Skocz do zawartości
Nerwica.com

refren

Użytkownik
  • Postów

    3 901
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez refren

  1. wTymTygodniu, nie wiem czy to kwestia płci, statystycznie jest różnica, ale znam masę kobiet, które mają dużo lepszą orientację ode mnie. Myślę że kobieta może też mieć gorszą orientację niż przeciętna kobieta, ja mam z pewnością tak. Pocieszające jednak jest to, że u kobiet łatwiej się akceptuje brak orientacji, bo właśnie ogólnie mają słabszą, kobiecie łatwiej ujdzie, że np. nie jest kierowcą, poza tym facet się może poczuć dzięki temu dowartościowany i trochę się zaopiekować "sierotką" (niestety są granice bycia "sierotką").

  2. nedthelonelydonkey, mam bardzo podobnie, jeśli chodzi o orientację, gubię się ciągle, nie zapamiętuję tras, wychodzę nie tym wejściem. Poza tym mylę ludzi, bo nie za dobrze kojarzę twarze, słabo czytam mapę, zajmuje mi to dłużej niż innym osobom. Nie jest tak, że sobie kompletnie nie radzę, bo np. studiowałam w innym mieście, miałam zjazdy kilka razy w semestrze i jakoś sobie radziłam z trafianiem w różne miejsca, ale też widziałam, że uczę się tego wolniej niż reszta grupy, a dużo osób też było z innych miast i zaczynało od zera, więc miałam porównanie. Zdarzało mi się też np. wyjść z sali do łazienki, a potem nie mogłam z powrotem do tej sali trafić.

    Jeśli chodzi o wf, to tu miałam inaczej, bo ze sportem szło mi dobrze, byłam zręczna nawet ponad przeciętność. Z matematyki sobie radziłam, ale bez rewelacji, to znaczy zawsze ją miałam na poziomie niżej niż reszta przedmiotów. Jestem mocno roztargniona, gubię rzeczy, zapominam. W szkole zdarzało mi się, że brałam z szatni nie swoją kurtkę, bo wydawało mi się, że to moja (dla mnie kurtki dżinsowe nie różniły się specjalnie od siebie).

    Nie wiem z czego to wynika dokładnie, ale z pewnością jest to taka specyfika mózgu, dominacja jednej półkuli (prawej w tym wypadku), może to jest też coś jak dysleksja, może słabsze postrzeganie wzrokowe - mam skomplikowaną wadę, jednocześnie krótkowzroczność i nadwzroczność (to jest możliwe), astygmatyzm i oczywiście różnica między dwojgiem oczu - lewe znacznie słabsze.

    Szczerze mówiąc nie wiem do końca, co z tym robić. To znaczy widziałam książeczkę z ćwiczeniami na synchronizację obu półkul, pewnie można by znaleźć takie ćwiczenia. Można sobie też wypracować strategie radzenia sobie, szukać wiedzy. Skoro masz 16 lat, to chyba jeszcze możesz korzystać z poradni pedagogicznej, skoro zajmują się dysleksją, to może dominacją jednej półkuli też?

    Ale to co polecam z pewnością - to akceptacja. Wiele lat moje problemy mnie dołowały - czułam się gorsza, mniej inteligentna, ciągle mi się wydawało, że jakbym się wzięła w garść, skupiła, to osiągnęłabym poziom innych ludzi, tylko mi się nie chce, ganiłam siebie za to. To zła ścieżka. Po pierwsze takie problemy nie mają związku z inteligencją. Po drugie, trzeba się pogodzić z tym, że w niektórych sprawach sobie radzisz gorzej niż inni i nie ganić siebie za to. Taka nasza specyfika, to jakby obwiniać się za to, że się słabo widzi albo słabo słyszy. Nie trzeba się starać dorównać do innych osób. Ale też nie należy rezygnować z różnych wyzwań, może zrobisz coś wolniej, ale jednak zrobisz. Może trafianie zajmie Ci więcej czasu niż komuś innemu, ale trafisz. I nie ma co się ciągle koncentrować na słabych stronach, bo z pewnością masz też mocne. Jedne rzeczy działają gorzej niż u innych, ale za to powinny być rzeczy, w których jesteś bardzo dobra czy dobra. Może przeczytaj o typach inteligencji wg Gardnera?

