Skocz do zawartości
Nerwica.com

karola21101987

Użytkownik
  • Postów

    19
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez karola21101987

  1. Czesc wszystkim! Chcialam sie pozegnac z tym forum optymistyczna wiadomoscia. Nie chcialabym tu juz wracac jako punkt przemiany, ktory sobie postawilam, ale pewnie bede tu zagladac zeby sledzic losy takich jak ja. Chcialam powiedziec, ze jakis czas temu po kolejnym silnym napadzie leku typu - co bedzie jak kiedys bede zalowac, jak sie okaze ze to nie to, ze bede znow sie trudzic, cierpiec i plakac przez swoj lek, ze powinno byc latwiej itd - powiedzialam sobie "nie moge taka byc, nie moge taka byc dla Niego, dla siebie!" Powiedzialam sobie, ze to strasznie glupie i lek ustapil, mialam chwilowy stan derealizacji, ale natychmiast minal i to wtedy dlugo tez mowilam sobie i Bogu, ze nie chce juz sobie wmawiac takich chorych watpliwosci. Pierwszy raz zamiast prosic o zabranie mi leku, prosilam o zabranie mi tych chorych mysli. To naprawde pomoglo mi dojsc do tego jakim problemem jest moj dziwny sposob myslenia. Najwazniejszym efektem bylo jednak uczucie, ktore przyszlo do mnie rownie nagle co lek... Po tym jak przekonalam siebie, ze boje sie absurdalnych spraw, moje uczucie, pragnienie bliskosci z chlopakiem wzroslo niebotycznie. Chcialam mu powiedziec jak bardzo chce z nim byc, jak jest dla mnie wazny, jak bardzo zaluje, ze tak go traktowalam, przeprosic, ze go zostawilam. Pojechalam do Niego i... zamiast tego wszystkiego powiedziec powiedzialam mu po prostu "kocham Cie". Pierwszy raz w zyciu wyznalam komus milosc i pierwszy raz bylam tego pewna. Powiedzialam to! Teraz to dla mnie takie... na porzadku dziennym jest i jestem naprawde szczesliwa! :) Dziele sie tym z tymi, ktorzy watpili w uczucie. Mozna zakochac sie na powrot! Mozna tez kogos pokochac jak sie tylko upora z myslami i jesli tylko ten ktos jest tego wart! :) Mam nadzieje, ze nie do napisania! Moze kiedys, gdzies spotkam przypadkiem kogos z Was nie wiedzac o tym i wierze, ze rowniez bedziecie szesliwi tak jak ja jestem ze swoim "ukochanym" juz teraz Trzymam kciuki i Wy trzymajcie!
  2. Czesc wszystkim! Chcialam sie pozegnac z tym forum optymistyczna wiadomoscia. Nie chcialabym tu juz wracac jako punkt przemiany, ktory sobie postawilam, ale pewnie bede tu zagladac zeby sledzic losy takich jak ja. Chcialam powiedziec, ze jakis czas temu po kolejnym silnym napadzie leku typu - co bedzie jak kiedys bede zalowac, jak sie okaze ze to nie to, ze bede znow sie trudzic, cierpiec i plakac przez swoj lek, ze powinno byc latwiej itd - powiedzialam sobie "nie moge taka byc, nie moge taka byc dla Niego, dla siebie!" Powiedzialam sobie, ze to strasznie glupie i lek ustapil, mialam chwilowy stan derealizacji, ale natychmiast minal i to wtedy dlugo tez mowilam sobie i Bogu, ze nie chce juz sobie wmawiac takich chorych watpliwosci. Pierwszy raz zamiast prosic o zabranie mi leku, prosilam o zabranie mi tych chorych mysli. To naprawde pomoglo mi dojsc do tego jakim problemem jest moj dziwny sposob myslenia. Najwazniejszym efektem bylo jednak uczucie, ktore przyszlo do mnie rownie nagle co lek... Po tym jak przekonalam siebie, ze boje sie absurdalnych spraw, moje uczucie, pragnienie bliskosci z chlopakiem wzroslo niebotycznie. Chcialam mu powiedziec jak bardzo chce z nim byc, jak jest dla mnie wazny, jak bardzo zaluje, ze tak go traktowalam, przeprosic, ze go zostawilam. Pojechalam do Niego i... zamiast tego wszystkiego powiedziec powiedzialam mu po prostu "kocham Cie". Pierwszy raz w zyciu wyznalam komus milosc i pierwszy raz bylam tego pewna. Powiedzialam to! Teraz to dla mnie takie... na porzadku dziennym jest i jestem naprawde szczesliwa! :) Dziele sie tym z tymi, ktorzy watpili w uczucie. Mozna zakochac sie na powrot! Mozna tez kogos pokochac jak sie tylko upora z myslami i jesli tylko ten ktos jest tego wart! :) Mam nadzieje, ze nie do napisania! Moze kiedys, gdzies spotkam przypadkiem kogos z Was nie wiedzac o tym i wierze, ze rowniez bedziecie szesliwi tak jak ja jestem ze swoim "ukochanym" juz teraz Trzymam kciuki i Wy trzymajcie!
  3. mains, ja mialam tak samo! Ciagle miewam takie mysli, ale juz naprawde bardzo rzadzko i raczej w formie leku, ze co bedzie jak to o czym bylam przekonana wczesniej wroci. Za duzo o tym myslisz po prostu. Wiem, ze przestac myslec jest strasznie trudno, ale trzeba to myslenie w innym kierunku skierowac, ze co bedzie jak okaze sie, ze to On byl tym najlepszym. Wyobrazasz sobie, ze powinno byc latwiej prawda? Nie wiesz jak, ale latwiej. Latwiejsza powinna byc milosc, latwiej powinno byc Ci go kochac, latwiej wyobrazac sobie przyszlosc. Tylko ja mialam tak samo, kierowalam sie swoja fascynacja, a jak ta troche wygasla to nagle nie wiedzialam na czym opierac swoja przyszlosc z chlopakiem. Nie kieruj sie tez tylko uroda. Widze, ze to wszystko na co narzekasz to uroda wlasnie. Przeciez kazdy sie postarzeje i zmieni, za 20-30 lat to juz nie bedzie istotne, bedzie sie liczylo czy dobrze sie dogadujecie. Jesli myslisz o ladniejszych to znaczy, ze nie kierujesz sie miloscia, ale pociagiem fizycznym, a na tym zadnego zwiazku nie zbudujesz. Ja sama myslalam, ze wszystko to musi byc takie proste, ale wczoraj przeczytalam fajny artykul od Ezekiela - ze te wzniosle pragnienia sa najtrudniejsze - ze milosc, radosc itd trzeba podlewac bo inaczej ubozeje to w Nas i dopada nas poczucie beznadziejnosci. Ze wzniosle pragnienia czesto podlewamy cale zycie. Jesli nie