Skocz do zawartości
Nerwica.com

Iza991

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Iza991

  1. Hm. Mojej mamie raczej podobało się u psychologa. Fakt, trochę bardziej niepewnie się czuję, bo pani psycholog wypuściła mamę w momencie w którym ona zaczeła tworzyć sobie fałszywe wspomnienia na zastąpienie tych w których postąpiła źle. Jak poszła do psychologa - owszem, cierpiała. I owszem, wyszła bez cierpienia. Ale wdg mnie powinna się raczej pogodzić z przeszłością i zacząć żyć teraz, a ona przeszłość całkowicie zamazała i przemalowała. Ale raczej boję się, bo ... Moja mama jest otwartą osoba. Nigdy nie miała problemu z okazywaniem emocji i nawiązywaniem kontaktów. Więc jej się wizyty podobały. Ja taka nie jestem. Mówię - najbardziej boję się płaczu. Nigdy nie płaczę jak ktoś patrzy, i nie chcę. Ale pomyślę. Jeśli nic się nie zmieni w kilku miesiącach to spróbuję się przełamać . Poza tym - boję się że psycholog uzna mnie za złą osobę. Powinnam cieszyć się, że moi rodzice są szczęśliwi. A nie potrafię. Mam ochotę im to zabrać, mimo, że nigdy tego nie zrobię, to czuję się winna, bo mam ogromną ochotę im to szczęście zabrać.
  2. Zanim odpisałam poczytałam trochę o DDD. Przyznam, że wcześniej nie myślałam o tym ale hm... w sumie prawie wszystko pasuje. Wiem, że nie jest to diagnoza, ale duże prawdopodobieństwo, ale zawsze lepiej skupić się na jednej rzeczy niż na kilku. Moja mama już nie chodzi do psychologa. Uważa, że jej to niepotrzebne i jakiekolwiek nakłanianie nie przynosi efektów innych niż złość. Jestem dość kiepska w rozmowach na poważnie. Starałam się kilka razy porozmawiać na serio, ale... Mój mechanizm obronny jest taki, że żeby się zupełnie nie rozpaść i nie rozpłakać - ironizuję. No i niestety tak to zostało przyjęte - jako ironia, żart, chwilowy spadek nastroju. A podchody robiłam kilka razy jednak zawsze wychodzi to tak samo. Mam trochę żal, że nie zostało to potraktowane bardziej serio - bo tata mnie zna przecież tyle lat... wie, że się tak zachowuję w sytuacjach stresowych. Ale wydaje mi się, że skoro on po tym wszystkim spokojnie żyje dalej, nie ma problemów i układa sobie życie - to uważa że ja tak samo. Ja wiem, że da się znaleźć psychologa który nie będzie "odbębniał" swojej pracy, tylko naprawdę chciał pomóc, ale nie mogę się przemóc. Nie znoszę kiedy ktoś widzi jak płaczę, a nie potrafię mówić o tym bez płaczu. Słowa mi w gardle utykają. A już tyle lat temu obiecałam sobie, że nie będę więcej płakać . Boję się też, że skończy się tak jak w moim przypadku z reguły jak chcę porozmawiać z kimś obcym - zacznę coś mówić ale potem zamilknę i kompletnie się zamknę nie mówiąc nic. Coś jak paraliż. I co wtedy? Będę milczeć całą wizytę? Przyznaję, czuję się całkowicie niegotowa na wizytę u psychologa, i mimo wszystko uparcie wierzę że być może jeszcze mogę poradzić sobie sama. Mimo, że na razie mi nie idzie, to może to forum... Już samo zawężenie problemu i zwrócenie uwagi że to może być DDD - ja tego nie dostrzegałam. A ktoś z boku zauważył to od razu. A ja teraz zastanawiam się jak mogłąm tego nie zauważyć, zwłaszcza że moja mama to DDA. W tym momencie od jakiegoś czasu jestem na etapie "skoków". Jednego dnia mam doła, czuję się brzydka, niechciana, nie jem bo czuję się gruba i brzydze swojego ciała i boję się wyjść do ludzi - ale zmuszam się do robienia tego i do jedzenia. A następnego dnia potrafię się czuć dobrze, atrakcyjnie, odważnie. I wierzę że to już zmiana na lepsze. Bo wcześniej chodziłam ciągle przygnębiona. Tylko zastnawiam się czy w dni w które źle się czuję powinnam się popychać do tego na co nie mam ochoty czy raczej odpuścić.