  3. To nie ja dyskryminuję wiejskiegofilozofa, tylko język polski.

    A wytykać ludziom, którzy piszą na forum, że mają nerwicę, to dopiero nieładnie.

    No i delikatnie mówiąc, wiejskifilozof, nie powinieneś nikomu dokuczać z powodu czytania czegokolwiek, lepiej znajdź inne tematy.

  4. Co tu się,wyrabia.Za dużo czytacie świętych ksiąg.To źle działa,na psychikę.A potem płaczecie,że macie nerwicę.

     

    Ale przynajmniej umiemy postawić w dobrym miejscu kropki i przecinki, a to dobrze działa na psychikę.

  5. Świergotek, jest jedna metoda, ale dla odważnych.

     

    To była rzeka myśli, zalewająca cały umysł, każąca wątpić w coś dla mnie tka oczywistego. Pojawił się ogromny lęk

     

    Trzeba uchwycić ten moment, wejść w myśli/odczucia które budzą najgłębszy lęk i rozebrać je na części pierwsze.

    Zwykle przy natręctwach poleca się, żeby nie wnikać w natrętne myśli i nie dyskutować z nimi, jak mi się wydaje po to, aby omijać źródło lęku i nie rozdrapywać go, a zyskiwać zdrowy dystans.

    To jest podejście odwrotne, z tym że nie do końca, nie chodzi o analizę intelektualną, argumentowanie, tylko o uchwycenie momentu, od którego spadamy już w przepaść. Rzecz w tym, że w nerwicy pojawia się pewna autosugestia uczuciowo-wyobrażeniowo-intelektualna, która jest fałszywa. W tym wypadku jest to autosugestia, że nie kochasz swojego chłopaka. Jeśli uda Ci się ją unieruchomić i się jej przyjrzeć, jakby zatrzymać kliszę, możesz zobaczyć jej fałszywość.

    Jest też ryzyko jednak, że znów ulegniesz tej autosugestii, co nasili lęk. Jednak potwór który Cię straszy, to w istocie mały upierdliwy robaczek, a nie wielki smok.

    Testowałam tę metodę tylko na sobie, więc cóż... A u mnie działało ;)

  6. Nigdy nic nie zapamiętywałem z lekcji. Na rozmowach, filmach, książkach itp nie potrafię się skupiać. Uważam, że ze szkoły nie wyniosłem żadnej wiedzy. Ale jak się uczyłem np na sprawdziany to nie uczyłem się logicznie tylko bardziej MECHANICZNIE. Znaczy ja nie mam ani pamięci mechanicznej ani logicznego myślenia

     

    Są różne rodzaje pamięci i style uczenia się. Często się wyróżnia cztery style: wzrokowy, słuchowy, dotykowy, kinestetyczny.

    https://doskonaleniewsieci.pl/Upload/Artykuly/zasoby_pilotazowe/5118%20Style%20uczenia%20si%C4%99.pdf

     

    Inni wyróżniają np. takie 4 style: teoretyk (abstrakcyjne uogólnianie), działacz (aktywne eksperymentowanie), pragmatyk, analityk (refleksyjna obserwacja):

     

    http://www.comapp-online.de/materials/pl/Handout_14_LearningStyles_PL.pdf

     

    http://www.porpw.parp.gov.pl/files/74/517/20725.pdf

     

    Może metody podawania wiedzy w szkole nie były dostosowane do Twoich możliwości.

     

    Około trzech lat temu pewna Pani psycholog stwierdziła u mnie zaburzenia ze spektrum autyzmu, a potem jak badałem swoje IQ to wyszło tylko 88.

     

    Może rzeczywiście masz to spektrum, nie znam się na autyzmie, ale jest to co innego niż upośledzenie intelektualne. Może potrzebujesz pomocy psychologa, terapii, żeby nauczyć się wykorzystywać możliwości, które masz, a które może różnią się od przeciętnych. Na pewno masz mocne i słabe strony, jak każdy i dobrze, jakby ktoś Ci pomógł lepiej to zrozumieć.

