Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zakotwiczona

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Zakotwiczona

  1. Nie kocham go, ale jest duze przywiazanie, kilka lat co dzien razem. Nielatwo zdecydowac. Skrzywdzil mnie totalnie, ale w kontakcie jest mily, uczynny. No i po takim szoku nie umialabym juz nikomu zaufac, za duzo tego... Wiec wcale nie wiem, czy bym chciaka znow szukac. Corka wlasnie zawalila kolejne studia i ten gl problem mnie nurtuje. Czy ktos z Was moze slyszal o tym, ze jesli schizofrenik chce studiowac w indywidualnym trybie, uczelnia nie ma prawa mu zabronic-?
  2. Pare dni nie czytalam, bardzo dziekuje! Wiem, ze starosc jest (lub jej nie ma) w glowie. W tym rzecz, ze czulam sie trzydziestolatka do slubu a pod wplywem meza poczulam swoje lata (mam niemalo, 58). No i zaniedbalam sie okrutnie. Teraz przynajmniej to probuje odwrocic. Nie wiem, co robic, a pani psycholog powiedziala mi, ze zadnych powaznych decyzji nie mozna podejmowac, nim solidnie nie dojrzeja, i miala racje. Wiec trwam i daje szanse dniom, az cos sie wykluje. A co do samotnej starosci, nie ma lekko. Mozna funkcjonowac towarzysko, jednak pusty dom to dla mnie jak trumna. Tak juz mam.
  3. Jest mi zle, bo juz nie mam optymizmu ani odwagi. Nie jestem mloda. Corka, jedynaczka, ma zaburzenia schizoidalne a moze nawet schizofrenie prosta. Diagnozuja ja. To oznacza, ze m.in. niezdolna jest to odczuwania uczuc i empatii- wiecie, co to znaczy dla kochajacej ponad wszystko matki-? Jest sama i widze, ze zawsze tak bedzie, ponadto nie radzi sobie z realnym swiatem. Mieszkalam z nia przed mym malzenstwem i tak powinno pozostac - to jej nalezy sie moja opieka. Niestety, wszystko poszlo za daleko i wiem, ze choroba corki, zaistniala po moim slubie, powoduje jej zdecydowana niechec do przebywania z kimkolwiek, i juz nie zmienie faktu, ze chce mieszkac sama i zatraca sie w swej samotni. W szpitalu stwierdzili, ze ma schizo paranoidalna; jej psychiatra podwaza te diagnoze. Cokolwiek ma, na koniec swiata za nia pojde by ja wspierac, jesli tylko mnie nie odrzuci. I tu masz Pssyche, czesc odpowiedzi. Maz jest lagodny a mimo to zle mi z nim. Corka bywa bardzo trudna i przykra, ale jej wszystko zapominam. Wiec moze decyzja o zyciu ze schizofrenia zalezy po prostu od potegi milosci? Gdy bardzo kochamy, nie myslimy w kategorii "poswiecania sie"- po prostu nie istnieje wtedy inna opcja, nie ma dystansu do obowiazku. Oddanie swego obiadu sprawia przyjemnosc, nie myslimy twoje-moje, nie wkurza, ze ktos zyje z naszej pracy. Od meza oddalam sie stopniowo, nie moge mu wybaczyc zmarnowania mi ostatniej szansy na zwiazek, narazenia na koszmar leku przed samotna staroscia. Na razie to oddalanie to podzial mieszkania- kazdy ma swoj pokoj- i cisza. Grzeczna cisza. Bez pretensji, bo slowa nic tu nie pomoga i nie trafiaja do celu, a brak logiki podwazy kazda moja racje.
  4. Mam poczucie strasznej krzywdy. Duzo jest okolicznosci, ktore sie na to skladaja. Czekam, az moje Ja bedzie przekonane o slusznosci tej decyzji. Bylabym wolna. Pomagalabym ale z wolnej woli, nie tak, jak teraz czuje sie- zmuszona, i coz, ze moze nie bylo w tym wyrachowania, tylko blad chorego. Ktos pisal, ze schizofrenik paranoidalny moze wziasc slub tylko za zgoda sadu, jak niepelnoletni- czy to prawda, czy bzdura?
  5. Mysle powaznie nad uniewaznieniem. Ale i tak musze z nim mieszkac, nie ma gdzie pojsc. A skoro z nim mieszkac, to i karmic- jak inaczej? Nie ma tu madrych.