potrafimy sie kierowac i ich podlewac to w pewnym momencie kierujemy sie juz tylko ta latwa droga, do pustych pragnien, a wiec dazymy za ladnymi chlopcami, chcemy sie dorbze bawic itd, ale coraz bardziej dopada nas poczucie pustki bo potrzebujemy coraz wiecej, a im wiecej udaje sie dostac tym jest gorzej bo ta pustka nie mija i juz sami siebie nie rozumiemy. No mniej wiecej tak bylo tam napisane - cos w tym jest. Ja zaczelam patrzec na swojego faceta inaczej, zaczelam sie uczyc nie isc na latwizne, nie bac sie swoich lekow... nie jestem zdrowa, tego powiedziec nie moge, ciagle mam leki i straszne mysli, ale coraz lepiej sobie z nimi radze i coraz bardziej jestem do niego przekonana, przyzwyczajam sie do Niego i wiem, ze chyba nie chce zyc bez niego. To nie jest pewnosc, nie wiem czy kiedykolwiek bede pewna na 100%, ale czuje cos, nie wiem co dokladnie, nie potrafie nazwac i poukladac swoich mysli, ale to we mnie siedzi i wiem, ze chce walczyc o ten zwiazek, chce bo wierze, ze nie walcze o nic. Wiara > nadzieja > milosc - tak mi to wyjasnil Ezekiel. Ze najpierw musze chciec, potem wierzyc, ze bedzie dobrze, a jak bede wierzyl to pojawi sie nadzieja, a milosci wystarczy tylko szczypta nadziei by rozwijac sie w tym i wiesz co - tak w istocie jest. Dalam sobie troche nadziei i coraz bardziej wierze, ze go kocham:)
  4. napoleon, na Boga - nie mieszaj tutaj ludziom w glowach takimi haslami. Wspoluzaleznienie nijak tu nie pasuje. Wiem o czym mowie. W sytuacji moich rodzicow byla bowiem taka sytuacja. Mama zyla problemami ojca. Nie bede wtajemniczala az tak gleboko, ale wspoluzaleznienie nie ma nic wspolnego z opisywanimi problemami. mains ma problem z uczuciem do zdrowego, normalnego faceta. Sama mialam z tym problem, z uczuciem do faceta, ktory jest zaradny, poukladany bez nalogow, inteligentny itd. Gdzie tu litosc do jasnej cholery?! Jesli ktos jest z kims z litosci to tylko swiadczy o jego problemie, a nie problemie partnera. Jak mozna wejsc w role ofiary w zwiazku z kims zupelnie normalnym? Zdrowym? Poukladanym? Wartosciowym? Potrzeba kochania i potrzeba bycia kochanym to tez zjawisko chorobowe - co to w ogole jest, taka potrzeba? Mozna by przeciez w takim przypadku kochac byle kogo albo byc kochanym przez kogokolwiek. Opisales cechy od ktorych wiekszosc z nas tutaj ucieka. Zadna z nas w przyplywach watpliwosci wcale nie chce nikogo kontrolowac, przesadnie sie opiekowac i zajmowac problemami innych! Baaa wrecz przeciwnie! Uciekamy w takich sytuacjach, zostawiamy partnerow samych sobie, nie radzimy sobie z wlasnymi problemami, a co dopiero z problemami partnerow. Ja sama nie chcialam nawet wierzyc, ze moj chlopak miewa problemy bo bym tego nie udzwignela. Nie chcialam czuc poczucia winy, a co dopiero jakiejs litosci... To nijak tu nie pasuje. Moja mama wiedziala, ze ojciec ma problemy i przejmowala jego problemy, zaniedbywala swoje obowiazki itd... to bylo wspoluzaleznienie, ale tez wiazalo sie z miloscia, a nie litoscia, choc i tej trzeba miec troche wobec ukochanego meza, bo inaczej gdyby byla bezwzgledna to bym nie miala juz taty. Odroznienie prawdziwej milosci od wspoluzaleznienia to problem raczej naszych partnerow - czy oni w ogole chca byc z kims kto ma takie problemy jak my... z kims kto bierze psychotropy, kto ma wahania nastrojow, kto w kazdej chwili moze ich zostawic... to Oni musze sie tym martwic, walczyc z naszymi problemami. Nijak to nie pasuje tutaj...
  5. ewkasz, czepiasz się terminologii. Odczuwalnie, odwrazliwanie - co za roznica? Grunt, ze sam przekaz, ktory niesie ta tresc jest sensowny. Mi to pomaga - to stopniowe konfrontowanie sie z lekiem. To dzieki temu "odczulania" wrocilam do mojego chlopaka i dzieki niemu jestem choc pelna obaw i nawracajacych, nierealnych lekow - szczesliwa, nawet jesli momentami, to coraz dluzszymi momentami! http://www.psychologia.net.pl/slownik.php?level=205 Tutaj tez ta metode nazywaja odczulaniem, mi to ktos podsunal i wytlumaczyl i to naprawde dziala!
  6. Wrocilam mam nadzieje na chwile. Mialam nie raz taki problem jak Wy dziewczyny, nadal miewam leki i watpliwosci, ale teraz traktuje je inaczej. Wiem doskonale, ze jest wlasnie tak jak z rodzicami czy rodzenstwem, ze te mysli sa nienormalne. Bylam z chlopakiem na nartach na weekend i wczoraj rano obudzilam sie z takim lekiem, ze znow myslalam, ze zmarnuje sobie zycie. Plakalam bo mnie to bolalo, ze znow sie zaczyna, ale szybko sobie przypomnialam, ze przeciez tak juz bylo, ze juz raz w to uwierzylam, a potem i tak sie zakochalam tak jakby na nowo (niedawno:)) znow poczulam sie jakbym nie byla soba, jakbym to nie byla ja. Wszystko wrocilo do normy, moj lek i lzy przeslonilo pytanie "przeciez ja nie moge byc taka dla niego, nie moge mu tego robic..." spojrzalam na niego, a On juz wiedzial, ze cos sie dzieje, ale tylko sie usmiechnal i powiedz "jestem tutaj kochanie, nie boj sie mnie ani o mnie" i nagle mnie przeszylo, ze co ja robie, przeciez on jest taki cudowny. Nie powiem, caly dzien niemal miewalam napady placzu, ale byly juz przesiakniete checia przytulania sie do niego i nie wypuszczania go z rak. Jak wracalismy patrzylam na niego, a on byl taki spokojny i wiedzialam juz, ze nie dam swoim myslom wygrac. Ja naprawde go kocham chociaz czasami sama w to nie wierze, ale te warto zyc i walczyc dla tych chwil, ktore mi otwieraja oczy :) coraz latwiej radze sobie z nerwica chociaz ataki sa rzadsze to tez duzo mocniejsze... Wiec i Wy sprobojcie patrzec na to z innej strony.
