraz jakieś korekty tekstów, korzysta z internetu, ale ponieważ to zadupie to każda strona ładuje się 2 godziny jeśli nie przerwie połączenia. Składaliśmy się na pół na wynajem, ale na pół na zasadzie ona daje 500zł, ja daje 500zł a jeśli chodzi o dojazdy to mój problem, nikt mi jeździć nie każe. Czyli mnie to kosztuje w rzeczywistości 1500zł. Troszkę dołożę i mm w mieście wypasione mieszkanko. Mówię jej o tym, awantura, bo ona w bloku nie będzie mieszkała. Ona musi mieszkać w domu. Mówię, że mieszkanie na wsi w naszym przypadku mija się z celem, awantura bo ja ją zostawiam, ona chce być ze mną, ale na zasadzie że ja z nią mieszkam na wsi. Mówię, że ja nie chcę pracować tylko na dojazdy, awantura, bo jestem materialistą. A jak na razie to ja jestem przez to psychicznym wrakiem. -- 04 lut 2013, 21:12 -- Jeśli chodzi o mnie. Miąłem indywidualne zajęcia z psychologiem, dawno temu, po różnych awanturach poszedłem, żeby zobaczyć jak w rzeczywistości źle jest ze mną. Zaliczyliśmy też 2 razy terapię małżeńską. Miałem też jakieś oszczędności, które miałem od zawsze, odkąd pamiętam, takie oszczędności na wypadek wojny, głodu i nieuleczalnej choroby. Złamałem swoje zasady i już nie mam tych oszczędności, bo postanowiłem ratować jakieś, jak mi się wydawało trudne sytuacje w naszym związku. Czy kocham żonę. Chyba po tym wszystkim co się wydarzyło już nie potrafię. Nie jest jednak łatwo po 12 latach bycia z kimś (nawet jeśli było często źle) po prostu powiedzieć dzisiaj o godz. 14:00 koniec i się wyłączyć. Czy mam wyrzuty sumienia. Tak, bo czasami myślę, że jeśli dorósłbym do tej decyzji wcześniej, to byłoby to korzystne dla mnie i dla niej.
  2. W końcu dorosłem do tej decyzji. Ponieważ po 12 latach małżeństwa nadal nie dogadujemy się z żoną, postanowiłem ją opuścić. Wcześniej mieszkaliśmy z teściami. Ponad rok temu postanowiliśmy się wyprowadzić z miasta i zamieszkać na wsi, 50 km od miasta. Ja jednak pracuję w mieście, żeby nie stać 3 godziny w korkach muszę wstawać o 4:00 rano a wracać już po zmroku. Dodatkowo wydaje sporo pieniędzy na paliwo i nie będąc na miejscu w mieście przepada mi część zleceń. Dodatkowo gdy wracam, muszę wszystko robić w domu, gotować, sprzątać, naprawiać. Wiem, że są prace typowo męskie, ale jest też dużo rzeczy, które kobieta będąc cały dzień w domu może zrobić. JEdnak moja żona zawsze wychodziła z założenia, że przewróciło się niech leży. Z pracą też był problem. Facet powinien pracować, bo dla niej nie ma pracy. Nie mogliśmy się też dogadać co do powrotu do miasta i wynajęcia mieszkania (biorąc pod uwagę koszty wynajmu domku na wsi + koszty dojazdów + czas stracony na dojazdy to wg mnie jednak powrót do miasta byłby rozsądną decyzją). Nie mogąc się dogadać zacząłem coraz częściej nocować u mojej matki (Nie, nie jestem synkiem mamusi. Mama zawsze była zaborcza w swojej matczynej miłości i nadopiekuńcza, a ja tego nie akceptowałem, więc mieliśmy zawsze sporo konfliktów. Ale matka to matka, jakby nie było źle zawsze pomoże). W końcu się do niej przeprowadziłem i jestem na etapie szukania mieszkania dla siebie. Zaproponowałem też, że skoro nie możemy się w żaden sosób dogadać, to powinniśmy jak dorośli ludzie podjąć decyzję o rozwodzie. Moja żona została sama na wsi. Przez miesiąc był spokój, ale teraz przestaje sobie radzić więc dzwoni do mnie i mówi, że ją zostawiłem, że ona nie jest w stanie za to płacić i nic tam zrobić i mam wrócić. Jak jej mówię, żeby zrezygnować z wynajmu na wsi, to mówi, że jej się tam podoba i że do miasta nigdy nie wróci. No i grozi mi, że jak ja nie wrócę na wieś żeby z nią być to sobie coś zrobi, bo ona już nie może tak żyć i sobie nie radzi. Właściwie to nie wiem co mam robić. Rozpad naszego małżeństwa zaszedł już tak daleko, że ja nie chcę dalej spadać na dno i być ciągnięty w dół przez drugą osobę, która postanowiła żyć życiem nijakim i nic nie chce z tym zrobić. Nie mam zamiaru dalej z nią żyć. Chcę iść do przodu. Jednak nie zależy mi na jej krzywdzie, a tym bardziej śmierci. Ale co mam zrobić. Jeśli na jej szantaż będę tam wracał, to będzie to robiła ciągle. Nie mogę chyba też za każdym razem dzwonić na policję, że moja żona być może się zabije dziś wieczorem, bo musiałbym robić to codziennie. Ja się denerwuje i nie śpię w nocy. Ona jest niereformowalna, nic nie daje sobie wytłumaczyć. Na każdą propozycję potrafi podać 100 argumentów na nie (szkoda, że nigdy nie jest tak kreatywna z pozytywnym nastawieniem). Jak mam rozwiązać ten problem ????
×