    Myślę, że powinieneś poszukać w swoim mieście ośrodka diagnozującego autyzm u dorosłych i się umówić na wizytę. Są to niestety koszty finansowe, ale ewentualna diagnoza pozwoli Ci uczestniczyć w różnych programach terapeutycznych, jeśli zrobisz potem orzeczenie o niepełnosprawności może Ci to też pomóc znaleźć pracę w sprzyjających warunkach.

  7. Terapia nie jest wkręcaniem naiwnego pozytywnego myślenia. Praca nad przekonaniami to tylko jedna ścieżka i moim zdaniem tak często terapia się nimi tym nie zajmuje. Zmiana przekonań polega na przykład na zwiększaniu poczucia podmiotowości (poczucia, że moje życie zależy ode mnie). Poza tym niektóre przekonania można określić jako fałszywe, na przykład "picie alkoholu mi nie szkodzi" (kiedy szkodzi) albo "nie mam zdolności manualnych" (bo tak mi ktoś wmówił) albo "żeby coś osiągnąć, trzeba być złodziejem" (no trochę tak było w naszym kraju, ale to inny temat).

     

    Przekonanie korzystne = dobre to czysty utylitaryzm, prąd myślowy, którym choćby ja osobiście gardzę. I jak ma nie dojść do konfliktu uniemożliwiającą pracę terapeutyczną, gdy wszystkie terapie wychodzą z założeń wzgardzonych filozofii? Uznanie konkretnego światopoglądu za objaw choroby (co zresztą już wyżej wspomniałem) to wejście, ani chybi, na szlak "psychuszkowy"...

     

    Różne nurty terapii wywodzą się z bardzo różnych filozofii i nie jest to utylitaryzm, choć czasem dryfują w tym kierunku. Terapia jednak zmierza do tego, aby człowiek dobrze funkcjonował i miał realistyczne podejście do świata (jedno z drugim się łączy). Pozytywne na siłę, odrealnione myślenie nie sprawi, że człowiek będzie sobie lepiej radził z problemami, więc nie byłoby skuteczne.

    Żaden światopogląd nie jest objawem choroby i nie może być za taki uznany, chyba że wchodzą w grę urojenia, ale nie wiem czy można je nazwać światopoglądem, bo jest on chyba czymś głębszym. Żaden nurt terapii nie uznaje, że istnieje jakiś prawidłowy światopogląd.

    Pranie mózgu nie nastąpi bez Twojego udziału. Nikt Cię nie zahipnotyzuje. Jeśli poglądy terapeuty nie będą Ci odpowiadać, możesz go zmienić. Jest w czym wybierać, ja na przykład chodziłam długo na terapię w poradni chrześcijańskiej, bo było to ze mną zgodne i dlatego dobrze na mnie działało.

    Jeśli już na starcie masz dużą obawę o to, czy terapia nie naruszy Twoich przekonań, to raczej nie jesteś dobrym materiałem na wypranie mózgu, co najwyżej jesteś słabym materiałem na terapię, jeśli Twoja sztywność jest zbyt duża. ;)

  8. Mam pytanie do was warto walczyć i rozbić związek jednocześnie zabiegając o względy kobiety którą jest w związku ? Czy związek polega na miłości i się nie wpierdalać .... ?

     

    Dla mnie prawdziwy związek to małżeństwo, inne związki są iluzoryczne, dziś coś jest, jutro nie ma. Choć jeśli ludzie mieszkają ze sobą parę lat, to może to być zamiennik małżeństwa (choć zamienniki są mniej trwałe). Jeśli ludzie sobie ślubowali, że będą ze sobą do końca życia, to wtedy są naprawdę zobowiązani. No i dziecko jest też prawdziwym węzłem.

    Natomiast są związki, które aż proszą się, żeby je dobić, w myśl zasady "popchnąć, co się chwieje". Kto nie próbował, niech pierwszy rzuci kamień.