  7. Ezekiel, znow mialam napady lekow. Cos dziwnego sie jednak teraz ze mna dzieje. Wczesniej jak mialam napady tych lekow, zwlaszcza po przebudzeniu (mialam tez klopoty ze snem) to od razu zastanawialam sie nad tym czy to nie jest zwiazane z moim chlopakiem. Teraz jak juz postanowilam z tym walczyc i znow mnie napadly to automatycznie zblokowalam to, wiedzialam, ze to nie On jest przyczyna i wiesz co? Poczulam takie odrealnienie przez ten lek. Nie czulam sie soba. Minal mi dopiero jak spotkalam sie z chlopakiem i sie przytulilam, ale czulam, ze nadal gdzies sie czai z boku... Teraz juz jestem pewna, ze to jest lek w nerwicy. Zaczelam analizowac co sie stalo, dlaczego sie boje, czuje, ze znowu wracam do mojej metody poszukiwania przyczyny leku dotad az znajde, zeby poczuc ulge... Poszlam do innego psychologa. Tak z czystej ciekawosci, ale i dlatego, ze balam sie, ze zawsze beda wracac te leki z ta metoda leczenia... z tym szukaniem przyczyn... I wiesz co?! Ta psycholog powiedziala mi, ze to byla zla metoda! Ze dobry terapeuta nie ma pomoc zrozumiec mysli, ale zrozumiec chorobe... Teraz jestem zla i doszedl mi kolejny lek bo zastanawiam sie ile czasu stracilam i ze juz moglam byc zdrowa, ale tez, ze jeszcze bardziej sie pograzylam w tej chorobie. Powiedziala mi, ze wspolne poszukiwanie przyczyn lekow to i interpretowanie mysli chorego na nerwice to tak jakby, terapeuta probowal myslec za chorego i interpretowac jego mysli, a przeciez nie jest nim, ze to moze zgasic niezaleznosc i odpowiedzialnosc chorego, ktory potem z kazdym problemem bedzie uciekal do terapeuty zeby zinterpretowal jego mysli i obawy... Troche mnie to przerazilo, ale brzmi sensownie... W kazdym badz razie podobnie jak Ty powiedziala, ze walka z nerwica to sztuka pokonywania barier czyli lekow, obaw, natrectw, bo natrectwa to tez forma leku, leku, ze jak sie czegos nie zrobi to cos sie stanie i stad pojawiaja sie rytualy, tak samo jest z ucieczka. Powiedziala tez, ze leczenie to tez sztuka poznawania choroby i zrozumienia jej, ze mysli i lekow, ktore sa wynikiem choroby nie mozna zrozumiec bo sa chore i nie maja racji bytu. Dopiero poznanie ich i zrozumienie da swiadomosc i sile do odrzucenia tych mysli. To jest tak jak z tym racjonalizowaniem chyba, ze chorym myslom i bezsensownym zachowaniom dopisuje sie jakies racjonalne powody, obojetnie jakie i wtedy przychodzi ulga bo ma sie wytlumaczenie, a tak naprawde dupa bo to wraca... Boje sie, ze te leki teraz beda mnie nawiedzac czesciej bo nie walczylam z tym tak jak trzeba, ale przynajmniej uratowalam nasz zwiazek. Moj chlopak mnie wspiera. Chodzi ze mna do psychologa czego wczesniej bym sobie nie wyobrazila nawet (siedzi oczywiscie na zewnatrz), ale jak wyszlam to sie usmiechnal i przytulil mnie i naprawde te troski odchodza. Budze sie i naprawde czasami nic nie czuje, czasami chce czuc jak patrze i widze jaki jest dobry, ale nie moge sie zmusic do czucia tego, a czasami zwlaszcza wieczorem siedze i patrze na niego i jedyne czego pragne to go przytulic i usciskac i pokazac mu jak jest dla mnie wazny zeby nigdy nie zapomnial o tym i zeby zawsze byl, tak po prostu... Nie rozumiem tego, ale to, ze tego nie rozumiem tylko mnie utwierdza w tym, ze jestem chora, ze gdzies tam ja go chyba naprawde kocham:) daredevil9, ja mialam tak samo, jak ktos napominal o zwiazkach swoich albo pytal mnie o to czy tamto z moim chlopakiem, albo pytal czy nie podobala mi sie jego niespodzianka, a co najgorsze jak np mowili mi cos o Nas (ale Ty masz szczescie, ze masz takiego faceta, On jest taki zajebisty, kazda by chciala miec takiego, albo On jest dla Ciebie taki dorby nie zepsuj tego, albo uwazaj bo ta szminka moze go zniechecic) to od razumi sie pojawialy mysli - Boze ja go nie kocham bo przeciez powinnam potrafic docenic, powinnam czuc sie jeszcze bardziej szczesliwa, a czuje sie smutna i rozzalona, ze nie potrafie tego docenic ani mu pokazac, ze taki jest jak dla innych tez dla mnie, ze nie jestem dla niego taka dobra jak powinnam i ze to wlasnie dowod, ze go nie kocham, czasami czulam nawet zazdrosc, ze jego tak chwala, a mnie tak nikt nie przedstawia... Tez chcialam nazwac to co czuje, okreslic i nie moglam i to byl kolejny dowod, ze skoro nie potrafie to nie kocham, ale tak naprawde zastanawialam sie nad tym i ja nawet nie wiem co powinnam czuc i czy czasami ten zal i smutek nie tyczyl sie tego, ze ja bym chciala byc tak zapatrzona w kogos slepo i nie myslec o sobie, a przez te leki i obawy i watpliwosci to ja patrze tylko na siebie... Tez mialam takie mysli, ze przez to nigdy nie bede szczesliwa, ze zmarnuje sobie zycie, ze zmarnuje zycie jemu, ze rozczaruje jego i siebie. Tylko ja nie potrafie sie cieszyc z niczego wiec zaczelam sie zastanawiac co mi to szczescia da i balam sie jeszcze bardziej, ze skoro nie wiem gdzie szukac tego szczescia to moze nic mi go nie da, bo tez czulama taka obojetnosc. Chcialam czuc sie szczesliwa, bardzo chcialam zeby to on mi je dawal, ale jednoczesnie balam sie, ze nie bede potrafila go kochac, lubilam z nim spedzac czas i lubie dalej, ale balam sie, ze ja powinnam czuc cos innego i nie powinno byc obaw... Ta nowa psycholog mi powiedziala, ze to jest tez z tym tak, ze nerwice czesto wywoluja niezdolnosc do odzcuzwania zwlaszcza wyzszych uczuc bo kaza skupiac sie na sobie i obawach, ze ta chwiejnosc emocjonalna tez jest typowa... Ja to powoli dostrzegam, naprawde jest fajnie jak juz wrocilam do niego, jest mi z nim bardzo dobrze. Mam napady lekow, ale po rozmowie z psychologiem i jak juz sobie uswiadomilam jak to jest z tym moim lekiem odnosnie ludzi i zwiazkow to zauwazylam, ze to naprawde byl jakis lek zanim cokolwiek sie zaczelo to juz uciekalam, to nie bylo normalne i teraz mam to w swiadomosci i te leki, ktore mnie nachodza juz sie nie skupiaja na moim chlopaku, ale czuje sie tak nierealnie troche, ze te leki sa nierealne. To nawet bardziej przerazajace bo mam poczucie, ze wariuje, ze nie rozumiem sama siebie, ale psycholog mi powiedziala, ze to pierwszy krok, zeby nerwice pokonac. Wiec staram sie moja analize hamowaci i nie szukac przyczyny. Oby mi sie poukladalo w glowie wszystko :) i Tobie sie ulozy. Wiem, ze przyjdzie dzien kiedy spotkasz sie ze swoja dziewczyna i znow sie zakochasz tak jak ja czuje, ze znow sie zakochuje, jak tylko pokonasz nerwice. Nie porownuj sie tylko z innymi. Popros przyjaciol by oopowiedzieli czy nie maja zlych chwil jesli koniecznie chcesz sie porownywac. Poza tym porozmawiaj z dziewczyna o swojej nerwicy i o tym, ze miewasz tak, ze nic nie czujesz zeby pomogla Ci przez to przejsc. Ja czuje, ze to nas zbliza wlasnie, chociaz wczesniej nie lubilam o tym rozmawiac, bo nie chcialam wierzyc, ze jestem chora albo, ze nerwica ma taki na moje zycie wplyw:)