  3. Mój problem umieszczam w tym dziale - ponieważ jest to, podejrzewam, mieszanka wielu zaburzeń. Ostrzegam że jest tego dużo. Jeśli ktoś zechce przeczytać i w jakiś sposób mi pomóc będę wdzięczna. Wychowywałam się w w miarę szczęśliwej rodzinie. Problemy zaczęły się w wieku 8-10 lat. Jak byłam mała karmiono mnie słodyczami. A ja jako dziecko oczywiście przyjmowałam i wpychałam w siebie z zachwytem. Nie byłam grubasem. Nigdy. Byłam ciut grubsza niż inne dzieci i zaczęłam to zauważać. Zaczęłam ćwiczyć i ćwiczyć i ćwiczyć. Oraz oczywiście jeść mniej. Skutkowało i doszłam do przeciętnej wagi. Ale zawsze czułam się za wszystko... za wysoka, za gruba, za mocna. Marzyłam o byciu płaską dziewczynką o chłopięej figurze jak moje koleżanki., 160 cm i ani grama tłuszczu. Na tle tego moja mama zaczęła mieć problemy w pracy (dodam że pochodziła z rodziny ludzi nadużywających alkoholu i zawsze była osobą bardzo emocjonalną, kiedy mój ojciec był spokojny. Ważny jest również fakt, że jestem jedynaczką, a moi rodzice nie byliby razem gdybym się nie pojawiła na świecie. Byli razem ale rozeszli się. Pogodziła ich ciąża. Ze mną.). Mama zawsze byłą nerwowa i jak nabroiłam obrywałam za swoje. Ale tutaj to fakt - chyba każdej matce czasem puszczają nerwy i były to rzeczy zasłużone. Ale w momencie problemów w pracy mama zaczęła ustawiać strasznie nerwową atmosferę w domu. Doszło do takiej sytuacji że byłam bita paskiem za rzeczy jak przesunięcie ławy w salonie o kilka cm nie w tą stronę. były sytuacje kiedy jako dziecko - lubiłam stare ubrania - mama chciała je wyerzucić dochodziło do awantury w której mama uwalała mnie na ziemię i darła koszulke na moim ciele bo się jej nie podobała. Nieraz dawała mojemu tacie pasek i mówiła że on ma mnie ukarać. Doszło do tego że to robił, chociaż nie uważał tego za słuszne i nie miał ochoty. Po całej awanturze w której czesto latały po ścianach książki, moje ulubione rzeczy, czasem talerze to ja musiałam przyjść i przeprosić mamę. Oczywiście nie chciałam, bo wina nie była moja. Czułam się pokrzywdzona. Ale tu należy dodać że moja mam jest osobą która idealnie potrafi grać na uczuciach. Chodziła cała nabuzowana kilka dni. Kiedy strach nie sprawił że poszłam przeprosić zmieniała taktykę i chodziła pogarbiona, skruszona jakbym ją zawiodła czy coś. I prędzej czy później przepraszałam. Czując się upokorzona, ale szczęśliwa że po przeprosinach wszystko wracało na chwilę do normy. W wieku lat 11-12 jak każda nastolatka zaczęłam być nieco bardziej burzliwa. Przestałam pokornie odpowiadać na każdy atak. Przestałam patrzyć się w ziemię i potakiwać. Poza tym dorównałam mamie wzrostem i niemal też i siłą. Zaznaczę - nigdy jej nie uderzyłam. Ale nie potrafiła mnie już skutecznie przytrzymać. A kiedy naskakiwała na mnie bez powodu nie potrafiłam trzymać języka za zębami. Odpowiadałam tak jak ona - krzykiem. Kiedy podnosiła rękę darłam się jak syrena. Kiedy krzyczała na mnie ja krzyczałam na nią. Poskutkowało to tylko tym że moja mama coraz częściej próbowała wciągać w to mojego tatę. Dochodzimy do taty... Tata zawsze starał się ją uspokoić ale potwierdzał jej racje. Nigdy nie pozwolił zrobić mi prawdziwej krzywdy ale utwierdzał ją z reguły w przekonaniu że ona ma rację a ja to dziecko i że mogę pewnych rzeczy nie rozumieć. Wcześniej udawało mu się w ten sposób tonować sytuację. Przestało mu się udawać właśnie kiedy ja przestałam pokornie przyjmować