    Ale jeśli ktoś nie umie sam takiego związku zakończyć i potrzebuje, żeby mu ktoś pomógł, to niekoniecznie jest dobrym materiałem do kolejnego.

    Namierzanie się na kogoś, kto jest zajęty może być kwestią osobowości - poszukiwaniem emocji, wyzwania, potrzebą potwierdzenia własnej atrakcyjności, często się to bierze z lęku przez prawdziwą bliskością - ktoś się czuje bezpieczny, dopóki są jakieś przeszkody, wkręca się, ale jak one upadają, to nagle dopada go lęk i do odwrotu głos trąbki wzywa. Albo nie umie być w pełni obecny, zaangażowany, więc szuka zamiast tego jakiejś romansowej historii, trochę na odległość. I dlatego z takich sytuacji rzadko wynika coś dobrego. Podryw zajętych osób to coś rodzaju żyłki hazardowej, dlatego dla mnie takie zachowanie nie rokuje. Ale może są wyjątki, nie wiem, krótko jeszcze żyję. No i w takiej sytuacji złe jest to, że się bierze odpowiedzialność za kogoś na siebie - decydujesz jakby za drugą osobę, co jest dla niej dobre czyli zabierasz jej podmiotowość.

  9. Te tematy nigdy się nie skończą.... :D

     

    Jak dla mnie faceta skreśla: nadużywanie alkoholu, trwały brak pracy (nie chodzi o kasę, ale mężczyzna niespełniony w pracy dziwaczy), sknerstwo, pedantyzm, nadmierna koncentracja na własnej wygodzie, wulgarność, chwalenie się swoimi wyczynami seksualnymi, sztywność w zachowaniu (nie nieśmiałość, tylko schematy nie do przeskoczenia, czyli muszę mieć tak, a nie mogę zrobić inaczej), brak głębszych zainteresowań, oczekiwanie, że kobieta będzie nim kierować i za niego decydować, skłonność do miłości obsesyjnej (cały sens życia ma mu nadać dopiero ONA), przekonanie o swojej wyjątkowej wrażliwości i pogarda dla "motłochu" (wieję wtedy jak szybko się da), robienie z siebie niedocenionej przez innych ofiary, pewne poglądy czy postawy (antyklerykalizm, palikotyzm, lewactwo :P ), niepoukładanie w przeszłości typu zdrady, rozwód, zostawienie kobiety samej z jego dzieckiem (to znaczy że mnie też może zdradzić czy zostawić z dzieckiem).

     

    Wykopaliście ten temat, a ja wykopałam siebie. Ciekawe jest to zweryfikować po 3 latach.

    Na chwilę obecną u mnie skreśla:

    brak życia wewnętrznego i duchowego, brak postaw moralnych, nadużywanie alkoholu i inne nałogi, unikanie pracy, znaczna nieodpowiedzialność, sztywność osobowości powyżej krytycznego poziomu, narcyzm powyżej krytycznego poziomu, niedopasowanie intelektualne ze mną (np. bezrefleksyjność), zbyt różny światopogląd, zawarty ślub kościelny, wyznanie niechrześcijańskie, zbyt mętna przeszłość, lęk przed zobowiązaniem, dziecko z inną kobietą, brak wiary. Ostatnie ewentualnie do pominięcia, ale tylko przy wyjątkowym splocie innych okoliczności.

     

    Myślę, że to z grubsza to samo co wcześniej, tylko bardziej syntetycznie ujęte (np. przekonanie o swojej wyjątkowej wrażliwości i pogarda dla "motłochu" = narcyzm)

     

     

    Posiadanie dziecka wyklucza dla mnie nie ze względów egoistycznych, ale uważam, że dziecko ma zawsze prawo do bycia wychowywanym przez ojca, więc właściwe jest, aby mężczyzna był z matką swojego dziecka, nawet jeśli sytuacja jest taka, że obecnie to niemożliwe, to zawsze się może to zmienić i nie mogę stać na przeszkodzie, chyba że matka nie żyje, to wtedy nie stoję.