  8. daredevil9, na pewno nie zaszkodzi. Ja mialam bardzo podobnie. Jak bylam mala to opiekowala sie nami babcia. Rodzice nie okazywali uczucia ani sobie ani nam, nie nauczyli mnie jak je okazywac dlatego tak sie chyba w tym gubie. Zawsze czulam na sobie brak uwagi z ich strony, ale nie tylko. Ciagle mialam wrazenie, ze nikt mnie nie lubi, nie potrafie do tej pory pokochac siebie chociaz teraz juz sama nie wiem czy to chodzi o to by siebie kochac tak jak ja to widze... Rodzice tez w wieku 17 lat kazali mi radzic sobie samej wyjezdzajac za granice i bardzo mi ich brakowalo, wtedy tez mialam leki, ze nigdy ich juz nie zobacze, ale jakos sobie radzilam, choc teraz nie wiem czy aby na pewno tak bardzo dobrze... pomagala mi ciocia i dziadek. Chociaz tez musialam ich pilnowac... przez to, ze sami mieli problemy zyciowe (alkohol, podeszly wiec, braki pamieci). Ale pocieszam sie tym, ze dzis moja przyjaciolka, ktora mowila mi, ze jest ze mna, wczesniej mowila, ze mnie nie rozumie dzis wspiera mnie w moim powrocie do chlopaka. Powiedziala nawet, ze rozmawiala z nim wczesniej, ze wierzyla, ze jakos sie pouklada. Dobrze miec takie wsparcie:)
  9. Viii, moze byc ucieczka zgadzam sie, ale wtedy kiedy strasznie boisz sie samotnosci, kiedy wiazesz sie z kims kto Ci chce dac uczucie tylko po to by nie byc samotnym np. Ja np nie uciekalam do zwiazku, a ze zwiazku. Kiedy bralam leki, mialam poczucie zadowolenia z zycia, nie nie pokoilo mnie nic. Poznawalam wtedy wielu facetow, tych dobrych tez, ale wcale nie mialam potrzeby wiazania sie z nimi. Dopiero jak poznalam jego to zaczelam myslec o nim intensywnie, zaczelam wrecz oczekiwac, ze to On wlasnie gdzies mnie w koncu wyciagnie, gdzies mnie zaprosi i zaprosil i sie zwiazalismy z czasem. I bardzo bylam zadowolona z zycia, z naszego zwiazku, z mojego partnera, na tle innych wrecz wydawal mi sie o wiele wiele lepszy! Zwiazek moze byc forma ucieczki, ale tez trzeba sobie zadac pytanie - jesli jest forma ucieczki to dlaczego tak wybrzydzam w poszukiwaniu partnera. Poczulam sie, ze wygralam z nerwica i odstawilam leki, zreszta wierzylam, ze On tez mi pomoze z ewentualnymi nawrotami, ze bede miala oparcie. Pomylilam sie, nawet jesli mialam oparcie to i tak tego nie odczuwalam, jedyne co czulam to ze nikt mnie nie rozumie. Balam sie ciagle tego co bedzie, jak skonczy sie moj zwiazek z nim, czy go pokocham. Moje natretne mysli to byly leki o przyszlosc, o to co jeszcze sie nie wydarzylo przeciez. Nadal mam te mysli, ale teraz juz nie chce uciekac. Wiem, ze ucieczke wywoluje kompulsja, ale wiesz tez, ze ucieczka nie jest rozwiazaniem tylko jakas ulomnosci mojego charakteru...
  10. agata_08, ja tam Cie rozumiem. Co prawda nie zadawalam tyle pytan, ale mialam podobnie. Myslisz, ze nie probowalam sie spotykac? Probowalam! Chcialam miec kogos po prostu. Umawialam sie nawet na randki przez internet, ale to byly wielkie niewypaly. Jak nawet ktos kogo poznalam nagle zaczynal mi sie podobac to i tak za chwile sie dystansowalam i uciekalam od blizszej relacji. Odrzucalam tez oczywiscie zaloty niektorych facetow, ktorzy nie mieli "tego czegos". No po prostu nie podobali mi sie albo z wygladu albo z charakteru. Byl jeden facet, ktory mi sie podobal i z ktorym chcialam sie spotykac bo zdazylam go troche poznac, ale olal mnie. Wyszlo potem, ze chcial mnie tylko wykorzystac i porzucic. To mnie zabolalo bardzo, ale przeszlo mi moje zakochanie bardzo szybko. Teraz mysle, ze bardziej bolalo mnie to, ze tak mnie potraktowal... Tak czy inaczej dopiero jak zaczelam brac leki to przestalam sie bac zwiazkow. Poznalam swojego chlopaka - i uwierz mi nigdy nie czulam sie tak dobrze jak z nim i nagle odstawilam leki. I nagle wrocily leki, moje dystansowanie sie, moj strach przed tym co bedzie, natrente mysli co do niejasnej przyszlosci i mojego braku uczucia. Ciagle czulam sie bezandziejnie widzac jak moi przyjaciele ukladaja sobie zycie, jacy sa szczesliwi, a ja nagle przestalam czuc cokolwiek do swojego chlopaka. Moje watpliwosci mnie tak przerazaly, ze musialam sie upewniac w tym wszystkim. Nie moglam spac, szukalam w myslach swojego zauroczenia z poczatku zwiazku, spokoju, pytalam siebie kiedy zaczne go kochac i czy w ogole zaczne... Tak mnie meczyl zwiazek z nim, ze w koncu go zostawilam. Nie wiedzialam dlaczego, ale potem wyrzucalam mu, ze to jego wina, obwinialam go o to, ze stwarzal presje, ze byl za dobry, ze powinien byl czasem krzyknac albo cos, ze za duzo rozmawialismy, wiesz takie absurdalne jak teraz o tym mysle oskarzenia. Chcialam po prostu przed soba jakos sie usprawiedliwic, a to jak tam gdzies Ezekiel napisal - latwiej jest obiwinic kogos niz samego siebie, ze nagle moja wizja jego sie zmienila... Zrozumialam teraz, ze ja nie do konca radze sobie ze zmianamy w zyciu, uciekam bo nie potrafie radzic sobie z lekiem. Lek czepia sie akurat tych rzeczy, ktore sa nowe, o ktorych mysle, ktore sa wazne. Tak samo przerywalam studia by do nich wrocic po czasie, tak samo nie mam pojecia co chce robic w zyciu, a to chce skonczyc studia II stopnia i zajac sie praca w zawodzie, a to chce spelniac sie w swojej pasji - spiewie, a czasami mysle sobie, ze zwykla praca w sklepie mi wystarczy. Nie rozumiem juz swojego toku myslenia, ale zrozumialam jedno, ze to jest chore i probuje z tym walczyc, dzieki