wszystkiego. Nie wiem czy przestraszył się wtedy że sytuacja się posypie czy bał się że go znienawidzę. Po awanturach zaczął ze mną rozmawiać. Tłumaczyć mi że nie możemy pozwolić żeby to się posypało. Że mam przepraszać i być bardziej pokona. Że ona wie że ja mam rację ale musi przyznać rację mamie żeby nie reagowała jeszcze agresywniej. Prosił żebym unikała zaczepek i zaogniania sytuacji. I starałam się. Wierzcie mi. Starałam się jak tylko mogłam. Ale czasem nie dawałam rady. Czułam się upokorzona, mało warto i żyłam w strachu. Wtedy było to dla mnie coś normalnego. Teraz jak patrzę na to z perspektywy czasu to wiem że byłam po prostu przestraszona, ale też nie chciałam zawieść ojca, który sam czesto rezygnował ze swoich racji żeby jej nie denerwować. Mimo wszystko wtedy jeszcze pomiędzy tymi awanturami przeżywałam chwile szcześcia. Jak w normalnej rodzinie. Za to zaczęłam tracić kontakt w rówieśnikami. Moja mama zawsze krzyczała w domu "że nie ma się w co ubrać, że we wszystkim wygląda jak świnia, że jest gruba i brzydka". Winiła tatę że nie chce jej kupić nowych rzeczy chociaż z naszej rodziny ona jako jedyna miała całą pełną szafę. Potrafiła być szczesliwa że idzie do kina/teatru a chwilę przed wyjściem dostać ataku złości i histerii podczas szykowania się/malowania z powodu swojego wyglądu. Nie wiem czy przez to, ale ja też dalej czułam się gruba i brzydka. Dlatego współczułam mojej mamie że czuje się tak jak ja. Miałam szopę na głowie i okropne problemy z trądzikiem. Potrafiłam rozdrapać pryszcze/kroste do krwi byleby się ich pozbyć tak bardzo ich nienawidziłam, i chodzić potem z otwartą raną kilka dni. Dodatkowo dziadkowie - w dobrej wierze - nieraz jak miałam okres że trochę przytyłam klepali mnie po brzuchu i przy każdej słodkości jaką brałam do buzi rzucić znaczące spojrzenie i powiedzieć "chyba powinnaś przystopować". Więc jadłam po ciemku jak nikt nie patrzył. Nie potrafiłam zjeść w szkole kanapki. Jadłam w ubikacjach. Rówieśnicy śmiali się z moich włosów Więc nigdy NIGDY od kiedy skończyłam 8 lat nie rozpuściłam włosów poza domem. Wiązałam je w ciasną kitkę. Jak jadłam miałam wrażenie że ciągle ktoś się na mnie patrzy, czeka aby wyszydzić że "mam taką figurę a się obżeram". Miałam wrażenie że głupio wyglądam jedząc. Z tego samego powodu nie chodziłam na żadne zabawy szkolne - czułam się niezgrabna, nie potrafiłam tańczyć, miałam wrażenie że nikt nci nie mówi na głos ale wewnątrz wszyscy ze mnie szydzą. Więc zamknęłam się w domu. Czytałam nałogowo książki. Po polsku i po angielsku. Zaczełam też grać w gry. Poskutkowało to tym że z tego okresu mam tylko 1dną znajomą z którą kiedykolwiek gdzieś wyszłam. Wracając do domu wszystko zaczęło się sypać. Awantury zaczęły być coraz częstsze. Ja zaczełam podczas nich uciekać z domu. A że nie miałąm gdzie iść błąkałam się po ulicach. Miałam coraz większa ochotę uderzyć moją matkę. Stałam się chłodna. Pozbyłam się emocji. Nie wiem co się stało ale przestałam krzyczeć. Zaczełam chłodno odpowiadać mojej matce na krzyk - chłodnymi argumentami w stylu "nie. nie zrobię tego. będę z tobą rozmawiać jak się uspokoisz. a teraz wyjdź i to zrób jeśli chcesz żebym cię posłuchała". Przestała docierać do mnie treść tego co wykrzykuje. Wszystkie okropieństwa które krzyczała ... nie wiem - wyłączyłam się na nie. Była krótka przerwa w której zostałam wysłana do dziadków na drugi koniec Polski. Miałam być tam dwa tygodnie. W