  10. Natomiast leczenie się wiarą brzmi dla mnie nieco dwuznacznie, ponieważ z wiary nie można uczynić wartości instrumentalnej, która będzie służyła tylko do leczenia, wiary nie można też mieć na zawołanie. Relacji z Bogiem, a tym jest wiara, nie da się sprowadzić do jakiejś podrzędnej funkcji i zażywać jak syropu.

     

    Ops, Bóg jednak prosił, żeby przekazać, że uzdrawia. :D:D

     

    "On odpuszcza wszystkie twoje winy,

    On leczy wszystkie twe niemoce,

    On życie twoje wybawia od zguby,

    On wieńczy cię łaską i zmiłowaniem" ps 103

     

    :bezradny:

     

    ;)

  11. depresyjny86, to że dla Ciebie coś jest bzdurą, to nie znaczy, że coś jest nią rzeczywiście.

    Terapeutyczne funkcje wiary czy praktyk religijnych są dobrze znane, odsyłam np. do "Podstawowe zagadnienia psychologii religii" pod red. S. Głaza, bo to nie ten temat, poza tym mi się nie chce.

    Wiara jest czynnikiem, który w dużym stopniu może nadawać sens życiu, a wg. psychologów humanistycznych, jak K. Dąbrowski czy V. Frankl, potrzeba sensu życia jest jedną z najważniejszych potrzeb, a brak jej realizacji powoduje różne nerwice. Natomiast leczenie się wiarą brzmi dla mnie nieco dwuznacznie, ponieważ z wiary nie można uczynić wartości instrumentalnej, która będzie służyła tylko do leczenia, wiary nie można też mieć na zawołanie. Relacji z Bogiem, a tym jest wiara, nie da się sprowadzić do jakiejś podrzędnej funkcji i zażywać jak syropu. Z punktu widzenia rozwoju człowieka kryzysy mogą pełnić ważną funkcję, prowadzić do czegoś nowego, a nigdzie nie jest powiedziane, że wszyscy będziemy piękni, zdrowi i bogaci. A uzdrowień mocą Jezusa było tyle i ciągle się dzieją, że nie lekceważyłabym i tej możliwości.

  12. Powiedziałabym, że niestety codziennie gadamy ze złym duchem, nie zdając sobie z tego zwykle sprawy (chociażby walcząc ze swoim lenistwem).

     

    Może trochę przesadziłam, bo wg teologii chrześć. są zdaje się 3 źródła pokus: szatan, nasza słaba natura (po grzechu pierworodnym) i świat, a lenistwo to słabość naszej natury, z tym ze zły duch może nas przekonywać, że nie warto z nim walczyć itp.

  13. O opętaniu świadczą zjawiska paranormalne - na przykład mówienie nieznanym językiem, posiadanie nadludzkiej siły i zdarza się ono rzadko.

    Nerwica i natrętne myśli związane z Kościołem nie oznaczają opętania.

    Poza opętaniem występują inne formy nękania przez diabła, w tym pokusy, którym podlega właściwie każdy.

     

    Zniechęcanie do wiary, a także wpędzanie w stany depresyjne, poczucie bezsensu życia, prowokowanie lęków i trudności to ścieżki działania złego ducha, ale nie oznaczają one opętania i leczenie może być jednoczesne na poziomie duchowym jak i psychologicznym. Zły duch się niestety pałęta i próbuje oddziaływać na każdego, próbował nawet kusić Jezusa na pustyni, a Jezus z pewnością nie był opętany. Może też nam podsyłać pewne negatywne myśli i emocje, którym uleganie prowadzi do depresji, zniechęcenia czy agresji wobec tego, co dotyczy wiary (zły duch nienawidzi Boga, sakramentów, księży, modlitwy i stara się do tego zniechęcać, wzmacniać złe tendencje w nas, manipulować), lubi też, gdy człowiek czuje się zniewolony, bezradny, nie widzi wyjścia ze swojej sytuacji. Nerwica jest dla niego świetną okazją, by prowadzić człowieka ku rozpaczy. Powiedziałabym, że niestety codziennie gadamy ze złym duchem, nie zdając sobie z tego zwykle sprawy (chociażby walcząc ze swoim lenistwem).