swiadomosci, ze to jest chore, nawet pomimo strasznych watpliwosci jakie nekaja mnie teraz po powrocie do mojego chlopaka ( po kilku miesiacach rozlaki!) walcze i przychodza stany strasznego zauroczenia i radosci (czasami na kilka godzin, czasami caly dzien, ale jak jestem z nim glownie), a rano znow leki i znow watpliwosci! Ale skoro potrafie byc z nim szczesliwa momentami to wiem, ze moge byc caly czas, musze tylko pozbyc sie tych lekow, a nie pozbylam sie ich uciekajac od Niego, moje watlpiwosci co do przyszlosci towarzysza mi odkad pamietam. Teraz to widze. Ciagle balam sie o rodzicow, o rodzine w ogole, o swoja przyszlosc, o to co bedzie. Tylko moj lek czepial sie akurat w danym momencie najwazniejszych sytuacji. Tak samo wiec uciekalam do rodzicow kiedy balam sie o nich i tak samo przerywalam studia kiedy balam sie, ze wybralam zly kierunek. Wtedy tak jak z chlopakiem wmawialam sobie "to nie to", "nie musze teraz podejmowac decyzji", "mam jeszcze czas" i taka metode tez mi zalecala psycholog i czulam jakas tam ulge. Tylko, ze to powodowalo, ze moja nerwica chowala sie tylko gdzies z tylu glowy, ciagle mi o sobie przypominala, ale byla obecna. To takie odwlekanie tego niepokoju, natrectwa, leku - uciekam przed odpowiedzialnoscia, uciekam przed watpliwosciami do poprzednich stanow, bezpiecznych stanow, a wiec tam gdzie rodzice, gdzie brak odpowiedzialnosci. To tak jak z Toba daredevil9, niby chce byc dorosla i odpowiedzialna, ale sobie z tym nie radze, ale mam swiadomosc, ze przeciez mam dopiero 25 lat i nigdzie nie musze sie spieszyc, ze rodzice sa i moge uciec do nich. To przerazajace. Ezekiel powiedzial mi, ze walka z nerwica to cierpliwosc, cierpliwosc w pokonywaniu barier, stopniowo, a ta moja niecierpliwosc pcha mnie czasami do desperackich krokow - chce przeskoczyc od razu na poziom moich przyhaciol, miec rodzine, lepsze zycie, wspaniala milosc i zwiazek. Idealizuje ciagle i ciagle chce od razu, nazywac wszystko, a potem nagle uciekam i dystansuje sie bo przychodzi jakies tam lekkie rozczarowanie, bo sa watpliwosci, bo nie wiem czy to co robie daje mi zadowolenie, bo nie wiem czy kocham czy w ogole kiedys pokocham, czy w ogole chce miec rodzine... Wiec teraz postanowilam, ze nie bede uciekac. Przyznaje sie, leki - glownie rano - sa przerazajace i strasznie uporczywe, ale wtedy dzwonie np do chlopaka i rozmawiam z nim o glupotach, ale to pomaga na chwile odwrocic uwage od leku, powoli. Przyzwyczajam sie do tego, leki cichna troche, wieczorami nawet ich nie odczuwam. Ale przyzwyczajam sie juz nie do uciekania od chlopaka, ale do uciekania do niego, dla mnie to forma oponowania przedmiotu leku, a wiec chlopak z samym lekiem z moja nerwica! I zazwyczaj to lek przegrywa, chociaz nie calkowicie, ale cichnie. Im bardziej cichnie lek tym bardziej czuje "cos" do mojego chlopaka. To chyba tak powinno dzialac. Tak dzialalo jak luzowala nerwica i to mnie utwierdza tylko w tym, ze mam zaburzenie... Chce wierzyc chociaz i wierzyc mi trudno, ze bedzie dobrze, ale chce w to wierzyc, pytam ciagle o to chlopaka, a On zawsze sie rozesmiewa i mowi "bo bedzie", wczesniej mnie to irytowalo, teraz czasami wrecz nawet mnie napawa optymizem:) Dzis rano tak zrobilam, zadzwonilam do niego. Znow sie boje, znow mam leki, znow drecza mnie watpliwosci, nawet teraz, dlatego sie tym dziele z Wami, ale jestem szargana od tych skrajnie pozytywnych do tych negatywnych uczuc, zobojetnienia i tak dalej. Nie rozumiem tego, ale dlatego, ze nie rozumiem, to wiem, ze to zaburzenia. Ja naprawde nie potrafie radzic sobie ze uczuciami kontrastujacymi. Ale czepiam sie tych pozytywnych, tych kiedy czuje sie napowrot jakas zauroczona, gdzie napowrot czuje jakies dziwne uczucie do Niego, jakis dziwny pociag, mieszaja mi sie te uczucia, nie wiem sama co czuje, ale to napawa mnie nadzieja, nadzieja, ze moge to przechylic w druga strone jak tylko pokonam nerwice...
  11. Viii, Powiem Ci co Viii. Nerwica :) dzis do tego doszlam. Ciezko jest pogodzic sie z faktem, ze trzeba cos zmieniac, ze trzeba wyjsc z wygodnego lozka, ktore poscielalo nam nerwica :) ja uciekalam przed opowiedzialnoscia cale zycie, bralam leki i zwiazalam sie ze wspanialym facetem, a jak przestalam to nerwica wrocila i znow ucieklam do tego lozeczka. Dopiero teraz Ezekiel pomogl mi uwierzyc w rozmowach, ze warto sprobowac walczyc z uzaleznieniem bo nerwica uzaleznia, uczucie ulgi uzaleznia,, uciekanie uzaleznia bo daje ciagle wrazenie wygrywania. Wiem, ze to tylko wrazenie. Bylo mi bardzo trudno wrocic, ale zmusilam sie wrocilam do faceta w sobote. To On mnie przyjal. Znow czulam euforie, zakochanie. Chociaz jasno odrzucilam to kilka miesiecy temu. Definitywnie, wrecz bylam tego pewna, ze to nie jest to. Ale niepokoj nie ustawal, natrectwa czepialy sie innych mysli. Usprawiedliwialam sie przed soba bo tak bylo mi latwiej. Dopiero jak mysli staly sie nie do zniesienia, dopiero po czasie jak sledzilam tutejszy watek na forum zaczelam sie zastanawiac nad tym czy ja czasami naprawde nie mam problemu. Czuje leki, coraz to nowe, dotykaja teraz spraw zwiazanych z powrotem, z tym co powiedza inni, ale staram sie z nimi walczyc. Nie uciekac, chociaz nie powiem - czuje czesto ogromna potrzebe ucieczki, ale wtedy wracam tu na forum, czytam i mowie sobie "NIE!" nie bede. Rozmawiam czasami z Ezekielem i On mnie przekonuje, ze cierpliowsc jest wazna. Widze jak maja tez inne dziewczyny czy faceci tutaj. Wiem, ze to jest problem, z ktorym musze zmierzyc sie sama. To dopiero poczatek, boje sie tego co bedzie - o dziwota kolejny lek! - ale staram sie nie uciekac, walcze z pokusa ucieczki, pokusa ulgi... obym wygrala:) Trzymajcie kciuki. Te metody tutaj opisywane - one faktycznie wszystkie sa podobne, uswiadamianie sobie problemu jest w porzadku, w cale nie trzeba tego nazywac. Bo i po co? Wystarczy ogolny zarys problemu. Koniecznosc nazywania moze wciagnac w jeszcze wieksze watpliwosci. Mam problem i chce z nim walczyc tyle. Bede walczyc, nie chce juz uciekac, nie chce uciekac cale zycie, chce poznac siebie...