połowie pierwszego mój tata w nocy zadzwonił do dziadka że ma mnie gdzieś zabrać, że ma nie pozwolić mamie mnie zabrać. Okazało się że była jedna z najgorszych awantur razem ze stroną fizyczną. Że dom jest cały w szkle mój tata nie ma samochodu więc zaraz wsiada do pociągu żeby przyjechać a moja mama jest już w drodze i jedzie żeby mnie zabrać. Dziadkowie wcześniej nie mieli pojęcia że coś jest nie tak. Wiedzieli że moja mama jest nerwowa ale byli zaskoczeni kiedy usłyszeli co się stało. Babcia zabrała mnie do hotelu a dziadek został w domu. Ja byłam z babcią w hotelu a moja mama przyjechała do domu dziadków krzycząc na dziadka że ma jej powiedzieć gdzie jestem, że wezwie policję. Trochę się następnego dnia uspokoiło. Zebraliśmy się wszyscy u dziadków. Dalej pamiętam jak mój tata wysiadł z pociągu. Wyglądał na takiego zmarnowanego . Rodzice się w miarę ugadali i pojechaliśmy do domu.Ale zaczęły już być rozważane opcje. Gdzie zamieszkam jeśli jednak się rozpadnie... Ale awantury się powtarzały. I znowu było gorzej. Mój tata widział co się dzieje i zasugerował mojej mamie pójście do psychologa i to przebrało miarę.. Wściekła się sugerując że robi z niej wariatkę. Wtedy to dopiero była awantura. Kilka nocy nie mogłam spać i słyszałam jak krzyczą. Jak moja mama próbuje uderzyć mojego tatę i prowokuje go by oddał tym samym - z tego co wiem nigdy nie oddał. Nic takiego nie widziałam ani nie słyszałam. Za to ją podnoszącą rękę widziałam milion razy. Mój tata spakował się i wyjechał z domu rano. Ja poszłam do szkoły. Mama szukała mnie w szkole tego dnia mysląc że uciekłam czy coś. Byłam zdziwiona tą myślą. W ogóle o tym nie pomyślałam. Czułam się już w tamtym momencie otępiała. byłam po krótkim pożegnaniu z tatą który powiedział że starał się utrzymać tą rodzinę razem ile się dało, że nie chciał żeby to się tak skończyło, że chciał żebym miała normalną pełną rodzinę alew dłużej się nie dało. Że poszuka miejsca zamieszkania i mnie ściągnie. Do tego czasu zmieniłam się dla samej siebie nie do poznania. Nie wychodziłąm z domu z żadnymi znajomymi. Zaszyłam się w domu. Kiedyś pisałam wiersze, pamiętniki, nagradzane opowiadania, interesowałam się tworzeniem stron, koniami i uwielbiałam rysować. Przestałam to robić. Przestało mi to sprawiać przyjemność. Przestałam odczuwać w ogóle jakąkolwiek radość. Spędzałam czas na czytaniu i wyobrażaniu sobie że jestem kimś innym. Po wyprowadzce taty i zaczęciu sprawy rozwodowej nie było już awantur. Moja mama siedziała i płakała. Mówiła że popełniła tyle błędów. Zaczęła chodzić do psychologa. W momencie kiedy tata się wyprowadzał nienawidziłam jej. Chciałam ją skrzywdzić, zabić, chociaż wiedziałąm że nigdy tego nie zrobię. Czekałam aż tata znajdzie miejsce gdzie może mnie ścignąć, Ale teraz kiedy przychodziła do mnie szukając pocieszenia. Kiedy ja byłam jej motywacją do działania bałam się tej chwili. Tęskniłam za tatą, ale zaczełam mamie współczuć, bać się czy sobie poradzi jak się wyprowadzę. Po wizytach u psychologa i stwierdzonym DDA ataki złości zdarzały się jej rzadziej. I znowu była kochającą mamą za którą tyle lat tęskniłam. Jasne czasami się kłóciłysmy ale to nie było to. Mój tata to rozumiał. Przecież kiedyś pokochał tą kobietę. Nie próbował mnie w żaden osób od niej odciąć. A moja mama całą nienawiść skoncentrowała na nim. W końcu doszło do sprawy. Oboje mnie z niej wyłączyli więc nie byłam w sądzie. Sprawa miała