  6. Pssyche, ja tez gl sie boje tego, jaki on jest w stanie ostrej schizofrenii, z jakiego powodu wielokrotnie trafial do szpitali, ale nic ani od niego, ani od lekarza nie moge wydobyc, jedynie uslyszalam, ze nie zrobi mi zadnej krzywdy. Te "dziwne, wpatrzone w siebie i jakby martwe" oczy on ma zawsze, gdy dotykam "jego" tematow". Powiem szczerze- przez kilka lat malzenstwa niby go poznalam. Klade nacisk na "niby". No i nie bylo z nim lekko, ale latwo dawalam sobie wmowic, ze to moja wina. Czlowiek z silna osobowoscia moze wszystko mi wmowic, tak mam, w zwiazku nie umiem byc asertywna. A gdy ktos przeciagnie strune, robie awanture- on nie reagowal, to bylo to "zrownowazenie". Teraz zmienilo sie to, ze wiem, ze go WCALE nie znam, i ze to nie byla i nie jest MOJA WINA. Juz mi nic nie wmowi. Przezywam horror psychologiczny, odczuwam nieustajacy wewnetrzny lek. Chyba jeszcze bardziej od urojen, ktorych bylam swiadkiem, boje sie postepujacych objawow negatywnych. Maz jest w zaawansowanym wieku, wiele lat sie nie leczyl. Teraz bierze Ketrel w malej dawce i antydepresant. Nie wiem, czy leki pomagaja, bo przeciez nie rozmawiamy. Tzn o niczym, poza bleble codziennych dupereli. Pssyche- nic Ci nie doradze poza tym, co z cala pewnoscia stwierdzam z wlasnego poletka- gdybym mogla cofnac czas o te kilka lat, NIGDY BYM NIE KONTYNUOWALA TEJ ZNAJOMOSCI. a teraz nie mam szans nic juz zmienic, jestem dokladnie zakotwiczona. -- 20 sty 2013, 11:15 -- Reasumujac- przy tym konkretnie chorym nie ma zadnej radosci zycia, wylacznie klopoty, i to mimo jego usilnych staran, jak sadze. Wesoly potrafi byc tylko w swej pokazowej postaci. Osobowosc nr 1 - dla znajomych. Osobowosc nr 2 - dla domu. I ta trzecia, nie do poznania, budzaca nieustajacy niepokoj. Ja nawet nie wiem, CZY ON TAM JEST, CZY TO TYLKO PUSTKA. brrr...
  7. Moj partner nie lata z siekierą ani nie myśli, ze jest Napoleonem. Szkoda,bo zorientowalabym się i nie wyszła za niego za mąż. Był w efektownej psychozie, światowy i spełniony zawodowo, towarzysko, pełen wspaniałych planów i pełen życia (plus cudownych wspomnień), bardzo atrakcyjny psychicznie a nawet fizycznie. Ale już za pól roku przytyl kilkanaście kilo i okazało się, ze glownie siedzi w domu, nic mu się nie chce, ja go już nie pociągam, itp. Nadal wierzył, ze był człowiekiem ze swoich opowieści, tylko fart go opuścił. "Utracil wszelkie spodziewane dochody, i to przeze mnie, bo tak zakochany nie mial glowy dbac o swoje sprawy". A co gorsza, uważa za calkiem naturalne,ze jest na utrzymaniu- państwa (minimalna renta), opieki społecznej i moim. Nie ma poczucia wstydu ani najmniejszych ambicji,by to zmienić. A najgorsze,ze zataił przede mną chorobę, i dopiero katastrofalne i absurdalne skutki jego wiary w swą dobra społeczno-ekonomiczna pozycje nasunely mi wątpliwości, czy mam do czynienia z trudnym charakterologicznie niemniej "normalnym" człowiekiem. Gdy dowiedziałam się o chorobie,najpierw sprawdziwszy, ze osoba za która się podawał to fikcja, próbowałam rozmawiać, zbliżyć się do tego nieznanego,zatajonego JA, lecz natrafilam na mur autyzmu nie do przebicia. Objawy wytworcze minęły, lub są ukrywane przede mną, bo tematy dotyczące przeszłości stały się tabu. Objawy negatywne królują- apatia, brak zainteresowań, podejrzliwosc, malkontenctwo, gada do siebie i ma tendencje do zbierania "skarbow" po śmietnikach i utykania po kątach mojego mieszkania. To, co wydawało się niezwykłym zrownowazeniem, jest teraz dla mnie splyceniem emocji tj nieumiejetnoscia odczuwania gniewu na czynione wyrzuty i reagowania złością. Do tego nie zostałam upowazniona, by mieć kontakt z jego lekarzem i wiedzieć cokolwiek o chorobie czy leczeniu. Dano mi tylko łaskawie do zrozumienia,ze warto unieważnić małżeństwo.
  8. Czy pyta osoba chora,czy zdrowa? Abstrakcyjnie zainteresowana czy żyjące ze schizofrenikiem (- niczką). Coś o tym wiem, choć nadal nie rozumiem do końca mego położenia. Dopełnie wiec pytanie wątku swoim- czy da się zrozumieć schizofrenika, dzieląc z nim życie?
×