  12. Ezekiel, znow mialam problemy ze snem. Ciagle analizuje, przewijaja mi sie wszystkie leki, ktore dotycza tego co moze sie stac, a to, ze znow przestane czerpac z tego radosc, a to ze kidys znow sie rozmysle, a to, ze powinno byc latwiej, a to, ze moze gdzies tam czeka na mnie lepszy chociaz ja bardzo bym chciala zeby to byl wlasne on. Bo on jest taki dobry, taki niesamowity. Nie rozumiem tego, a moze nie rozumialam. Przeczytalam teraz to co napisales i wiesz co? To naprawde ma sens. Ja zauwazylam, ze im bardziej chce tym bardziej wiecej mam mysli, ze to nie to. Im bardziej analizuje tym wiecej widze problemow, ktore tez czesto sa jakies niestworzone. Wszystko sprowadza sie do tego, ze w danej chwili nie czuje, nie czuje pewnosci, nie czuje milosci, nie wiem w sumie czy cokolwiek czuje, a jesli juz to co czuje. Czuje tylko lek, niepewnosc... Przyszla mi jednak do glowy dzis mysl, tak luzno o tym pomyslalam, ze ja zaczelam sie bac dopiero wtedy kiedy zaczelam o tym myslec, analizowac to... Do tego to co mowila ta Pani psycholog. Cos w tym jest, ja naprawde gdzies w podswiadomosci uciekalam przed moim chlopakiem jak juz z nim zerwalam. Uciekalam bo sie go balam, a przeciez nic mi nie zrobil. Ja zerwalam z nim bo bylam przekonana, ze cierpie i odczuwam lek przez to, ze jestem z nim, a wiec zrywajac z nim powinnam byla sie uwolnic, a nadal czulam niepokoj tylko mniejsza przez chwile, nadal nie odczuwalam radosci (wmawialam sobie, ze to wina tego, ze znow sie zawiodlam na kims, ze jestem samotna, a inni sa szczesliwi) i teraz widze jakie to wszystko chore... Ja naprawde bardzo chcialam i nadal chce zeby to byl On bo nie ma lepszego faceta. Moze to faktycznie tak jak z ta Karolina i tak jak pisze Pani psycholog. Moze ja musze sobie uswiadomic, ze odczuwanie szczescia i pewnosci to wcale nie milosc. Przeraza mnie ta moja obojetnosc. Chociaz momentami naprawde jestem tak zakochana, ze szok! Ale przeciez zaraz! Ja faktycznie ciagle analizuje i nic z tego nie wychodzi, tylko poszerzaja sie moje watpliwosci, swoja decyzje o tym, ze jednak nie kocham tez podjelam tylko i wylacznie na podstawie braku radosci, szczescia i przede wszystkim ogromnej liczby watpliwosci, ktore pojawialy sie wraz z moja analiza. Nie bylo tego "aha" kiedy analizowalam... Nawet jak podjelam decyzje o rozstaniu to nie dlatego, ze bylo "aha" tylko dlatego, ze mialam tak duzo watpliosci, ze moj lek byl juz nie do zniesienia, bo ciagle swidrowaly mnie mysli "Boze, a jak nigdy go nie pokocham?", "a co jesli to nie to?", "On mnie kocha, wiec ja tez powinnam, jesli nie potrafie cieszyc sie z tego co robi dla mnie to przeciez znaczy, ze go nie kocham". Psycholog powiedziala mi wtedy, ze moze to po prostu nie to i ja to podlapalam. Podlapalam i nawet w to uwierzylam, wiec sie rozstalismy i co? Poczulam ugle na chwile, potem tak jak mowilam argumentowalam sobie, ze to przez samotnosc i moj zawod na nim tak sie czuje dalej, a wyglada na to, ze to jest tak jak w tym cytacie - ja po prostu zawiodlam sie na swoim pogladzie na sprawe, sama na sobie... ale nie chcialam w to uwierzyc. Nie chcialam bo to by wiazalo sie z tym, ze musze sie przyznac, ze jestem chora, ze musialabym walczyc dalej z tymi lekami, ktore byly nie do zniesienia. Teraz jak o tym mysle to jeszcze bardziej boli, ale mam juz dosc uciekania... jak tak sie przyjrze sprawie, to wychodzi na to, ze chociaz mial te cechy, ktore lubie, ktore pociagaly mnie w facetach, ktore sprawialy, ze plakalam jak bobr na filmach romantycznych, a ja nie potrafilam tego docenic. Wolalam wierzyc, ze to nie moje klimaty, ze jesli nie doceniam to nie kocham, bo trudniejsze bylo przyjecie faktu, ze nie potrafie czuc nic... agucha, ja mialam tak samo albo bardzo podobnie. Kiedy ja chcialam sie przytulac i calowac go to nie zastanawialam sie nad tym czy on tego chce, ale jednoczesnie mialam tez lek, ze mnie zostawi. Potem jak nagle nachodzily mnie mysli, ze nie chce sie przytulac w ogole, nawet do niego to od razu wlaczala sie analiza - dlaczego nie chce go przytulac skoro on chce mnie? Nie kocham go, bo gdybym kochala to bym przeciez chciala sie przytulac i calowac, to znow zwiekszalo analize, irytowalo mnie, ze zalozyl brazowa marynarke, ktora nie pasowala mu do bialej koszulki, i znow mysli, ze nawet takie rzeczy mnie irytuja wiec go nie kocham, przychodzily mysli, ze jestem z nim bo nie chce miec wyrzutow sumienia po rozstaniu i automatycznie jestem z nim z litosci... to sie potwierdzilo po rozstaniu, bo On nie mogl tego zrozumiec i wywolywal jeszcze wieksze poczucie winy. Tylko ja teraz widze, ze ja wtedy uciekalam w te watpliwosci coraz dalej i dalej bo nie znajdywalam odpowiedzi. Przyjaciolka mi tez powiedziala, ze to normalne, ale jak normalne skoro ja nic nie czulam, tata mowil, ze musze przeczekac chandre, a ja czulam, ze mnie nie rozumie. Teraz wydaje mi sie, ze Oni mieli racje. Przyjaciolka twierdzila przeciez, ze czasami tak go wkurza jej narzeczony, ze ma ochote go zamordowac, ale to przechodzi, nie zabila go bo go kocha:). Im te negatywne mysli po prostu nie sprawiaja tyle bolu, bo nie maja nerwicy... tak to chyba dziala.
  13. Ezekiel, masz strasznie duzo racji, ale nie wiem czemu w ogole mnie to nie uspokaja. Z jednej strony ciesze sie, ze czytajac to co piszesz czuje jakbys siedzial w mojej glowie. Potrafisz w dodatku te moje mysli wyjasnic, bo ja naprawde nie wiem czego chce i faktycznie chcialabym zeby bylo latwiej, bo tak czuje wlasnie, ze powinno byc latwiej, ale nie potrafie sobie odpowiedziec na pytanie dlaczego i jak to latwiej mialoby wygladac... To bardzo trudne dla mnie. Wiem, ze mam nerwice, z drugiej strony nie chce popadac w swiadomosc, ze az taki ma wplyw na mnie, czasami chyba wole wierzyc, ze nie ma zebym nie uwierzyla, ze jestem jakas aspoleczna czy szlaona... Czasami tez naprawde czuje zazdrosc, ze inni maja lepiej, choc faktycznie nie maja, ale potrafia sie cieszyc, a ja sie zastanawiam "kiedy ja bede wreszczie szczesliwa" i to mnie jeszcze bardziej przygnebia. To jak mowi czlowiek nerwica, tez za bardzo chce chyba... Nie potrafie sie zdystansowac do tego co sie dzieje w moim zyciu moze to tez wlasnie przez moj brak cierpliwosci i faktycznie latwo mna sterowac, latwo steruje mna moja nerwica, moje leki, moja analiza, ktora wpycha mnie w te wapliwosci i moja Pani psycholog, ktora caly czas podsuwa mi te najlatwiejsze rozwiazania... Moze faktycznie przyjela zla taktyke? Jakis zly plan leczenia? agucha, ja mialam tak samo jak Ty i daredevil - pamietam, ze potrafilam plakac bez powodu przez kilka dni. Potrafila rozplakac sie blagajac by mnie nie zostawial i nie szukal sobie innej, a drugiego dnia myslalam "a moze to faktycznie nie to" - jakas masakra!