miejsce około mojego 15stego roku życia. Miałam przeprowadzać się co 2-3 miesiące od jednego rodzica do drugiego. Zasądzone zostały alimenty i wszystko. Moja mama do dzisiaj klnie na ojca uważając że wszystko należało się jej. Ale pominę ten temat. Na początku miałam problemy z przeprowadzkami. Ale przyzwyczaiłam się. Dodatkowo zaczeły się właśnie sprawy o podział majątku w którym to nasłuchałam się jakim to mój ojciec nie jest złodziejem itd. Gorzej. Moja mama zaczeła wymyślać do sądu różne dziwne rzeczy typu "ja pracowałam a mój mąż siedział i nic nie robił" "ukradł mi biżuterię" itd kiedy ja dobrze wiedziałam że biżuterię mama schowała i wiedziałam gdzie i wiedziałam że tata pomagał jej cały czas. Zaczeła zmyślać rzeczywistość w której ona byłą dobrą kochającą matką a mój ojciec potworem. Do sądu. Z zemsty. Znowu zaczeła budzić się we mnie nienawiść do niej. Że próbuje zniszczyć mojego tatę. Jedyną moją deskę ratunku i bezpieczenstwa przez te lata. On poradził sobie z udowodnieniem że to nieprawda bez mieszania mnie. ALE moja mama zaczeła WIERZYĆ w historie które wymyśliła. Nie pamiętała już prawdziwych wersji zdarzeń tylko te oczerniające mojego ojca. Miesiąc temu mówiła "przepraszam że nazwałam się niechcianym dzieckiem" a teraz było "jak ojciec mógł mówić że jestes niechcianym dzieckiem!". Kompletnie inna rzeczywistość. Ale zaakceptowałam to. To moja mama, nie potrafiłam jej nie kochać i współczułam jej. Chodziła do psychologa, nie było awantur, była dla mnie kochana, dbała o mnie. Jak żyłam z tatą odwiedzałam mamę raz w tygodniu i na odwrót. W tym samym mieście nie był to wielki problem. A sprawa majątkowa ciągnęła się całe moje liceum. Mama wyskakiwała z rzeczami jak "przeszukanie moich rzeczy" że znaleźć coś na ojca. <- nie powiedziałam jej że wiem o tym do dzisiaj chociaż jestem głęboko urażona i dalej mnie to boli. ale przecież mam papiery z sądu... wiem o tym. Ale od teraz wszystkie dokumenty od ojca chowam żeby nie próbowała ich wykorzystać. byłam bardziej zła bo... zdawała sobie sprawę że jak da je do sądu i skłamie że "dostala je ode mnie" to relacje moje i taty mogą się pogorszyć. Na szczescie tata jej nie uwierzył. Uwierzył mnie. Ale JAKOŚ było. W ostatim roku liceum mój tata znalazł "dziewczynę". Lubię ją. Jest teraz jego żoną i lubię ją. Ale zaczął więcej czasu spędzać poza domem bo była z innego miasta. Więc w sumie jak byłam u niego to i tak większość czasu spędzałam sama, U mamy to samo. Znalazła faceta - którego nie znosiłam i dalej nie znoszę. Ale starałam się być miła bo on ją uszczęśliwia - a ja miałąm świadomość że niedługo pojadę na studia. Ale zaczełam się czuć samotna. Wszyscy w moim wieku 18 lat mieli już kiedyś chłopaka i wychodzili ze znajomymi. A ja nie miałąm znajomych ani chłopaka. Bałam się wyjść . Kiedy miałam rano wyjśc na ulicę żeby iść do szkoły miewałam ataki paniki . Hiperwentylowałam, zbierałam się w sobie i szłam. Chociaż przyznam że były dni kiedy oszukiwałam i nie szłam nigdzie. Wagarowałam. Nie miałam siły - psychicznie - nigdzie iść. Na co dzień starałam się udawać bezemocjonalną, silną psychicznie, trzymać się ale w domu w 4 ścianach rozpadałam się na kawałki. To się udawało... długo. Ale pomyslałam sobie ze minie rok, dwa po rozwodzie, pojadę na studia i wrócę do normy. Sprawa majątkowa się skonczyła. Mama musiała sprzedac dom żeby spłacić ojca. Wiedziałam że z moich alimentów od taty zamiast wydać