     

    Szatan dąży do tego, abyśmy realizowali jego wolę i stali się jego narzędziami, ale droga do tego długa, choć szatan ma też drogi na skróty. Jeśli chodzi o zniechęcanie do Kościoła, to obecnie szatan ma tak pilnych współpracowników - swoje narzędzia i mają oni duże wpływy, np medialne, że to się stało zjawiskiem społecznym i panuje coś w rodzaju chrystofobii. Każdy jest narażony na wrogość wobec wiary, bo się z tym chcąc nie chcąc styka, panują w świecie różne antychrześcijańskie ideologie, jak kiedyś komunizm - więc to nie jest wina każdego indywidualnego człowieka, jeśli wpada w takie nastroje czy myślenie, jednak nie można się temu poddawać. (Mam wrażenie, że sporo znanych osób jest opętanych lub na dobrej drodze do opętania, a z pewnością do piekła, bo wyrządzają szkody tysiącom dusz i nienawidzą w sposób irracjonalny Kościoła i wszystkiego co święte oraz publicznie to głoszą. No ale to dygresja.)

     

     

    Polecam msze z modlitwą o uwolnienie, na tych co ja byłam, był egzorcyzm zbiorowy bez żadnych efektów specjalnych, a przyjść na taką mszę może każdy. Trzeba się było wyrzec szatana, magii i różnych innych rzeczy, których dokładnie nie pamiętam. Nie wyklucza to innego leczenia.

    Można też znaleźć na stronach katolickich modlitwy-egzorcyzmy do prywatnego odmawiania. Również, a może przede wszystkim, spowiedź i przyjęcie komunii św. działa jak egzorcyzm. Te formy raczej powinny wystarczyć w większości przypadków.

    Rozmowa z egzorcystą zwykle kończy się odesłaniem na taką zbiorową modlitwę o uwolnienie.

  14. kamil20031998, powodzenia, tyle w Tobie optymizmu i zaufania do Boga, że jak Ciebie czytam, zawsze mi się poprawia nastrój.

    Natręctwa mogą mieć też podłoże biologiczne, czasem trzeba dokarmić mózg, oby Ci się udało bez leków. Suplementuj się, omega 3, witamina d, magnez... takie podstawy. Dużo odpoczywaj.

  15. Rozmawiałam ze znajomą, która jest zakonnicą, opowiadała mi trochę o swoim powołaniu.

    Zapytałam, czy kiedykolwiek czuła strach przed tym, że ma powołanie do zakonu. Powiedziała, że nie, obawiała się różnych aspektów życia zakonnego, ale nie samego faktu, że może mieć powołanie. Powiedziała też, że miała poczucie wolności wyboru, to znaczy nie miała poczucia, że jeśli nie pójdzie za tym powołaniem, to Bóg ją odrzuci, czy stanie się coś złego. Pociągały ją aspekty pozytywne, na przykład to, że będzie pomagać innym czy "należeć tylko do Chrystusa", co było jej pragnieniem. Powołanie nie zjawiło jej się jako grom z jasnego nieba, dojrzewało w niej kilka lat, miała pewne chęci, ale nie miała 100% pewności, dochodziła do decyzji etapami.

    Tak się też składa, że mam koleżankę, która wystąpiła z nowicjatu, była w zakonie łącznie 1,5 roku. Mówi, że przez ostatnie miesiące narastała w niej rozpacz i dlatego zdecydowała się odejść. Koleżanka jest dojrzała, ma głęboką wiarę, a jej decyzja o wstąpieniu była przemyślana. Wszystkich znajomych zaskoczyła wystąpieniem, bo już byliśmy pewni, że będzie zakonnicą. Odbierała sygnały w sobie, że coś jest z nią nie tak, choć mówi, że nie działo się nic złego w jej życiu zakonnym, wszystko było ok, a nawet mówi, że było fajnie (trudno mi to zrozumieć, że było jednocześnie fajnie i źle). W przypadku nerwicy ludzie od początku doświadczają bardzo negatywnych stanów, lęków, rozpaczy na myśl o "powołaniu", ale wydaje im się, że to może nie mieć znaczenia. Moim wnioskiem jest to, że zdrowa osoba reaguje na takie sygnały, zaburzona się zadręcza.