  14. Ezekiel, widzialam sie z moim chlopakiem. Wrocilismy do siebie. Ustalilismy pewne warunki, ktore On na mnie "wymusil". Wydaje mi sie, ze to rozsadne. Powiedzial, ze chce monitorowac jakby moja sytuacje z nerwica. Chce wiedziec jak najwiecej, jak to dziala itd. Chce zebym zmienila psychologa chocby po to zebym mogla sprawdzic czy inny psycholog mi powie co innego i chce poczytac to forum zeby wiedzial jak to dziala. Myslisz, ze to rozsadne? Powiedzialam mu o tym, ze nie jestem odosobnionym przypadkiem, chyba dlatego, ze jakos chcialam usprawiedliwic swoje zachowania. Ciesze sie z powrotu, w sobote ogarnela mnie prawdziwa fala euforii. Naprawde czulam, ze znow sie zakochuje. Byl tak dobry dla mnie, ale podobalo mi sie, ze byl tez taki stanowczy i optymistyczny. Tym razem nie wzbudzalo to we mnie zazdrosci. Czulam sie nawet dzieki temu spokojniej. Dzis rano naszly mnie jednak nowe leki. Strasznie boje sie nawrotu moich lekow. Odczuwam tez taki niepokoj dotyczacy tego co powiedza inni. Nie bylismy ze soba juz kawal czasu, boje sie wiec pytan ze strony moich znajomych, rodziny, jego znajomych... To troche takie przerastajace mnie... To automatycznie zmusza mnie do myslenia, ze jesli sie tego boje to moze znow to nie to, bo przeciez nie balabym sie tego gdybym byla pewna swojego uczucia do niego. Zastanawiam sie czy to nie powinno byc latwiejsze, ta milosc i w ogole? Z drugiej strony jak bylam z nim to naprawde mialam wszystko gdzies. Nie rozumiem dlaczego tak wszystko sie we mnie zmienia?
  15. Czesc znowu! Widzialam sie z nim, krotko, ale owocnie! Bylo w nim bardzo duzo spokoju, sluchal mnie, chcial zebym mowila i nie przejmowala sie niczym. Wytlumaczylam mu krotko w czym twki problem, ze wiem, ze On by chcial by bylo inaczej, ale ze ja tez bym chciala tylko nie potrafie. Ze potrzebuje czasu zeby bylo tak jak On chce, a On usmiechnal sie na koniec i powiedzial, ze jak bedzie trzeba to poczeka nawet 2 lata... byleby wiedzial, ze probuje z tym walczyc:). Najlepsze jest to, ze nad moim lekiem zaczelo wtedy gorowac poczucie, ze bylam strasznie glupia, to uczucie patrzenia na to z boku, na swoje leki:) nie wiem czy znow sie nie zakochuje, nie chce wpadac w poczucie euforii, ale jestem... wesola:) Wieczorem bedziemy rozmawiac o szczegolach... Dam znac:) Pozdrawiam i walczcie z nerwica! Ja zaczynam wierzyc, ze mozna z Nia walczyc... ze to faktycznie nerwica jest problemem:) bede to sobie teraz powoli uswiadamiac!
  16. Ezekiel, zastanawialam sie nad tym co bylo przyczyna tego, ze nasz zwiazek sie tak potoczyl i nie moglam znow przez to spac cala noc. Wczesniej tlumaczylam sobie, ze po prostu nic nie czuje, ale sama nie wiem dlaczego nic nie czuje, nie wiem czy moglabym sie rozstac, czemu tak szybko sie poddalam. Doszlam do wniosku, ze jesli ani to moja wina ani jego to moze faktycznie winna jest moja nerwica lekowa? Napisalam do niego... bede sie z nim widziala dzis o 15.00 bardzo sie boje, ale nie odwolam juz tego spotkania. Chcialabym chociaz moc z nim po prostu porozmawiac, boje sie bo za duzo ludzi juz sie zaangazowalo w nasze relacje, jego znajomi, moi znajomi Oni wszyscy jakby opowiedzieli sie po swoich stronach i chociaz chcieli bysmy byli razem to obawiam sie jakiejs wrogosci albo niezrozumienia z ich strony... Poinformuje Cie po naszym spotkaniu jak poszlo. kama21, jak tak czytam twoj post to tak jakby byla w Twojej glowie, jak juz wroce do czasu kiedy bylam ze swoim facetem. Mialam dokladnie tak samo. Jednego dnia wieczorem bylam pewna i zakochana i balam sie, ze moze sobie znalezc inna, ze moze mnie zostawic, drugiego dnia rankiem juz nie chcialam sie do niego nawet przytulac... Wmawialam sobie, ze nie moge go kochac skoro nawet na to nie mam ochoty, a wieczorem znow pragnelam tylko wtulic sie w jego ramiona.... Mialam kryzys po dwoch miesiacach, rozmawialam z przyjaciolmi o tym, ze chyba powinnam juz cos czuc, a czuje mniej niz na poczatku, ale powiedzieli mi, ze to normalne te watpliwosci i po 2 tygodniach mi przeszlo, bylam szczerze zakochana, spedzilismy tyle wspanialych chwil, a potem znowu zaczelam sie zastanawiac nad tym czy cos czuje i znow pojawily sie watpliwosci, ze przeciez powinnam byc pewna, ze jesli sama nie wiem co czuje to znaczy, ze go nie kocham, a co jesli nigdy go nie pokocham... Bylismy razem raptem 4 miesiace, a mnie dreczyly juz dwukrotnie takie mysli, patrze teraz na to i sama nie wiem czy nie przesadzalam... Moja siostra powiedziala, ze byla ze swoim narzeczonym 3 lata zanim sie zorientowala, ze tak naprawde go kocha, wczesniej po prostu sie jej podobal... mysle, ze bez tej naszej nerwicy byloby nam duzo latwiej
  17. Ezekiel, powiedzmy, że ten opis zrodła nerwicy calkiem odpowiada mojemu dziecinstwu... Jak dobrze pamietam to nawet kiedy wracam do czasow kiedy bylem wolna od nerwicy, mialam problemy z odczuwaniem takiej bezwarunkowej radosc, potrafilam cieszyc sie, ze moja siostra wypadla lepiej w konkursie na tle kolezanek, ale zaraz potem zastanawialam sie - a co ze mna? Kiedy ja bede taka szczesliwa? Kiedy na mnie beda patrzec... ja naprawde chyba mam problem... Zastanawiam sie czy czasami nie bylam zazdrosna nawet o to, ze moj chlopak potrafil tak optymistycznie patrzec na nas zwiazek (chociaz ja ciagle budzilam sie z lekiem i ciagle bylam smutna), podczas gdy ja wlasnie nie potrafilam sie tym cieszyc... Nawet teraz jestem troche zla o to, ze On tak nie przezywa. W glebi siebie czuje jakis zal, zal ze nie dalam nam szansy, sobie nie dalam szansy. Nie wiem sama czego chce od faceta. Fajnie spedzalam z nim czas, On czesto staral sie mi go urozmaiac, wyciagal mnie do kina, zabieral na wycieczki, spacery, lubilam jak glaskal mnie po glowie i delikatnie mizial mi plecy i naprawde mi sie podobal, dalej mi sie podoba... Tyle mam fajnych wspomnien z nim, a nie potrafilam w sobie obudzic uczucia. No, ale skoro to nie jest jego wina, a ja tez nie czuje sie winna, ze nic nie czuje... to czyja to jest wina? Staram sie wymyslec czego chce od faceta i nie wiem... naprawde nie wiem. Nie wiem czemu sie boje jego, ale mimo to nadal sie go boje, boje sie kontaktow z nim, boje sie myslec nawet o naprawianiu tego bo znow budzi sie we mnie lek. Co mam zrobic? Jak sie zachowac? Ja chyba naprawde za nim tesknie, ale bardziej boje sie... bac niz tego naprawic... Mam tysiac mysli w glowie... nawet nie wiem jak mialabym zaczac teraz z nim rozmowe... Widzialam go wczoraj w galerii i nawet usmiechnal sie do mnie delikatnie mi machajac, a mnie przeszyl lek, ze choc chcialam sie usmiechnac to nie potrafilam... nie rozumiem tego w sobie?