je na mnie często wydaje na coś innego mimo że ja też ich potrzebowałam. Ale wiedziałam że musi spłacać tatę. Byłam zła bo... zarabiała tyle co mój tata. Musiała go spłacać ale on został bea żadnego mieszkania, musiał je wynajmować - a koszt wynajęcia miesięcznie był większy niż koszt spłaty. I tacie starczało żeby kupować mi wszystko czego potrzebowałam, czasem nawet więcej. A ona po 300-400 zł zabierała z moich alimentów bo nie była w stanie opłacić. Byłam zła ale nie mogłam jej odmówić. Nie potrafiłam. Dom dalej stoi na sprzedać. Ja jestem na pierwszym roku studiów. Mój tata ożenił się, ma synka - uroczy malec :). Mimo że lubię jego żonę nie czuję się tam całkiem u siebie. Znam ją może rok. Jej rodzinę widziałąm kilka razy w życiu. W święta czuję się niezręcznie zwłaszcza będąc takim odludkiem jakim jestem. Nie z jej winy. Absolutnie nie. Z powodu mojego nieprzystosowania do ludzi. Moja mama mieszka ze swoim facetem. W te święta wszystko się posypało. Przez całe święta ja i ten facet szczerzylismy do siebie zęby udajac że się lubimy by moja mama miała udane święta. Puszczałam mimo uszu jego teksty :"to mój dom i będę sobie w nim robić co chcę" . Starałam się tak bardzo.... Wszystko się posypało w ostatni dzień. O 10 rano włączył sobie muzykę na maksa i wyszedł. Wiedział że śpię a mimo to to zrobił. Nie wiem czemu. Zeszłam na dół i ją zciszyłam. On chyba tylko na to czekał wpadł do domu z tekstem "popierdoliło ci się gówniaro". Oniemiałam. Żeby dorosły facet wyrażał się do mnie w taki sposób? Wtedy wszystko poleciało. Mojej mamy przy tym nie było. Uwierzyła jemu. Wróciła awantura sprzed lat ze zdwojoną mocą. Może nie była gorsza ale odzwyczaiłam się. Poczułam się znów jak bezradne dziecko. Usłyszałam jak to jej facet mnie nie lubi bo jestem dumna, bo dziwnie się zachowuję, bo jestem aspołeczna. Jak to mu przeszkadza że śpię do 10. Jak to ona mnie nienawidzi bo jestem podoba do ojca (on też zbyt społeczny nie jest i raczej stara się opanowywać emocje niż krzyczeć czy podnosić głos). Powiedziała że nie rozumie jak mogłam się wychowywać z nimi i nic od niej nie przejąć. Że uważam się za lepszą od innych. Nastepnego dnia rano wyjechałam. Tata powiedział że jak jest potrzeba to po mnie przyjedzie. Odmówiłam bo i tak wróciłam na studia. Z mamą POWIEDZMY że się pogodziłam przed wyjazdem. Wiedziałam że jak wyjadę na studia bez pogodzenia to stracę z nią kontakt. Ona też to wiedziała i dlatego też chętnie się pogodziła po wielkiej awanturze. Ale nogi w domu tego mężczyzny więcej nie postawię i oznajmiłam to przed wyjazdem. Jestem podłamana. Myślałam że moja mama już nie wróci do awantur. Wierzyłam że się jej poprawiło. Nie poprawiło się. W dodtku ja i jej facet nigdy nie będziemy w stanie normalnie porozmawiać. Usłyszałam od niej tyle przykrych słów - jak np to ze mnie nienawidzi, że nie ma co mnie lubić... I wiem że będę się tak czuć do końca życia bo nigdy się od niej nie uwolnię. Nie potrafię poradzić sobie z emocjami. Od kilku tygodfni mam ciągle napięty brzuch, boli mnie ze stresu. Mam też ataki migreny. wiem że jakiś czas będzie dobrze aż do nastepnego jej wybuchu. Nie wiem co mam robić. Najzdrowiej dla mnie byłoby się od niej odciąć. Zostawić ją samą. Ale nie potrafię... Bo wiem że to ją złamie. A to moja mama. Kocham ją mimo że jednocześnie nienawidzę. Z jednej strony nie potrafię jej skrzywdzić a z drugiej nie potrafię zabić uczucia zawiści - nie chcę