  16. hehehe87, powodzenia!

     

    Postępujemy tak, jak nam pozwalają nasze uczucia i świadomość, a te mogą być zaburzone lub poza naszą kontrolą, nie obwiniaj się bardziej niż potrzeba. To że Cię boli ta sytuacja, to dar, inaczej długo byś nie wpadł na to, że możesz funkcjonować w związkach lepiej i zmierzyć się ze swoim lękiem.

  17. Ej no, nie dowalajcie człowiekowi.

    hehehe87, tak bywa, że nie docenia się tego, co ma. Obawiasz się zranienia, porzucenia, z tego i może innych powodów hamujesz swoje uczucia, zachowujesz dystans, boisz się/nie potrafisz w pełni zaangażować. Dziewczyna z kolei starała się za Was oboje. Kiedy stała się niedostępna i doszła zazdrość, to uczucia się wzmogły, nie hamuje już ich lęk.

    Jeśli jest zakochana w kim innym, to nic nie zdziałasz, a jeśli dziewczyna jest szczęśliwa, to pozwól jej na to, a sam spróbuj zrozumieć siebie i nie popełnić tych samych błędów w przyszłości.

    Na pewno jeszcze spotkasz kogoś innego na kim będzie Ci zależeć, a może i związek byłej dziewczyny nie okaże się zbyt trwały - bo coś za szybko się pojawił i rozkwitł...Tylko może potrzebujesz związku, w którym też się będziesz starać.

  18. niektórzy twierdzą, że Bóg zostawia i nie pomaga już człowiekowi który nie poszedł za powołaniem...

     

    Gdyby Bóg zostawiał człowieka, który nie poszedł za powołaniem, to człowiek nie miałby już szansy, aby to powołanie spełnić. Ale Bóg jest cierpliwy i skuteczny.

     

    Bóg nigdy nie zostawia człowieka, a jak człowiek błądzi, to tym bardziej Bóg musi za nim chodzić. Z tym że błąd, to przede wszystkim grzech. A że człowiek grzeszy całe życie, to całe życie potrzebuje Pana Boga.

     

    Myślę, że Bóg nie jest tak ograniczony w swym planie na nasze życie, żeby w tym planie nie było miejsca na nasze błędy, prędzej uwierzę, że Bóg zna z góry wszystkie błędy, które popełnimy. Nie mamy też od razu głębokiej mądrości życiowej i samoświadomości, nasza wiedza się zmienia, uczymy się w toku różnych wydarzeń i podejmujemy różne próby co do sposobu życia, aby go potem weryfikować. Celem życia nie jest to, żebyśmy się określili co do zawodu/stanu cywilnego (i wybrali jakiś z góry przewidziany), ale żebyśmy doszli do zbawienia. Powołanie to być dobrym człowiekiem, to co się robi w życiu jest mniej ważne, choć lepiej robić to, co nam ułatwi być dobrym, a nie utrudni.

     

    Według psychologii rozwojowej człowiek najpierw jest na etapie idei teoretycznych (idealizmu młodzieńczego), potem szkicuje jakiś plan na swoje życie. Zwykle rzeczywistość się rozmija przynajmniej częściowo z tym planem, więc następuje kryzys (na przykład wieku średniego) i człowiek urealnia swoje plany, zmienia je, weryfikuje, po czym realizuje nową koncepcję (czy nowe koncepcje). Ogólnie rozwój przebiega przez kryzysy, więc są one potrzebne. Wybór ścieżki życiowej to proces, który trwa w jakimś stopniu przez całe życie, będąc staruszkiem można się pokusić o refleksję podsumowującą czy prawdę ostateczną, ale też jest to wyzwanie, bo życie mogło nie spełnić naszych oczekiwań (albo my swoich) i trzeba z tym żyć.

×