  18. Ezekiel, coraz mnie juz rozumiem. Czytam to co piszesz i jakbys siedzial w mojej glowie... Ale to nie zmienia faktu, ze ja naprawde nie wiem co czuje. Nigdy nie bylam nauczocna okazywac uczucia. Malo tego bylo w domu, by nie powiedziec wcale, a jesli juz to jakies takie negatywne... Nie wiem co mam robic. Myslalam o tym cala noc. Czesto o nim mysle, mijam go czasem na miescie, widuje czasami w Kosciele. Sprawia wrazenie jakby mnie unikal. Drazni mnie to, cierpi bardziej moja duma, ze On sobie z tym radzi, a jak tak bardzo sie mecze... To tez jego wina przeciez, ze sie rozstalismy, mogl mnie zrozumiec lepiej, mogl dac mi czas... poza tym ja sie strasznie balam, ze go nie pokocham tak jak On mnie. Bylabym nieuczciwa bedac z nim w takiej relacji przeciez? Ja zawsze radze sobie tak z lekami - szukam przyczyny dotad az ja znajde i eliminuje. Musze po prostu szukac dotadd az znajde. Pani psycholog radzi mi unikac sytuacji lekotworczych. Przeciez nie wszystkie leki musza wiazac sie z nerwica. Jesli balam sie, ze go nie pokocham, ze teraz go nie kocham to moze ja po prostu go nie kocham? Z drugiej strony boje sie o te moje wahania nastrojow. Bo czasami jestem pewna i wmawiam sobie, ze to nie jest to, a czasami tesknie do niego. Nawet w zwiazku tak bylo - jednego dnia nie moglam sie od niego odkleic, a drugiego nie mialam sie ochoty nawet przytulic na chwile bo paralizowal mnie lek, ze to nie to... Cala noc rozmyslalam o powrocie i znow przeeszyly mnie leki, ze co jesli to naprawde nie to, jak mialabym go przeprosic, jak po takim czasie po prostu mu powiedziec, ze nie wiem juz sama co czuje. Mysli o nawiazywania kontaktu ponownie wywoluja u mnie tak silny lek jak kiedy balam sie ze to nie to? Ma ktos podobnie? Nawet nie wiem dlaczego tak sie go boje, bo On przeciez w zasadzie nic mi nie zrobil... to ja go zostawilam, a On wyciagal reke, a ja go sie boje jakby to on skrzywdzil mnie...
  19. Czesc. Zarejestrowalam sie co prawda dopiero teraz, ale obserwowalam to forum juz znacznie wczesniej. Wczesniej obserwowalam jak sobie radza inni z nerwica i brakiem pewnosci co do partnerow. Teraz sama mam jeszcze wiecej watpliwosci niz wczesniej. Duzo czytalam Twoich postow Ezekiel i nie wiem co mam myslec. Moze wiec pomozesz mi to przed soba to wytlumaczyc? Ja mam troche inny problem, wiec moze wytlumacze. Nigdy w zasadzie nie mialam jakiegos specjalnego braku pewnosci co do uczucia. Mam 25 lat, a dopiero w tym roku zakochalam sie pierwszy raz, znaczy tak myslalam, bo potem okazalo sie, ze to tylko zauroczenie. Spotykalam sie wczesniej z roznymi facetami. Zazwyczaj to byly wielkie niewypaly. Raz spodobal mi sie facet, ale ja mam taka przypadlosc, ze dystansuje sie do facetow. Byl troche nierozgarniety i mnie zostawil. Zabolalo mnie to troche, ale jakos przezylam. Ten facet, ktorego poznalam teraz byl juz inny. Dojrzaly choc tylko rok starszy. Troche jak w opisie tej dziewczyny - naprawde mial chyba wszystkie takie niedziejsze powoli juz cechy. Przystojny, wysportowany, bardzo intelgientny (to mnie nawet przerazalo), a do tego utalentowany na roznych plaszczyznach. Zauroczylam sie, moze nawet bardziej zafascynowalam. Nie czulam chyba czegos takiego wczesniej. Bardzo chcialam zeby cos z tego wyszlo. Im lepiej go poznawalam tym bardziej chcialam, az ktorego dnia powiedzial mi, ze wie, ze to nie jest milosc, ale chyba sie we mnie zakochuje. To mnie troche postrzelilo, zaczelam sie zastanawiac, dlaczego ja sie nie zakochuje (a moze juz bylam zakochana?) gnebilo mnie to strasznie, w dodatku psychiatra powiedzial mi, ze nie powinnam byla przestawac brac leki. Jedno i drugie wywolalo we mnie poczucie leku. Co jesli to nie jest to? - pytalam siebie. Bylismy ze soba dopiero 3 miesiace. Pewnej nocy mialam sen. Byl zwiazany z filmem, ktory ogladalismy u niego w domu. Snil mi sie potem watek, w ktorym jeden z przyjaciol glownego bohatera powiedzial do mnie, ze to On jest mi przeznaczony i zebym zostawila swojego chlopaka. Obudzilam sie i chyba uwierzylam w ten sen. Coraz mocniej mnie to gnebilo. Czulam jakby to bylo ostrzezenie we snie. W koncu sny maja odzwierciedlenie w naszych myslach. Nie moglam spac, stracilam aptety, mialam napady placzu i histerii. Nie wytrzymalam i poszlam do psychologa. agucha napisala, ze psycholg tylko ja dolowal, twierdzac, ze moze to po prostu nie to. Ja mialam to samo, tylko, ze ja uwierzylam w to i tak poszlam oznajmic to swojemu facetowi. Bylismy ze soba niespelna 4 miesiace, a ja w przeswiadczeniu, ze robie wreszcie cos rozsadnego po prostu z nim zerwalam. Juz sie nie balam, ze to nie to, to po prostu bylo nie to. Psycholog tez powiedziala mi, ze nie moge zwalac calej winy na nerwice, bo tak nigdy nie bede szczesliwa. Tylko teraz tego nie wiem. Mija trzeci miesiac odkad nie jestesmy razem, a ja ciagle czasami o Nim mysle, o jego pocalunkach i przytulaniu bo to uwielbialam. Niczego nie jestem juz pewna. Szukam juz ponad 25 lat faceta, ktorego pokocham i nie moge znalezc i teraz jak czytam Twoje posty Ezekiel to moze ja faktycznie mam jakies problemy z odczuwaniem. Tak jak ta dziewczyna zadalam sobie pytanie - skoro nie potrafie pokochac nawet takiego faceta to kogo pokocham? Byl dla mnie za dobry chyba. Zreszta stwarzal tez presje, bo ciagle mi mowil o tym jaka jestem dla Niego wazna, ale nie chce zebysmy sie spieszyli z czymkolwiek bo uczucia trzeba byc pewnym zanim podejmie sie jakies decyzje, to co ja mialam myslec? Tak jakby sam mial jakies wewnetrzne problemy. Krytykowalam go, ale teraz sie zastanawiam nad tym czy zasluzyl sobie na krytyke. Przeciez on byl az przesadnie dobry dla mnie. Nie rozumiem tylko czemu przestalam sie bac skoro juz z nim zerwalam, ale nie rozumiem tez czemu czasami az korci mnie by sprawdzic co u niego? Inna sprawa, ze podobnie jak dziewczyny tez czuje, ze nerwica siedzi gdzies z tylu glowy, ze tylko czeka na mnie. Nie odczuwam radosci z niczego, a przeciez nie mam zlego zycia... Nie rozumiem dlaczego nie potrafie cieszyc sie tak jak inni, niektorzy maja nawet znacznie mniej, a sa szczesliwi. Zazdroszcze im tego, zazdroscilam nawet swojemu facetowi za to, ze potrafil patrzec optymistycznie na swiat... Co moze byc problemem?
×