żeby ona była szczesliwa. Nie po tym co mi zrobiła. Po tym co wciąż robi. Zazdroszczę tacie że się od niej odciął i może życ spokojnie. Ja nie mogę i nigdy nie będę potrafiła. Bo to moja mama i to jej zachowanie to także wina DDA . Jestem osobą bez domu w którym czuję się całkiem swobodnie. Podczas początku studiów odkryłam że mogę się dobrze bawić. Mogę tańczyć, śmiać się. Mogę. Ale wciąż mam mało znajomych. Nie potrafię się otworzyć. Mam 2 koleżanki i nie potrafię więcej... Mam wrażenie że wszyscy inni mnie nienawidzą. Że jestem niewarta życia. Byli chłopcy którzy się mną interesowali ale jestem przerażona. Jak zareaguje facet jak usłyszy od prawie 20 letniej kobiety że nigdy z nikim nie była? Że całowała się raz, Że nigdy nie była na prawdziwej randce. Dlatego odsuwam ich od siebie. Urywam kontakt od razu. Po drugie czuję się okropnie nieatrakcyjna do tego stopnia że mam wrażenie że ludzie się ze mnie śmieją. boję się że facet chce mnie tylko wykorzystać - tak jak się czuję że matka wykorzystywała pieniądze z moich alimentów i moje miękkie serca do przebaczania jeszcze i jeszcze. Boję się utkwić w toksycznym związku - kiedy już tkwię w jednym. Boję się że jak dopuszcze kogoś bliżej ta osoba zobaczy jak skrzywiona psychicznie jestem Jak bardzo pełna żału ,nienawiści i chęci zemsty, Jestem ciągle zestresowana, brzydzi mnie jedzenie ale wciskam je w siebie bo wiem że jeśli tego nie zrobię to zachoruję. Nie jestem gruba, jestem dość szczupła ale brzydzi mnie każda fałda tłuszczu. Widzę każdą nierówność na mojej cerze i staram się zakryć toną tapety. A i tak mam wrażenie że ludzie widzą przez nią i widzą jaka zniszczona jestem. Mój tata i mama przesli przez to wszystko i układają sobie życie. A ja nie potrafię. Trawi mnie nienawiść do nich oboje. Do taty że nie powstrzymał tego na początku. Do mamy za to że nie potrafię jej nie kochać. Że mnie nie zostawiła zanim zniszczyła mnie psychicznie. Czuję się jak zepsuta zabawka. Jak Matka Teresa która całe życie starała się spełnić czyjeś wymagania - a te osoby znalazły ciąg dalszy życia zostawiając mnie wyniszczoną. Mam tylko prawie 20 lat a czuję się kompletnie wyczerpana psychicznie. Nie potrafię odnaleźć radości z życia i z siebie. Nie wiem co mam zrobić sytuacji z moją mamą. Próbowałam porozmawiać z nią o tym jak to na mnie wpływa. Poczuła się urażona mówiąc że "oczywiście ona jest ta zła". Nie wiem co mam zrobić. Nie widzę żadnej przyszłości w moim życiu. Jeśli ktoś wie o czym mówię - czuję ciągły wewnętrzny ból. Jakby uścisk w gardle i piersi. Po poście oczekuję jakiejś porady. I od razu mówię - nie udam się do psychologa ani psychiatry. Nie potrafię otworzyć się przed kimś komu za to płacą i kto tak naprawę nie jest zainteresowany moim życiem i uczuciami. Nie potrafię. Opisanie tego na forum wymagało ponad roku obserwowania go co jakiś czas. Czy jest jakaś szansa że sama się z tego wyciągnę? Co mi w ogóle dolega bo jak czytam objawy różnych zaburzeń to podpasowuję się pod wszystko. Depresję, zaburzenia odżywiania, nerwicę, problemy rodzinne, zaburzenia osobowości i uzależnienia chyba też - bo dodam na końcu że staram się ograniczyć jak mogę ale łykam środki przeciwbólowe jak cukierki oraz nie potrafię dobrze bawić sie w towarzystwie bez alkoholu. Mam też zaburzenia snu. Nie mogę spać a potem śpię jak zabita 18h pod rząd. Czuję się jak stara kobieta. Nie jak jeszcze nastolatka. Jestem zmęczona życiem
×